Artykuły

Komercyjny półprodukt z szarżą Juranda

Tylko Juranda żal - o rock-operze "Krzyżacy" w reż. Marcina Kołaczkowskiego pisze Agnieszka Serlikowska z Nowej Siły Krytycznej.

"Krzyżacy" na rockowo? Artur Gadowski jako Władysław Jagiełło i Maciej Silski jako Zbyszko z Bogdańca? Pomysł (reżysera Marcina Kołaczkowskiego i kompozytora Hadriana Filipa Tabęckiego) przeniesienia powieści Henryka Sienkiewicza na muzyczną scenę wydawał się tyle interesujący, co mało prawdopodobny do zrealizowania z sukcesem. Jednak rock-opera "Krzyżacy" powstała. Zapowiadana z okazji 600 rocznicy bitwy pod Grunwaldem, prapremiera odbyła się na dzień przed końcem 2010 roku - z dużym poślizgiem, poprzedzona małą liczbą prób. Sześć miesięcy później rock-opera rozpoczęła trasę po Polsce.

Celowo przywołałam okoliczności powstania spektaklu, bo pośpiech w przygotowaniu widoczny jest w całym widowisku. Jakby mając już muzykę i teksty piosenek twórcy naprędce próbowali stworzyć dla nich nowoczesną ramę za pomocą wciśnięcia w spektakl wszystkich "fajnych" pomysłów, na które kiedykolwiek wpadli. Interesujące zabiegi przeplatają się więc z tandetnymi rozwiązaniami, tworząc dziwną mieszankę niezłej muzyki, świetnych wykonań i miernej, wręcz kiczowatej inscenizacji.

Problem "Krzyżaków" nie tkwi bynajmniej w przerobieniu na spektakl muzyczny szkolnej lektury. Wręcz przeciwnie, dwutomowa powieść Sienkiewicza całkiem nieźle sprawdza się jako rama dla rock-opery. W spektaklu wykorzystano zaledwie kilka wątków z "Krzyżaków" zgrabnie łącząc je w całość fabularną. Na pierwszym planie wyeksponowano oczywiście miłość Zbyszka i Danuśki. Tło stanowią losy Juranda ze Spychowa oraz narastający konflikt pomiędzy Krzyżakami a Polakami, którego punktem kulminacyjnym jest bitwa pod Grunwaldem. Cała historia przedstawiona została prosto, ale spójnie i zrozumiale dla widza. Wszystko po to, by stworzyć bazę dla licznych piosenek luźno inspirowanych powieścią.

Utwory są mocno zróżnicowane. Słabo sprawdza się zasada przeplatania ciężkich piosenek lub lirycznych ballad, melodiami o rozrywkowym charakterze, brzmiącymi jak parodia starych albumów Czerwonych Gitar, z tekstami w stylu "Jagno, Jagno wszyscy Cię pragną, a ty im robisz wbrew". Dużo lepiej wypadają songi inspirowane progresywnym rockiem oraz utwory spokojniejsze, w których pole do interpretacji pozostawione jest wykonawcom. W napisanych do kompozycji tekstach słychać odniesienia do współczesnej rzeczywistości. Pomysł, by za pomocą "Krzyżaków" skomentować aktualne spory o krzyż, sam w sobie wydaje się ciekawą inicjatywą. Jednak gdy milknie muzyka, z pozoru interesujące teksty okazują się banalne, pełne frazesów i słabych rymów, np.: "Krzyż nie to miał znaczyć, miał nadzieję dać, a nie krzyk rozpaczy gorejących miast".

Gdy milknie muzyka, pojawiają się dialogi. To jeden z najsłabszych punktów tej inscenizacji. Jeszcze nigdy nie widziałam spektaklu, w którym muzyka wykonywana jest na żywo, a dialogi - emitowane z playbacku. Wszystkie interakcje słowne między bohaterami przedstawione są za pomocą komiksowych rysunków wyświetlanych na telebimach, podczas których rozmowy płyną z głośników, a stojący na scenie tylko udają, że mówią. Wygląda to komicznie, a sądząc po minach występujących w "Krzyżakach" aktorów/wykonawców, nawet u nich wywołuje to zażenowanie.

Ze słabością dialogów dzielnie konkuruje do bólu przerysowana choreografia. Sam taniec wprowadzałby ożywienie wobec statycznych wykonawców, niestety w układach użyto tyle środków, że można byłoby obdzielić nimi kilka telewizyjnych show. Czego tu nie ma! Obwiązywanie Juranda taśmami przypominającymi papier toaletowy, przyczepienie do strojów tancerzy baloników, które Jagienka przebija, by pokazać jak łamie mężczyznom serca, a na dokładkę przebieranie się za "święte obrazki" i wyciskanie kulek z czerwoną farbą podczas bitwy pod Grunwaldem. Przesadna dosłowność oraz silenie się na oryginalność drażnią i śmieszą jednocześnie.

Prawdopodobnie "Krzyżacy" polegliby pod Salą Kongresową już w grudniu podczas prapremiery, gdyby nie obsada. Angażując do projektu znanych wykonawców i aktorów scen muzycznych, twórcy zapewnili sobie nie tylko pełną salę, ale także koło ratunkowe na wypadek nieudanej inscenizacji. Charyzma występujących w spektaklu wykonawców bardzo skutecznie odwraca uwagę publiczności od tandetnego baletu i słabych rymów. Prawie każde wykonanie jest interesujące, a piosenek w interpretacji Olgi Szomańskiej, Macieja Silskiego, Jana Jangi Tomaszewskiego i Pawła Kukiza słucha się z prawdziwą przyjemnością.

Szkoda, że nieszczęśliwy zabieg tekstowego playbacku praktycznie zablokował wykonawcom możliwość stworzenia w tych warunkach jakichkolwiek kreacji. Większość wykonań bliższa jest przez to rockowemu koncertowi piosenki aktorskiej tematycznie poświęconemu "Krzyżakom" niż całościowej interpretacji.

Od tej zasady jest jednak jeden wyjątek. Po spektaklu na długo pozostaje w pamięci szarża Macieja Balcara w roli Juranda. Choć obecny wokalista Dżemu ma stosunkowo niewielką rolę, to właśnie on otrzymuje najdłuższą, w pełni zasłużoną owację. Gdy tylko się pojawia na scenie, można na chwilę zapomnieć o całej kiczowatej otoczce. Jako jedyny tworzy od początku do końca postać. Jego Jurand elektryzuje, a utwór bez słów - improwizacja okaleczonego przez Krzyżaków ojca - budzi dreszcz.

Dzięki melodyjnej muzyce z rockowymi riffami i charyzmatycznym wykonawcom, "Krzyżacy" mogliby być interesującym spektaklem muzycznym, pierwszą od ponad dwudziestu lat sceniczną rock-operą. Niestety na skutek przerysowanej, kiczowatej inscenizacji to tylko komercyjny półprodukt wykorzystujący rocznicę historyczną oraz popularne nazwiska odtwórców głównych ról. I tylko Juranda żal.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji