Artykuły

Warszawa. Premiera sztuki Jánosa Háya w Studio

W Teatrze Studio trwają próby sztuki "Géza-dzieciak" Jánosa Háya o autystycznym chłopcu zatrudnionym w kamieniołomie. Reżyser Zbigniew Brzoza po raz kolejny sięga po ten dotkliwy węgierski tekst. Sztukę "Géza-dzieciak" wystawiał już jako spektakl dyplomowy w łódzkiej Filmówce oraz w Teatrze Telewizji. Przed premierą z autorem sztuki Jánosem Háyem [na zdjęciu] rozmawia Roman Pawłowski.

Roman Pawłowski: Co sprawiło, że wybrał Pan na bohatera osobę kaleką i niedoskonałą?

János Háy: Tak naprawdę wszyscy jesteśmy słabi i omylni, w każdym z nas jest Géza-dzieciak. Przez jego "niedoskonałość" możemy przeżyć naszą własną niedoskonałość. Oczywiście, kiedy wybierałem temat, nie kierowały mną żadne ideologiczne przesłanki, widziałem tylko, że poprzez język Gézy, język oparty na licznych powtórzeniach, nadzwyczaj prosty, a jednak poetycki, mogę mocno uchwycić świat. I to mnie interesowało. Bo przecież celem sztuki jest to właśnie: mocno uchwycić świat i rzucić nim w serce, żeby to serce, jak trzeba, pękło.

Na ile Géza-dzieciak jest portretem Boga, który bezradnie patrzy ze swojej kabiny operatorskiej na świat?

Geza-dzieciak jest Bogiem w takim stopniu, jak my wszyscy nim jesteśmy, i jest tak samo bezradny, jak my wszyscy jesteśmy bezradni. Nie wiem, czy prawdziwy Bóg też jest tak bezradny i dlatego tyle zamętu jest na świecie, czy tylko zapomniał o nas i gdzieś daleko od nas po drugiej stronie kosmosu drapie się po brzuchu.

Czy stąd wziął się podtytuł "boski dramat"?

- Kiedy napisałem sztukę, bałem się, że ludzie teatru zobaczą w niej tylko naturalistyczny socjodramat, który przedstawia brak perspektyw na węgierskiej prowincji. Ale mnie jako pisarza brak perspektyw życia na prowincji sam w sobie nie interesuje. Z tego powodu nie napisałbym ani słowa, nie jestem socjologiem. Interesują mnie podstawowe pytania o byt i w "Gézie-dzieciaku" kilka z nich staram się postawić. Określenie "boski dramat" to jest swego rodzaju ostrzeżenie dla reżysera i aktorów, że tekst kryje w sobie coś jeszcze.

Pochodzi Pan z prowincji, jakie to ma znaczenie dla Pańskiego widzenia

świata?

- Miałem 14 lat, kiedy przyjechałem ze wsi do Budapesztu. Przeżyłem od początku do końca rozpad tradycyjnej wspólnoty. Moje postacie są pozostałościami ze świata dzieciństwa. Znam je i lubię i one mnie lubią. Nie jestem od nich lepszy, dlatego nic nie uprawnia mnie do tego, żebym wydawał sądy o ich losie. Kiedy o nich piszę, piszę o ich prawdziwym losie. Jestem z nimi i na tym polega mój status obserwatora.

Jak zmieniła się prowincja na Węgrzech po zmianie ustroju?

- Prowincja jest największym przegranym transformacji. Wraz z przyłączeniem się do Unii dostanie jeszcze cios na dobitkę. Przecież reguły unijne nadal będą gnębiły rolnictwo, które i tak leży na łopatkach. Na Węgrzech upadnie około połowy miliona drobnych rolników. Pół miliona rodzin! Unia popiera tylko duże gospodarstwa, drobni rolnicy nie wytrzymają konkurencji mocno dotowanych zachodnich producentów. Boli mnie, gdy o tym myślę, boli, że w moim kraju utrwala się głębokie podziały między warstwami społecznymi. Pozbawieni szans ludzie z prowincji wychowują potomstwo pozbawione szans, a elity reprodukują same siebie. Taki porządek społeczny głęboko narusza moje poczucie sprawiedliwości i jest dla mnie całkowicie nie do przyjęcia.

Jakie znaczenie ma dla Pana premiera Pańskiej sztuki w Warszawie?

- Bardzo się z niej cieszę, jakoś bardziej ciągnie mnie do świata środkowej i wschodniej Europy niż do Zachodu. Tu czuję, że jestem w domu, ja i moja historia. Przecież tragedię Gézy-dzieciaka, jego humor i smutny los człowiek stąd, z Europy Wschodniej, zrozumie instynktownie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji