Artykuły

Śpiewany monodram trudny i zaskakujący jak akrobacje na linie

"Diva for Rent" w reż. Jerzego Bończaka w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Jacek Marczyński w Życiu Warszawy.

Na scenie Polonii Alicja Węgorzewska dwoi się, zdradzając kulisy operowej sztuki. I robi to z naprawdę inteligentnym humorem.

Oto spektakl na nasze czasy, w których należy liczyć się z realiami ekonomicznymi. W monodramie "Diva for rent" świat wielkiej opery został więc mocno okrojony. Zamiast pluszowej kurtyny ze złoceniami mamy w teatrze Polonia czerwoną płachtę na sznurku, brak orkiestry musi zrekompensować pianista ze skrzypkiem. Chóru nie ma, a Alicja Węgorzewska wciela się też w męskie role, choć częściej jej partnerem bywa tancerz Jarosław Derybowski. Za dekoracje musi wystarczyć kilka mebli, które zaprojektował Rafał Olbiński, odwołując się do stylistyki swych słynnych plakatów operowych.

Spektakl może być jeszcze skromniejszy, firma producencka (jej właścicielką jest sama wykonawczyni), podkreśla, że "Diva for rent" to przedsięwzięcie do wynajęcia na gale i imprezy. Czas trwania można dowolnie skracać, bo struktura monodramu przypomina budowlę z segmentów.

A jednak "Diva for rent" nie jest chałturą, lecz inteligentną rozrywką. To zasługa tekstu Jerzego Snakowskiego. Słuchając opowieści o kulisach świata opery i życiu primadonny, publiczność śmieje się często. Tych, którzy nie bywają w operze, bawią dowcipy o podstarzałych śpiewaczkach i grubych tenorach, dla melomanów autor porozrzucał w tekście błyskotliwe żarty z operowych konwencji.

Alicja Węgorzewska gra artystkę plotkującą o koleżankach i kolegach, nie szczędząc złośliwości, ale pozwala sobie też na chwile prywatnej szczerości. Momentami można więc odnieść wrażenie, iż mówi do nas własnymi słowami. I oczywiście śpiewa - w ciągu godziny musi być Amneris, Azuceną, Dalilą, Toską, Cherubinem, a nawet Alfredem z "Traviaty", na koniec zaś w ekspresowym tempie odegrać cztery akty "Carmen".

Każde z tych wcieleń powinno być lekko przerysowane - tego żąda reżyser Jerzy Bończak i wymaga konwencja spektaklu. Węgorzewska balansuje zatem na granicy żartu i profesjonalnego, operowego śpiewania, ale nie oczekujmy od niej wokalnej finezji i superprecyzji. Jest jak linoskoczek grający na skrzypcach, który ubiega się o angaż, a oglądający jego podniebne akrobacje mówi z przekąsem: "Yehudi Menuhin to on nie jest".

Nie wybrzydzajmy jak ów dyrektor, lecz bawmy się na "Diva for rent", bo po to została powołana do życia. Zwłaszcza że tak rzadko mamy dziś okazję obcować z inteligentną rozrywką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji