Teatr dla cierpliwych
Każda sztuka, także sztuka słowa jest rodzajem łamigłówki, z której próbujemy wyłuskać sens. Łamigłówki tym ciekawszej, im głębiej ów sens jest schowany. W teatrze najczęściej ułatwia nam to obraz, stąd przeświadczenie, że przedstawienie jest tym lepsze, im bardziej spektakularne.
Thomas Bernhard, austriacki dramaturg prezentowany już przez Teatr Współczesny dwukrotnie, by wymienić choćby "Komedianta" z pamiętnym Tadeuszem Łomnickim, stawia przed sobą i przed nami zadanie bardziej ambitne. Buduje bowiem sztuki z powodzi słów, które same w sobie znaczą niewiele, a których znaczenie rodzi się przez napięcie między bohaterami. Tak jest i w przypadku wystawionej przez Teatr Współczesny sztuki Bernharda "U celu".
Wyreżyserowany, jak poprzednie sztuki Bernharda, przez Erwina Axera spektakl wprowadza nas w mroczne obsesje zgorzkniałej kobiety, której właściwie nic się w życiu nie udało. Jej pragnienie dominacji, przy nieprzeciętnej inteligencji, niszczyło uczucia ludzi pragnących obdarzyć ją miłością.. Odrzucająca wszelki sentymentalizm, lękająca się jakichkolwiek uczuciowych zależności, z panicznego lęku przed samotnością przywiązuje do siebie córkę, powodując jej całkowite ubezwłasnowolnienie. Studium relacji między dwiema kobietami wypełnia pierwszy akt sztuki. Meczący, jak natrętne tyrady matki, niezdolnej skupić się na jednym wątku, terroryzującej uciekającą w milczenia córkę. Przyznam, że pierwszy akt, mimo kreacji Mai Komorowskiej w roli matki i zamkniętej w swoim milczeniu Agnieszki Suchory jako córki, wymaga od widza nie tylko cierpliwości w podążaniu za myślowymi meandrami autora, ale i dużego samozaparcia. Drugi akt w pełni ten trud rekompensuje.
Pojawiający się w tym hermetycznym świecie mężczyzna wnosi niepokój, który wzmacnia napięcie między bohaterkami intrygując i prowokując do szukania przyczyn kolejnych zawiłości i rozwiązywania zagadek. Jest nim, jak często u Bernharda, początkujący dramatopisarz, który rysuje wyraźnie związki między życiem a sztuką.
I on leczy w jakiś sposób swoje kompleksy, i on próbuje zrzucić z siebie "kaftan", w który ubiera bohaterów swojej sztuki.
O teatrze mówi się tu dużo. Ale służy to przede wszystkim odkrywaniu trudnych relacji międzyludzkich, miłości i nienawiści, buntu i pokory, nadziei i zawodu.
Co wniesie w życie dwóch kobiet tajemniczy przybysz, nie dowiadujemy się do końca, ale chyba nie o to chodzi. Grający tę rolę Jacek Mikołajczak, pamiętany już z kilku niebanalnych ról w Teatrze Telewizji, wnosi na scenę dynamikę, tym ciekawszą, że tłumioną. To interesujący młody aktor, o którym niewątpliwie nie raz jeszcze usłyszymy.
Gra aktorskiego trio, mądry, wymagający inteligentnego skupienia tekst, wyostrzający z minuty na minutę wewnętrzny słuch widzów, sprawia, że skąpe po pierwszym akcie brawa, wybuchają spontanicznie na zakończenie sztuki.