Artykuły

Rewolwerowy Fredro

DWA wydarzenia kulturalne zbiegły się w jednym tygodniu: Walny Zjazd Związku Literatów Polskich i premiera komedii Aleksandra Fredry pt. "Rewolwer".

O kolejnym odczytaniu "Rewolweru" wiemy właściwie już wszystko po zapoznaniu się z esejem Stanisława Witolda Balickiego, zamieszczonym w wydanych z tej okazji "Listach z Teatru"; o zebraniu literatów wiemy niewiele po przeczytaniu sprawozdań prasowych. Cóż, i taka jest różnica między literaturą i dziennikarstwem.

Maria Wiercińska, reżyser przedstawienia, zgodziła się na propozycje Fredry i Balickiego i, odrzucając podszepty innych komentatorów tej sztuki, wybrała nie demaskatorskie poczynania wobec miejsca i czasu, ale raczej fajerwerkową drwinę z ludzkiej małoduszności, tchórzostwa i oportunizmu. Strach ma wielkie oczy, a jeśli wydają się jeszcze za małe, trzeba mu doprawić okulary. Później zostają tylko okulary i to wystarczy, aby się bać. Jak wiemy, akcja tej późnej komedii Fredry dzieje się w Parmie (współcześni rozumieli: "w Galicji"); scenograf podsuwa jeszcze jedno odczytanie dzisiejszemu widzowi. Nie wiem, czy słuszne, bo raczej chodzi o słabostki niemal wieczne. Ale pewna aktualizacja zawsze podoba się widzowi, a komedia jest właśnie po to, by się podobać. I trzeba powiedzieć, że przedstawienie w Teatrze Kameralnym podoba się. Przede wszystkim bawimy się doskonale, nawet jeśli nie stawiamy za postaciami sztuki sylwetek bardziej lub mniej nam znajomych.

Wykorzystano w tym przedstawieniu wyrazistość typów, bystry dialog, komizm sytuacji. Postacie potraktowano charakterystycznie, dbając o podkreślenie ich śmiesznostek poprzez kostium, ale wystrzegając się niepotrzebnej "szarży". Można mówić o całej gradacji typów od wybitnie groteskowych, jak np. notariusz Paroli, zagrany przez jednego z najlepszych aktorów charakterystycznych, Edwarda Wichurę. Najzabawniejszy był w tym przedstawieniu Jan Kobuszewski w roli agenta Barbi, zaś doskonałość aktorstwa bez słów zaprezentował Tadeusz Konrad w roli Paolo-niemego komisjonera. Wieńczysławowi Glińskiemu w roli literata Negri nakazał reżyser zagrać przede wszystkim pozą, gestem, charakteryzacją. Główny a żałosny bohater komedii, bankier i baron Mortara, został przedstawiony godnie przez Stanisława Jaśkiewicza, bez karykatury, ale też i bez demonizmów. Jest on starannie utrzymanym starszym panem, a nie żadnym tam "krwiopijcą", co nie oznacza, by nie był wielkim draniem. Tym żałośniej prezentuje się jako piramidalny głupiec i tchórz. Ale tu zachowano pewien umiar, bądź co bądź ten rewolwer jest nielichy i posiada aż pięć luf i każda może wystrzelić, w dodatku zaś schować go też trudno.

Reżyseria podkreśliła inność tej komedii Fredry wobec jego sztuk z okresu "sarmackiego", a odrębność przejawia się i w samej dramaturgii. Wykorzystano szybki nurt scen i obrazów, reżyserując przedstawienie techniką filmową. Nie silono się ani na przesadny pietyzm wobec tekstu, ani też na zbytnie unowocześnianie Fredry np. przez scenografię; malunki na kurtynce były raczej zabiegiem sugerującym aktualizację postaw i sytuacji, a nie nowatorstwa "na siłę". I dzięki temu na scenie pozostającej w cieniu monumentalnych skrzydeł Teatru Polskiego obejrzeliśmy przedstawienie dobre, zabawne i naprawdę nowoczesne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji