Tak toczy się świat...
W natłoku wydarzeń "zawieruszył się" "Lir" Bonda. Nie dlatego, bym go chciał pominąć czy zlekceważyć. Jest to rzecz godna uwagi zarówno ze względu na sam dramat, jak i jego realizację w warszawskim Teatrze Współczesnym: z pewnością kontrowersyjna, jak się zwykło nazywać u nas utwory nie odpowiadające pewnym założeniom, czy życzeniom, ale dramat jest wszak z natury kontrowersyjny.
"Kontrowersyjność" "Lira" Bonda polega - z grubsza - na tym, że jest on diabelnie pesymistyczny. Zdaję sobie sprawę, że użyłem określenia prostackiego, ale w jakiś sposób ujmuje ono istotę sprawy. Bond traktuje wszelkie zmiany, jako beznadziejne. Świat nie zatrzymał się - wedle niego - na krawędzi przepaści, nieuchronnie się w nią stacza, kręcąc się bezradnie dokoła własnej osi, jak pies, który goni własny ogon. Nawiązując do jednej z największych tragedii w historii literatury dramatycznej usiłuje przedstawić własne ujęcie tragedii współczesności. Wysiłek wydaje się jednak ponad jego możliwości. Tragizm współczesności polega na tym, że człowiek wpadł w pułapkę, którą sam na siebie zastawił. Pozbawił się możliwości wyboru. Bez wyboru nie istnieje tragedia. Można raczej mówić o sytuacji tragicznej, ale zarazem absurdalnej. Jej wyrazem był antyteatr, niekiedy zwany teatrem absurdu. W tym teatrze królowała groteska, chwilami okrutniejsza, niż tragedia w formie czystej. "Lir" Bonda groteską nie jest. Ale też nie jest tragedią, mimo że krew się leje wiadrami i trup ściele się gęsto. Umyślnie używam prostackich określeń, bo dawniej ilość przelanej krwi i trupów decydowała w powszechnym mniemaniu o przynależności do gatunku. Dziś miara ta zawodzi. Można się nawet śmiać z lejącej się krwi czy z wyłupywania oczu. Przekroczyliśmy barierę tragigroteski.
Lir - król każe otoczyć kraj murem. Nie wiadomo czy to jego pomysł, czy też kontynuuje tylko zbożne dzieło. Wiadomo, że jest to jedno z założeń jego polityki czy polityki kraju, którym aktualnie Lir rządzi. Wiadomo również, że budowa tego muru nie cieszy się poparciem rządzonych. Mają inne troski i inne potrzeby Podwładni buntują się więc przeciw idiotycznej budowie, ale bunty i protesty mnożą tylko ilość ofiar. Lir załatwia się z buntownikami krótko - kula w łeb likwiduje wszelkie próby sprzeciwu. Zmiana władzy również nie ma wpływu na bieg "inwestycji". Bo Lir - jak w szekspirowskim pierwowzorze - odchodzi, zostaje pozbawiony korony na rzecz córek. I im nie udaje się tej władzy utrzymać. Jak u Szekspira. W tym miejscu drogi Szekspira i Bonda się rozchodzą, sytuacja zmienia się. Do władzy dochodzi Kordelia, która nie jest trzecią "dobrą" córką Lira. To chłopka, która stanęła na czele rebelii. W jej słowach usłyszał Lir (znajdujący się w rękach rebeliantów) głos własnego sumienia. Kordelia reprezentuje lud, zwykłego człowieka, nieustającą ofiarę gwałtów - sama została zgwałcona, jej szlachetnego męża zamordowano na jej oczach. Ujmuje się za nią Cieśla, pojmuje ją za żonę, razem będą sprawować władzę. I dojdą wkrótce do przekonania, że mur trzeba dalej budować...
"Po drodze" rozprawią się z Lirem. Wyłupią mu oczy, oślepią go. Okrucieństwo będzie się dalej szerzyć. Bezmyślnie. Na zasadzie rozpędzonej maszyny, której biegu żadna siła zahamować już nie może.
Axer nie poprzestał na tym zakończeniu. Postawił kropkę nad "i"; wrócił do początku: na scenie znów ukazuje się Lir, na powrót władczy, despotyczny. Wygląda jak wielka bryła pomnika. Przychodzi jak w pierwszej scenie w otoczeniu świty, całego wspaniałego ekshumowanego dworu. Poddani znów się buntują przeciw stawianiu muru. Pada strzał, protest zostaje zlikwidowany. I tak toczy się światek...
Nie ujmując nic z grozy beznadziejności Axer nie chce straszyć widza. Wyraźnie bawi się tekstem Bonda i bawi widownię. Tortury, które demonstruje - wyłupywanie oczu, wyciąganie krwawych trzewi - ocierają się o grand-guignol, ale w sumie są już śmieszne. Bo przekroczyliśmy - zdaje się podpowiadać reżyser - granice grozy, pozostał już tylko śmiech. Wystarczy, że grozą jest nasycona postać Lira, którą kreuje Tadeusz Łomnicki, zachowując przepastną ilość podtekstów, domysłów, aluzji.
W takim ujęciu dostrzega się więcej ostrzegawczych sygnałów ze strony teatru, niż w nudnym moralizowaniu. Ostatecznie teatr nie jest kazalnicą. Nie przestał być rozrywką, ukazującą nam jacy jesteśmy.