Artykuły

Rosyjski romans

Po 1989 roku trochę zapomnieliśmy o pewnym rodzaju teatru: leciutko iro­nicznym, racjonalistycznym, operują­cym zgrabnym paradoksem. I przyno­szącym swej widowni porcję wyrafino­wanej zabawy. Tak jest, mówimy o tea­trze literackim, w jakim celował kiedyś Sławomir Mrożek.

Utalentowanym uczniem mistrza wyda­je się być Maciej Wojtyszko, znany dotąd głównie jako reżyser i autor utworów dla dzieci. Wskazuje na to jego nowa sztuka "Semiramida", którą właśnie wystawił sto­łeczny Teatr Współczesny, w reżyserii Er­wina Axera.

Już jej tytuł wywołuje określone skoja­rzenia - "Semiramida", z dodatkiem "Pół­nocy"', zwano przecież carycę Katarzynę II, która tak zaważyła na naszej, nie tylko XVIII-wiecznej historii...

W spektaklu Axera była niemiecka księżniczka Zofia Anhalt-Zerbst jest imperatorową w pełni swych potencji. Jako kobieta w jeszcze słusznym wieku, caryca okazuje się obiektem obserwacji, no i... westchnień Denisa Diderota. I owszem, tegoż encyklopedysty, który zaproszony do Petersburga spędza w stolicy Rosji kilka lat, co rzeczywiście miało miejsce. I który dziś zza światów relacjonuje nam dzieje swego (domniemanego) romansu z tytu­łową bohaterką...

Już takie zarysowanie akcji wydaje się interesujące. Dzisiejsze tęsknoty imperial­ne "wschodniego niedźwiedzia" to banał pełen groźnej prawdy. Podobnie jak zna­ne kokietowanie przez zeń ("niedźwiedzią metodą") Zachodu. Mamy wreszcie w niezaśniedziałej wciąż pamięci mocno dwu­znaczne perypetie gorącego romansu wschodnioeuropejskich intelektualistów z "mecenasem" z Kremla. Jak pokazuje przy­kład encyklopedysty (ale także np. i Woltera, biorącego sowitą pensję od innego satrapy. Fryderyka II, króla Prus, za popra­wianie jego marnych wierszy), przygody naszych stalinistów z zapałem uprawiają­cych dwójmyślenie (ketman) miały wcale nie mniej błyskotliwe precedensy... Te wy­żej wymienione były na przestrzeni dzie­jów jedynie najbliższe nam w czasie.

To wszystko zostało napisane nader "smacznie", stylem mieniącym się od pa­radoksów, godnych pióra autora "Kubusia fatalisty", którego Wojtyszko cytuje gęsto i w stosownych momentach. Zrobione zaś zostało znakomicie przez wytrawnego majstra, reżysera mającego, jak zwykle, szczęśliwą rękę do literatury.

Dość powiedzieć, że Erwin Axer w roli starego lisa Diderota obsadził Zbigniewa Zapasiewicza, aktora celującego we wszelkiego typu paradoksie, mającego w swym scenicznym dorobku rolę w "Kubusiu fataliście". I że postać Katarzyny po­wierzył Joannie Szczepkowskiej. Aktor­ka dała oszałamiającą kreację pięknej, świadomej swego uroku kobiety i wybitnej władczyni, potrafiącej oddzielić osobiste emocje od interesu imperium.

W efekcie to, co przez dwie godziny oglądamy na scenie przy ul. Mokotowskiej, to istny teatralny klejnot, gdzie wszystko współgra ze sobą jak na koncercie wybit­nego dyrygenta. Role zostały precyzyjnie ustawione, wręcz wycyzelowane do naj­drobniejszego szczegółu. I dotyczy to wszystkich, pokazujących się nawet na krótko na scenie - od obojga protagonistów, poprzez postacie drugoplanowe, aż po te z jeszcze dalszych planów. Oto przy­jaciel Diderota, baron Grimm: przez 40 lat redaktor i wydawca znakomitego dwutygodnika, abonowanego przez koronowane głowy Europy - w którego pięknie wcielił się Marek Bargiełowski. I oto sylwetki dworaków, w większości kochanków Ka­tarzyny, jak hrabia Orłow (świetny rodzajo­wy Janusz R. Nowicki), dalej niedźwiedziowato-koguci kniaź Potiomkin (przepy­szny Marcin Troński) i jak pechowy mąż carycy Piotr III, który wkrótce zresztą zo­stanie zgładzony z jej inspiracji. (Tę trudną, drugoplanową rolę zagrał we Współcze­snym Jacek Mikołajczak).

Prześlicznie pokazano damy dworu z wystudiowaną Daszkową Olgi Sawickiej i z ukrywającą wewnętrzny, ledwie uświadamia­ny dramat "probier-damą" Mawrą, przydzie­loną z "urzędu'' paryskiemu gościowi. (Tak nazywano panią, której zadaniem było "wy­próbować" w alkowie kandydata na ewentu­alnego faworyta cesarzowej). To właśnie dzię­ki Mawrze - w którą dyskretnie ale przejmu­jąco wcieliła się piękna Anna Korcz - Dide­rot przeszedł swój egzamin celująco...

Jednym słowem, uroczy i dający do my­ślenia wieczór, w rodzaju tych, od jakich zdą­żył nas niemal odzwyczaić teatr lat 90.

"Semiramida" we Współczesnym w lek­kiej, relaksującej widza formie przypomina jak mało liczą się ulotne sentymenty w świecie twardych realiów geopolityki. I jakim trudnym do pojęcia państwem okazuje się wciąż Ro­sja dla każdego, kto jak bohater sztuki, próbuje myśleć o niej racjonalnie. Zdyscyplinowana i funkcjonalna scenografia Ewy Starowiey­skiej jest nie narzucającą się, stylową ramą, tłem dla przygód postaci. Najnowszej premie­rze Współczesnego wróżę długie, zasłużo­ne powodzenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji