Artykuły

Młoda muza Kordiana

Literatura naszych wielkich klasyków, a romantyków w szczególności, nie wymaga i - co więcej - nie znosi żadnego aktualizowania. Jest współcze­snością samą. Że na scenie aktualizacja, czy to przez ekstrawagancje formalne czy przez karkołomne wysiłki unowocze­śniania treści, jest niepotrzebna i płaska, dowiodły zarówno porażki reżyserów - galwanizatorów, jak zwycięstwa reżyserów praktykują­cych cnotę wierności autorowi. Ar­tystów takich jak Dejmek, Skuszanka, Swinarski - Uczeń Axera i wła­śnie sam Axer dwadzieścia jeden lat temu swoją pierwszą inscenizacją "Kordiana", czego jedynym świadec­twem wiarygodna recenzja Zygmun­ta Grenia. Axerowi uporczywie od­mawiają nominacji na inscenizatora, co wskazuje tylko, że termin ten odnosi się do warstwy audiowizual­nej dzieła teatralnego, należy więc do kategorii czysto estetycznych a nie w pełni artystycznych. Nazwałabym Axera inscenizatorem ukrytym; którego podstawowym środkiem wy­razu jest aktor grający słowo dra­matu. Pojmowane w ten sposób dwie zaledwie axerowskie inscenizacje dramatu romantycznego - "Kordia­na" byłyby w procesie o wierność autorowi najbardziej rzeczowym do­wodem, a nie tylko intelektualną po­szlaką. Właśnie przez swój estetycz­ny ascetyzm, racjonalizm - inaczej przenikliwą logikę - w odczytywaniu tekstu jasnością wyróżniające się pośród pieniącego się w teatrach na­szych chwastu, rozbuchanego anal­fabetyzmu wtórnego czy nawet pier­wotnego (który kilku bawi, wielu tumani, a garstkę - coraz liczniej­szą! - przestrasza).

Słowem przez gruntowne i wszech­stronne zrozumienie tekstu wspoma­gane rozległą kulturą nie tylko pol­ską, ale i niemiecką, której nurt ro­mantyczny do poczęcia i narodzin ro­mantyzmu polskiego tyle się przy­czynił.

W plotce ustnej, której nie należy mylić z głosem ludu czy wieścią gminną, przetrwała do dziś mumia niedobrej legendy, jakoby Axerowi - racjonaliście obcy byli romantycy, a pierwsza jego realizacja "Kordia­na" była niewątpliwą, dla tzw. ży­czliwych, wręcz olśniewającą kata­strofą tego reżysera. Przede wszyst­kim wypada tu zauważyć, że nasi romantycy, a Słowacki w pierwszym rzędzie, nie byli irracjonalni czy ara­cjonalistyczni; trzeba uważnie wczy­tać się w ich myśli i zbadać sposób, w jaki posługiwali się językiem. Gdy dziś czyta się świadectwo Grenia, kusi aż, by je powtórzyć prawie w całości, tak wiele z ocen w nim za­wartych przystaje do obecnej reali­zacji "Kordiana". W programowym wprowadzenia do spektaklu, eleganckim jak na europejskie dyplomatyczne przyjęcia, Axer zwięźle, klarownie i wyjątkowo jednoznacznie dokonuje prezentacji swego nowego "Kordiana". Mówi między innymi: "Podejmując po dwudziestu jeden latach po raz wtó­ry próbę inscenizacji, próbujemy odmiennej interpretacji wynikającej... przede wszystkim... ze zmieniającego perspektywę widzenia upływu cza­su". Przyjrzyjmy się, jaka jest ta perspektywa, jakie z niej roztacza się koło widzenia, i jakie jest odbicie tego widzenia na teatralnej scenie.

Pierwszy obraz wywołuje z ciem­ności bicie dzwonu. Czterech emisariuszy raju - bo, inaczej niż w dramacie Słowackiego, na początku jest raj - Chór Aniołów, stojących jakby w mansjonach po bokach sce­ny pod przewodem samotnego na scenie Archanioła (Krzysztof Wie­czorek) w białej szacie zwieńczonej u dołu skrwawionymi skrzydłami i z głową obramowaną ostrzami pro­mienistej aureoli śpiewa sotto voce pieśń o ziemi: "...to plama/Na nie­skończoności błękicie;/Ciemna gwiazda, w słonecznych gwiazd świcie,/Grób odwieczny potomków Adama". Przewodnik anielskiego chóru, Ar­chanioł, opowiada krwawą tragicz­ną historię tej z gwiazd wiecznego gmachu, którą oddano mu w opiekę - gwiazdy Polski; wstrząśnięty jej losem zwrócił się był o pomoc dla niej do Boga. Enigmatyczną odpo­wiedź Pana Boga: "Wola moja się stanie..." dopowiada Chór: "...A Bóg ją zetrze palcem, lub wleje w nią życie...". Grupę anielską pochłaniają ciemności, przez dłuższą chwilę je­szcze będą zanurzone w milczeniu. Z mrocznego niebytu dobiega najpierw szmer, narasta w muzykę równolegle z rodzeniem się światła, wyłaniają­cym powoli, niemal niepostrzeżenie, sabatników z Łysej Góry A. D. 1799. W mansjonach miejsce Aniołów zaj­mują teraz Diabły, miejsce świetli­stego Archanioła - anioł upadły, w szacie sczernionej, skrwawionych skrzydłach i krwawej jak korona lu­dobójcy aureoli. To Szatan (Marcin Idziński); u jego stóp wije się pię­ciu ciemnoszarych sługusów piekła, nadstawiających czujnie starte już i nieco stępione rogi. Szatan ma od­mienną niż Archanioł wizję świata, choć przewrotnie uznaje prawo pier­wszej nocy Boga Stworzyciela: "Świecie!... Wąż wieczności łuskami w okrąg ciebie gniecie...". Dzwony zwiastują nadejście wieku dziewięt­nastego. Szatan wzywa Mefistofela (Jan Englert) i posyła go, by pomógł ludowi polskiemu w jego walce, z inną jednak intencją niż Archanioł: "Pomóż im - oni mają walkę roz­poczynać/Taką, jakąśmy niegdyś z panem niebios wiedli...". Mefistofel

- Jan Englert w garbie i czarnym surducie, z grubym obcasem pod ku­są nogą, w przeciwieństwie do kró­lewskiego majestatu i powagi Szata­na pełen cynicznego dystansu, to precyzyjny, nie znający skrupułów, giętki i bezbłędny wykonawca zła - czego dowiedzie dalej - zdaje się bezosobowy. Gra na innej niż pozo­stali strunie, wprowadza nowy ton - sztuczny i pustobrzmiący, gesty i głos ma upozowane. Pozostali przed­stawiciele świata nadprzyrodzonego i podziemnego są przez swą powagę, nie tylko przybranie postaci ludzkiej, teatralnie uczłowieczeni, zantropomorfizowani, dzięki czemu następu­je spotkanie rzeczywistości wyobra­żeń religijnych z rzeczywistością ziemską w przestrzeni kosmogonicznej - metafizycznej przestrzeni dra­matu. Rzeczywistość materialnie wyobrażonych Aniołów i Diabłów wi­dać wyraźniej w zestawieniu ze-spo­sobem przedstawienia zmór dręczą­cych Kordiana; Strach i Imaginacja ukryte są w mętnym świetle, to mgliście zarysowane sylwetki jego emocji i myśli zniekształconych przerażeniem. Natomiast Mefistofel, który przybiera postać najdokładniej ludzką lub upiora ludzkiego (w sce­nie przed komnatą cara) jest obcym wśród Diabłów w piekle, jak będzie nim na ziemi wobec istot ludzkich (jako Doktor, Adiutant Wielkiego Księcia), chwilami wydaje się na­wet obcy w tym spektaklu. Przez swój sarkastyczny chłód jest bar­dziej szatański niż sam Szatan, któ­ry zauważa, może nawet odczuwa, podobieństwo i wspólnotę losu z ludźmi. Mefistofel proludzkie poglą­dy Szatana kwituje bezczelnie nawet jak na piekło: "Królu, niechaj poszu­kam w diabelskim psałterzu /Modlitwy na dzień, co się zowie zmar­twychwstaniem; /Zmówię ją za ów narad..".

To ostatnie słowa wzięte przez Axera z tekstu Przygotowania. Do­konał w nim prócz dużych skrótów, zasadniczych przemieszczeń. Był do tego uprawniony nawet przez ar­cheologów literatury, którzy prawie sobie dowiedli, że Przygotowanie miało służyć także następnym dwum częściom dramatu o losach Kordiana. Axer wyinterpretował z Przygoto­wania to, co w jego koncepcji, któ­rą konsekwentnie realizuje, odnosi się do części pierwszej, do samego "Kordiana". Za to Przygotowanie axerowskie wchłonęło w siebie Pro­log.

Pierwsza Osóba Prologu (Józef Fryźlewicz) wchodzi na scenę ciąg­nąc za sobą własną świtę pielgrzymstwa, orszak ślepców historii - wo­jennych kalek. Ów, jak sam siebie nazwie, duch Apokalipsy jest poe­tycznie zgrzybiały i wyraźnie już nią zmęczony (jak Prezes, pod którego postacią powróci w scenie spisku), namawia więc innych do snu, ale na klę­czkach przed sobą. Jest to trzecia po Archaniele i Szatanie osoba Przy­gotowania, ostatni człon triady: nie­bo - piekło - ziemia. I zarazem, jak u Słowackiego, pierwszy człon triady ziemskiej. Druga Osoba Pro­logu (Józef Konieczny) to cynik, cmokier, może zawiedziony idealista (będzie tym z Wariatów, który uwa­ża siebie za żywy Krzyż Chrystuso­wy), któremu z romantyzmu pozosta­ły tylko ocet po ironii - sceptycz­ny sarkazm. Trzecia Osoba Prologu (Ryszard Peryt) spędza zwaśnionych ze scenicznych progów i, z woli Axera, bierze je we władanie: będzie prowadzić przez cały dramat, mó­wiąc tekst poboczny.

Ten znakomity w wykonaniu Peryta przewodnik po biografii Kor­diana, inteligenty, mądry, powścią­gliwy i skupiony wewnętrznie jest wyraźnie postacią co najmniej dwu­znaczną. Jako narrator zręcznie oscyluje, do końca wymykając się identyfikacji, pomiędzy ironicznym dystansem a pełnym powagi zaanga­żowaniem, między historyzmem po­staci a jej współczesnością. Przypo­mina też w działaniu wszędobylskie­go Mefistofela, co dobitnie sugerują słowa postaci z ludu zamykające scenę koronacji: "Śpiew buczał we mnie i pode mną... Idźmy do domu... Jest coś straszonego... tak ciemno...". Pierwsza Osoba Prologu zjawia się pod postacią papieskiego gwardzisty, milczącego i czujnego. W scenie ko­ronacyjnej przejdzie przed zgroma­dzonym ludem ze Śpiewem Niezna­jomego (muzyka Jerzego Satanow­skiego), rozpiętym między tonacją agitatora i prowokatora. A na ko­niec wypowie walcząco - patrioty­czne słowa motta, na proscenium wprost ku publiczności. Tak samo jak ostatnie słowa Prologu: "Dajcie mi proch zamknięty w narodowej urnie, / Z prochu lud wskrzeszę...". Te dwa teksty są w przedstawieniu klamrą obejmującą ziemską część dramatu. A Trzecia Osoba Prologu i Przygotowanie stanowią klucz do zrozumienia losów obecnego we "Współczesnym" Kordiana.

Kordian jest zwyczajnie młody. Tak młody jak wykonujący jego ro­lę Wojciech Wysocki; bardzo uzdol­niony debiutant po szkole aktor­skiej. Początkowo przedstawiał wy­marzoną mentalność dzisiejszego piętnastolatka, który nie tylko praw­dziwie przeżywa frustracje, ale także pozuje na bohatera literackiego z dobrych książek, które sam przeczy­tał. Rozpacza więc słowami własny­mi, poetyzuje myśli i emocje echolalią romantyków. Na zewnątrz Wysoc­ki opanował trudną i, jak zwykle w teatrze Axera, finezyjną technikę przechodzenia na przestrzeni jedne­go monologu z tekstu własnego Kor­diana w literackie zapożyczenia, ale wyczuwalne było, że wewnętrznie nie czuł się dobrze w roli młodego chłopca. Po szeregu spektakli doko­nano zmiany. Kordian przestał być młodziankiem, stał się młodzieńcem już świadomym, ale jeszcze zbyt sła­bym, nie dość okrzepłym do czynu aktywnego. Ten Kordian nie jest poetą i nie poetyzuje, to wrażliwy młody człowiek, mówiący tekst sztu­czny -> poetycki, jaki mu przezna­czył Autor. Uważnie i rozumnie słu­cha Kordian trzech opowieści edu­kacyjnych Grzegorza, chwilami tyl­ko wyłącza się ku prywatnym smut­kom. Henryk Borowski przedstawił Grzegorza jako mądrego, serdeczne­go, dowcipnego i uroczego gawędziarza, którego plastyczny język wspomaga nie przerysowana gesty­kulacja. Słucha się jego opowieści bez jednego momentu znużenia, ma­ją one własną dynamikę i drama­turgię, każda najmniejsza puenta jest precyzyjnie wypunktowana, każdy fragment i fragmencik aktor­sko wycyzelowane. Dbałość reżyse­ra i aktora o szczegół najbardziej znacząca jest dla mnie w opowieści o bezimiennym wojowniku o wol­ność. By objaśnić sytuację strategi­czną, Grzegorz oddaje w ręce Kor­diana strzelbę, której do tej pory nie wypuszczał z rąk, przekazując w ten symboliczny sposób pałeczkę ko­lejnemu pokoleniu. Czyni rytualny gest bez śladu ostentacji z pełną dyskrecją, tak że nie wybija on z całości gawędy.

Dyskretnie i z nie spotykaną dotąd u tej aktorki powściągliwością - więc tym bardziej godną podziwu, gra Laurę Maja Komorowska. W ro­zmowie z Kordianem jest kobieco dojrzała z odcieniem macierzyńskiej ironii, nieznacznie tylko kokieteryj­na. Sama z sobą odczytująca wpisy do pamiętnika jest inteligentną, wra­żliwą kobietą, której życie przynio­sło zawód i która rekapituluje je te­raz z wyrozumiałą choć goryczną rezygnacją. Wiersz Kordiana czyta początkowo bez większego zaintere­sowania, ale w trakcie lektury doz­naje jakby olśnienia, że Kordian ją rozumie, więc mimo różnicy lat i doświadczeń może być jej partne­rem. Niestety jest to wiedza o chwi­lę spóźniona. Nie znajdując siły, by przeżyć swoją miłosną tragedię, i żyć dalej, Kordian się zastrzelił.

A raczej strzelił do siebie. Widzi­my go bowiem jak cały i żywy, kak dandy łondonskij adiet wizytuje Ja­mes Park przez krótką chwilę, nie dosłuchując nudnie gadanych aneg­dot Dozorcy (Marian Friedmann). Następnie w pozie Mickiewicza na Ajudahu Skale czyta melodyjnie i bezmyślnie fragment "Króla Lira", po czy tonem pretensjonalnym zwraca się do geniusza Szekspira z wyrazami koleżeńskiej czci i podzi­wu. (Skąd my to znamy'?) Raz jesz­cze, nie bez przyjemności, utwierdza w łożu Wioletty (Barbara Sołtysik) tu spolszczonej Włoszki o nieco po­dejrzanym temperamencie, swą deziluzję wobec puchu marnego. Wre­szcie na audiencji u Papieża (Zdzi­sław Mrożewski) cynicznego jak ja­kiś mały makiawel, doświadcza, że lepiej już było rozmawiać o Oj­czyźnie ze wspaniale kolorową i mą­drą Papugą papieża (głos Niny Girycz). Z przepełnionym goryczą ser­cem i usty skalanymi tą rozmową wznosi się po oczyszczenie na iglicę Mont Blanc. Monolog Kordiana - Wysockiego jest rzeczywiście we­wnętrzną rozmową z samym sobą. Axerowskie skupienie na słowie i myśli oczyszcza romantyczny patos skonwencjonalizowanej w teatrze przesady. Kordian poddaje się bie­gowi myśli, wyraża je jakby tłuma­czył. Zasadą pierwszą tego monologu jest, by głowa pomyślała co poczuje serce, a potem dopiero, by język giętki powiedział wszystko co pomyśli głowa. Szczyt, na którym wspi­na się myślą Kordian, okazuje się Mefistofelem - Chmurą skrzydla­tą, która ponosi Kordiana na swych ramionach ku proscenium z okrzy­kiem "Oto Polska - działaj teraz!..", Kordian z wyciągniętymi ku widow­ni rękoma woła: "Polacy!!!".

Akt trzeci jest w realizacji Axera już tylko końcową rozgrywką Kor­diana ze światem i z sobą, i grą różnych sił o Kordiana. On sam du­chowo się spełnił, emocjonujące, ale mało dramatyczne jest obserwowa­nie czy duch jego próbie czynu spro­sta. Kordian wygrywa siebie wobec świata ludzi - w scenie spisku, wo­bec świata podziemnego - w scenie szpitalnej, nie ulegając mefistofelicznej pokusie, by stać się szaleń­cem ojczyźnianym jak dwaj Wariaci (Józef Konieczny, Wiesław Michni­kowski). Wygrywa ze śmiercią - w

jej celi, mimo storturowania fizycz­nego; przegrywa wobec nieba, któ­re jego osłabioną zmorami wolę czy­nu dobija dźwiękiem dzwonu. Rozgrywki polityczne czy to w wydaniu zniedołężniałych sentymentalnych konformistów o chlubnej kombatan­ckiej przeszłości - w rodzaju Prezesa, czy, na szczeblu wyższym, pomiędzy zdeprawowaną przez władzę bracią carską, odsłaniają zawsze ten sam mechanizm i niezmienne aż do zanu­dzania zasady walki politycznej; a zwłaszcza kardynalną z nich: żad­nych zasad, wszystkie chwyty do­zwolone, byle były skuteczne. Są tu natomiast wspaniałe rozwiązania sceniczne i dwie kreacje. Jedna zdu­miewająca - Wielki Książę Mie­czysława Czechowicza, druga znako­mita, Car Czesława Wołłejki. Cie­kawie pomyślał Axer scenę pierw­szego starcia dwóch braci. Car z nie­ruchomym grymasem ironii zbla­zowanego arystokraty wysłuchuje jak pokerowej licytacji wzrastają­cego wrzasku Konstantego, który podbija stawkę za skok przez pira­midę karabinów, by skusić któregoś z żołnierzy pieniędzmi, lub obelgami na Polaków sprowokować Kordia­na i tym sposobem wygrać jego ży­cie przeciw Carowi, Wielki Książę to nie zakochany w Polakach prawie poczciwy Konstanty z "Nocy listopa­dowej", trudno też dopatrzyć się w nim budzącego u wszystkich sympa­tię aktora Czechowicza. Czechowicz gra wbrew własnym warunkom i wygrywa, co więcej gra przeciw wie­loletnim przyzwyczajeniom widzów - i także wygrywa. Rozpasany, pół-dziki tyranek, pełen uzasadnionych kompleksów, których jest świadom, drapieżny i żałosny, w którym gdzieś na samym dnie podskakuje serce w takt Mazurka Dąbrowskiego haus-liebe do podbitego kraju. A naprze­ciw niego Car, mądry, znający jego słabości i zwierzęcą naturę, subtel­ny i wyrafinowanie zepsuty, igrają­cy perfidnie, lecz nie bez strachu z głupią, niebezpieczną bestią.

