Artykuły

Między alegorią i psychologią

Dzieje "Przygody u Vaterlandem" Leona Kruczkowskiego są same w sobie historią pełną przygód. Wystawiona po raz pierwszy w teatrze Comoedia pt. "Bohater naszych czasów", przerobiona następnie przez autora, miała być wystawiona we wrześniu 1939 roku w Krakowie. Uniemożliwił to wybuch wojny. Zaginęły wszystkie egzemplarze. Autor odnalazł tekst dopiero w kilka lat po wojnie. Przystąpił do jego ponownego opracowania, ale pracy tej nie zdążył już ukończyć.

"Przygoda z Vaterlandem", na co zwracano już uwagę, ma liczne cechy podobne do dwóch słynnych sztuk niemieckich ostatniego 50-lecia. Do "Kapitana z Koepenick" Zuckmayera i do "Artura Ui" Brechta. Oba te utwory powstały w wyraźnie bliskim sąsiedztwie dramatu ekspresjonistycznego. "Kapitan z Koepenick" jest jeszcze bliższy dramatowi mieszczańskiemu, ma wyraźną podbudowę obyczajową i psychologiczną. "Arturo Ui" jest już w całości metaforą. Kroniką historycznych wydarzeń, opowiedzianą, a nie przedstawioną, i podniesioną do rangi alegorii. W "Przygodzie z Vaterlandem" - sztuce, nie zapominajmy o tym - napisanej w zasadniczym swym kształcie blisko 30 lat temu, wyraźnie krzyżują się te dwie tendencje. Jest ona z jednej strony niemalże reportażem, doraźną relacją o charakterze ostrego pamfletu politycznego, noszącą w sobie cechy daleko idącego uogólnienia. Z drugiej strony, tak ważna w twórczości Kruczkowskiego warstwa psychologiczna i obyczajowa raz po raz wysuwa się w niej na pierwszy plan.

Pisząc w roku 1935 o "Bohaterze naszych czasów", Irzykowski proponował wręcz Kruczkowskiemu rozbudowanie warstwy psychologicznej. Zastąpienie politycznego pamfletu przez jednostkowy dramat Karola Hummela. Nie wiadomo dziś, czy późniejsze zmiany szły właśnie w tym kierunku. Twórczość dramatyczna Kruczkowskiego świadczy o tym, że zasadnicze problemy polityczne i ideowe ukazywał on raczej właśnie poprzez drobiazgową analizę indywidualnych postaw i konfliktów społeczno-obyczajowych. Tym niemniej finał Przygody z Yaterlandem, rozbudowujący postać prowincjonalnego oszusta do rozmiarów symbolu, mówi dobitnie o wyraźnej dwutorowości poetyki tej sztuki.

Kazimierz Dejmek, wystawiając "Przygodę" w Teatrze Narodowym, zdecydował się wyraźnie na podkreślenie zawartych w niej uogólnień, na maksymalną ekspresję i skrótowość wypowiedzi. Wydaje się, że postąpił w tym wypadku słusznie. Zawartość psychologiczna i akcja "Przygody z Vaterlandem" jest chyba zbyt wątła w stosunku do wagi poruszonych w niej problemów politycznych. Nie warto też na pewno w tym wypadku wdawać się w drobiazgowe psychologizowanie. Zgodnie z tym Dejmek przeprowadził koncepcję gry aktorskiej opartą na karykaturalnej deformacji postaci i lapidarnej motywacji ich postępowania. Dotyczy to zarówno głównej roli Hummela (W. Kmicik), jak i epizodów (J. Ciecierski, M. Milecki, St. Zaczyk). Jedynym nieporozumieniem była rola Madalińskiego (Daubmann).

A jednak przedstawienie jako całość jest wyraźnie niedopracowane do końca. Zabrakło w nim szerszego oddechu. Ograniczenie liczby występujących postaci do autorskiego spisu zamyka je w wyraźnie kameralnych ramach. Wśród nudnych, szarych dekoracji odbywają się raz po raz zmiany rekwizytów i mebli, a to już chwyt tak ograny, że aż banalny. Tu trzeba było jechać na całego. Wprowadzić tłum, ruch, wyraźne zmiany miejsca akcji. W teatrze opłaca się tylko pełne ryzyko. W przeciwnym razie daje się przedstawienie poprawne, ale puste. A przecież Dejmek przyzwyczaił nas do czegoś zupełnie innego.

Data publikacji artykułu nieznana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji