Powtórka
NIEDAWNO w filmie telewizyjnym poświęconym zeszłorocznemu Teatrowi Narodów Adam Hanuszkiewicz stwierdził, że od kilkunastu lat kształt teatru zależy nie od dramaturgii, lecz od reżysera. Z pewnością twierdzenie to sprawdza się w przypadku właśnie teatru Hanuszkiewicza, pracującego nad klasycznym, sprawdzonym repertuarem - ogólnoludzkim,......z którym można różne rzeczy robić, aby wyciągnąć problematykę bliską współczesności i twórcy teatralnemu.
Inaczej jednak ta zależność wygląda, gdy teatr nie kryje się w dosyć wygodnej pod względem interpretacyjnym klasyce, lecz realizuje repertuar współczesny. Wówczas musi podporządkować się dramaturgii, zwłaszcza jeśli niesie ona ważkie treści. Tak było np. w przypadku "Protokołu pewnego zebrania" Gelmana, o którym pisałem poprzednio. Nie brak i innych przykładów, kiedy dramaturgia określa w sposób decydujący wysiłek teatru - to, czy przedstawienie jest dobre, czy też złe. Materiału do powyższych rozważań dostarcza np. ostatnia premiera w Teatrze Współczesnym - "Święto Borysa" - zachodnioniemieckiego pisarza Thomasa Bernharda.
Nie znając sztuki, byłem przekonany, że będzie to wydarzenie kulturalne. Teatr Współczesny posiada przecież pozycję artystyczną, utrwaloną przez wiele lat. Erwin Axer jako reżyser i Ewa Starowieyska jako scenograf rekomendacji nie potrzebują. Również zespół aktorski z nowym nabytkiem - Mają Komorowską na czele - budzi nie tylko zainteresowanie, ale wręcz gorące oczekiwanie nowych przeżyć.
A jednak mimo tylu atutów przedstawienie stało się wydarzeniem, ale zdecydowanie in minus. Można zresztą powiedzieć, że złe przedstawienie jest równie interesujące, jak bardzo dobre, najgorsze są te średnie, które nikogo nie obchodzą. Lecz Teatr Współczesny przyzwyczaił nas za bardzo do dzieł wybitnych, aby można było nad rozczarowaniem przejść do porządku dziennego. Tym bardziej, że istota niepowodzenia jest stosunkowo prosta.
Sądzę, że nie zawiódł ani reżyser, ani scenograf, ani zespół aktorski. Zawiódł Thomas Bernhard. Jest to właśnie charakterystyczny przykład, kiedy zła dramaturgia niszczy pracę teatru, sprawia, że jego wysiłek idzie na marne. Ale i w takim przypadku wina leży również po stronie teatru, a zwłaszcza jego kierownictwa. Dlatego "Świętem Borysa" zawiódł mnie Erwin Axer jako dyrektor teatru, odpowiedzialny przecież m.in. za dobór repertuaru.
Pomyłka była możliwa do uniknięcia, ponieważ sztuka Bernharda jest zdecydowanie niedobra. Jak każda zresztą sztuka epigońska. Pisarz ten objawia w swoim dramacie wyobraźnię zniewoloną przez Samuela Becketta. Jest jego pilnym, a zarazem bardzo niedobrym uczniem. Niedobrym, bo pilnym. Pracowicie naśladuje poetykę mistrza, lecz nie potrafi jej przekształcić ani wnieść do schematów przez kogo innego wypracowanych własnej myśli.
Dlatego cóż tu mówić o realizacji, o poszczególnych rolach, skoro rzecz jest z góry, przez zły wybór sztuki, skazana na klęskę. Nie jest winą Mai Komorowskiej, że grając główną rolę, robi powtórki ze swojej krakowskiej kreacji w "Końcówce" Becketta. Jest skazana na to przez naśladownictwo, którego dopuścił się Bernhard.
Motywację tak wątpliwego, a raczej niewątpliwie złego doboru repertuarowej pozycji usiłowałem znaleźć w wydanym przez Teatr programie, chociaż jestem świadomy reklamiarstwa, uprawianego na obwolutach książek i w programach teatralnych. W końcu nawet nieco przesadne zachwalanie odbiorcom własnego dzieła jest rzeczą ludzką i powszechnie przyjętą. Ale w tzw. słowie "Od teatru" znalazłem smakowity fragment, który wart jest zacytowania:
"Święto Borysa..., kontynuując linię wiodącą od sztuk Showa, Giraudoux, Williamsa, Rattigana, Maxwell-Andersona poprzez sztuki Frischa, Becketta, Wildera, Ionesco, Brechta, Durrenmatta, MacLeisha, Weissa, Claudela do sztuk Albee'go, Pintera, Bonda itd..."
Rozumiem, że dla reklamy można zrobić wiele, że programów teatralnych na ogół nie czyta się zbyt u-ważnie. Ale nie można jawnie lekceważyć odbiorcy, nie doceniać jego inteligencji, wmawiać mu niestworzone rzeczy. Przecież gdyby na serio brać pod uwagę wymienioną genealogię, okazałoby się, że mój zarzut - naśladowanie Becketta - jest niewinnym drobiazgiem. Korzystanie z tak sprzecznych poetyk, jakie reprezentują wymienieni w "Od teatru" dramaturdzy, świadczyłoby, że sztuka "Święto Borysa" jest tworem monstrualnie hybrydalnym, a tym samym grafomańskim. A zatem po cóż ją wystawiać?
Nie jest to jedyny przykład stosowania taryfy nadzwyczajnie ulgowej wobec repertuaru zagranicznego. Większy pożytek dla widowni i rozwoju naszego teatru przyniosłoby stosowanie chociaż części tak złagodzonych kryteriów wobec współczesnej dramaturgii polskiej. A dewizy można by zaoszczędzić na pozycje naprawdę wartościowe.