Nie znanego sobie partnera-sprzymierzeńca ma natomiast Kordian. Jest nim lud warszawski, mocny i zabójczo dowcipny w pysku - na razie, do czasu, aż przyjdzie godzi­na... Scena przed Zamkiem Królew­skim jest, obok Przygotowania naj­bogatsza scenicznie; jest tu i kun­sztowne operowanie nielicznym tłu­mem, i efektowna, a jednocześnie znacząca, gra światłem, które czyni z postaci jakby chińskie cienie - albo cienie Tartaru w trakcie przeprowa­dzania przez Nieznajomego narasta­jącej dwuróżnej ciemnej i we krwi unurzanej pieśni. "Pijcie wino! idźcie spać!... Lecz się będzie świt promienić/Trzeba wino w krew przemie­nić/Przemienione wino pić!..". Kor­dian tego świtu nie doczeka, ma przed sobą swój świt ostatni. Zebra­ny na placu tłum podniecony jak na wyścigach konnych stawia zakłady czy kurier królewski z aktem łaski przybędzie tym razem na czas, gdy Mefistofel - Adiutant Wielkiego Księcia zwolnionym jak na filmowej taśmie wężowatym pajęczym ruchem zmierza na miejsce kaźni. Z tłumu występuje ku proscenium Trzecia Osoba Prologu-Narrator - Niezna­jomy i mówi motto dramatu Sło­wackiego:

"więc będę śpiewał i dążył do kresu;

Ożywię ogień, jeśli jest w iskierce.

Tak egipcjanin w liście z aloesu

Obwija zwiędłe umarłego serce;

Na liściu pisze zmartwychwstania

sława;

Chociaż w tym liściu serce nie ożyje,

W proch nie rozsypie... Godzina

wybije,

Kiedy myśl słowa tajemną odgadnie,

Wtenczas odpowiedź będzie w sercu

na dnie."

W moim przekonaniu jest to rów­nież myśl przewodnia przedstawie­nia, w którym bez żadnych zastrze­żeń rację ma młody bohater. Kor­dian świadomy, nieegzaltowany, non­konformista, którego prawdę po­twierdzają srebrne włosy Starca - przejmująco gra go Władysław Krasnowiecki, przeciw spleśniałej siwiźnie Prezesa i zachowawczej, wystra­szonej, głupawej poczciwości i pa­cyfizmu Księdza (Edmund Fiedler). Racja Kordiana jest nie tylko najlepszą z możliwych, ale jest racją jedyną. Patronowała temu "Kordianowi" chyba najpiękniejsza z muz, jest on bowiem mimo kilku aktorskich uchybień przedstawie­niem prawie doskonałym. Scenogra­fia Ewy Starowieyskiej ogranicza się do obramowania sceny czarnymi ko­tarami i niezbędnych dla zrozumienia akcji a zawsze znaczących rek­wizytów, kostiumy - poza efekto­wnie operowymi dla Aniołów i Dia­błów - są tak wspaniale sensownie podporządkowane artystycznej cało­ści, że widz pochłonięty dziejącym się na scenie dramatem mógłby ich nawet nie zauważyć. Scenografia i dramaturgia świetlna, oszczędne po­sługiwanie się efektami muzycznymi dla celów dramaturgii i zbudowania nastroju, podbudowująca słowa mu­zyka Jerzego Satanowskiego. Akto­rzy mówiący wierszem ze sztuczno­ścią tak naturalną i swobodną, ja­ką rzadko się spotyka u aktorów mówiących prozę, że można zapom­nieć o formie, bo nie stanowi ona przesłony między słowem i jego sen­sem. Wreszcie rzecz bardziej jeszcze niecodzienna - reżyseria publiczno­ści, zniewolonej w bezbłędny mi­strzowski sposób do milczenia i spo­koju zewnętrznego, jak w miejscu, gdzie wydarza się Prawda. Praw­da żywa. Narodzinom axerowskiego "Kordiana" patronowała chyba ta najlepsza, nieprzekupna - młoda muza. Bo takiej "Nie kupić muzy!" jak mówił dwa wieki temu Wielki Antagonista Słowackiego, dziś pew­nie już z Nim pogodzony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji