Artykuły

Nikomu nie wolno się z tego śmiać

"Niebieski, niebieski, niebieski" w reż. Iwony Kempy w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Recenzja Grzegorza Giedrysa w Gazecie Wyborczej - Toruń.

"Niebieski, niebieski, niebieski" to tragikomedia urokliwie rozpięta między skrajnościami: litością a drwiną, działaniem a rezygnacją, oszustwem kiczu a okrutnym realizmem. Czy wypada się śmiać, gdy nad jej światem unosi się śmierć?

"Niebieski, niebieski, niebieski" Zoltana Egressyego w reżyserii Iwony Kempy opowiada historię upadającego cyrku Filadelfia, który szansę na ratunek widzi w dołączeniu do Europejskiego Związku Cyrków Wędrownych. Organizacja miałaby zapewnić artystom pomoc impresaryjną i unijne dotacje. To jedyne wyjście z sytuacji - artyści z głodu zjedli nawet tresowane kurczaki, które miały wzbogacić kolejny pokaz. Mieszkają w sypiących się wozach, nie stać ich na nowe kostiumy sceniczne. Bohaterowie już dawno stracili pasję do ćwiczeń, a czas spędzają na snuciu się po obozie, pustych rozmowach i na pijaństwie. To ludzie, którzy swój ból ubierają w cyrkowe pozy i maski makijażu, a nie wyraziste pretensje i protesty. Ich roszczenia w stosunku do rzeczywistości są nieśmiałe. Nie potrafią nawet z gracją zamaskować swojej życiowej nieudolności. Aktorzy toruńskiego teatru oddali ten stan w każdym psychologicznym szczególe.

Od cyrkowej nudy nie ma ucieczki. Jagódka (Julia Balsewicz) niepewnie marzy o karierze modelki. Jej chłopak Indygo (Grzegorz Wiśniewski) widzi przyszłość w literaturze kryminalnej, a na razie zajmuje się pisaniem opowiadań pornograficznych. Powolny urny słowo Pet (Radosław Garncarek) czas marnotrawi na grze na harmonii. Lodzia (Jolanta Teska) [na zdjęciu] wulgarnie eksponuje swoje gasnące wdzięki i współżyje z kim popadnie. Jej siostra Todzia (znakomita w tej roli Anna Romanowicz-Kozanecka) to kobieta niespełniona, chętnie powracająca pamięcią do lat swojej zamierzchłej świetności. Jest też Mamuśka (Wanda Ślęzak), która mitologizuje kilka tygodni pobytu w Ameryce i każdą wypowiedź inkrustuje prymitywną angielszczyzną.

W tym gronie litość budzi tylko Fil (najlepszy na scenie Paweł Tchórzelski), dyrektor Filadelfii i klaun, noszący w sobie rezygnację i tragiczność. Jego antagonistą w spektaklu jest młody Paniera (Tomasz Mycan), który chce przejąć od niego cyrk. Konflikty między nimi przypominają zderzenie dwóch typów postaci: nieprzystosowanej do nowych realiów i tej, która wie, w jaki sposób można z nich zrobić użytek. Jednak wszystkie próby odmiany swojego losu ponoszą zasłużoną klęskę. Tragedia cyrkowców jest jednak tak samo cicha, jak ich pretensje. W poruszającym finale już bez widowni odgrywają ostatni show. Swoje ewolucje wykonują z rozpaczliwą gorliwością, wierząc uparcie, że cyrk, nie ocalając nikogo, ocalić może tylko jego twórców.

W tekście węgierskiego dramaturga doprawdy nie ma nic nieoczywistego. Odbiorcy wiedzą, że cyrk jest wielkim oszustwem i szmirą i że ci, którzy nie pracują, nigdy niczego nie osiągną. "Niebieski, niebieski, niebieski" może pozostawić intelektualny niedosyt, bo rzecz zmierza do przewidywalnego końca. W efekcie dramat odwołuje się do umysłowej bierności odbiorcy. Wraz ze scenografem Tomaszem Polasikiem Kempa pokazała cyrk jako ideę kiczu, czyli piękna urzeczywistniającego się statystycznie, przewidywalnego i łatwego w odbiorze.

Widz dzięki reżyserce i scenografowi nie ma wątpliwości, że obcuje ze szmirą w jej istotnej postaci. Twórcy odmalowali stylistykę przesytu i estetycznych nadmiarów widowiska, a także szpetotę cyrkowego obozu. Dokładnie pokazali każdy ze szwów, który trzyma w ryzach show. Stroje i światła estradowe tylko stwarzają pozory szyku, a egzotycznie brzmiące ksywki przydają bohaterom udawanej wielkości.

Siłą toruńskiej sztuki są aktorzy. Należy bowiem koniecznie docenić wysiłek, jaki podjął zespół Teatru Horzycy, aby na chwilę stać się artystami cyrkowymi. To zasługa Adama Banaszkiewicza, który znakomicie przygotował aktorów do nietypowych dla ich emploi ról. Wcale nie tak nieudolnie, jak nakazywałby dramat, wykonywali ćwiczenia na przyrządach cyrkowych i iluzjonistyczne sztuczki. To, co w sztuce Węgra utrzymywało się jedynie w stanie potencjalności, aktorzy odkryli przed widzem w pełnym komizmie i grozie. Dzięki nim cyrk przestał być sztuką pośledniejszego gatunku - ukazał przed publicznością swoją niezwykłość, która bezustannie ściąga widzów do namiotów cyrkowych na całym świecie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji