Artykuły

Z czym do dzieci?

Nie ma tego wiele: kilka książeczek wydanych przez "Pojezierze", kilka spektakli teatralnych w każdym sezonie, premier i wznowień, kilkaset przedstawień głównie w Olsztyńskim Teatrze Lalek, ale również w Teatrze im. Stefana Jaracza. Sporadycznie z imprezami dziecięcymi występuje "Estrada", jest trochę rozrywek sportowych, zorganizowanych na zasadzie zabawy, są kółka zainteresowań w Młodzieżowym Domu Kultury, są niezbyt często organizowane koncerty muzyczne. I to już chyba wszystko na co stać wojewódzki Olsztyn. Zresztą nie tylko Olsztyn, bo podobnie jest w innych ośrodkach.

Potrzeby dziecięcego odbiorcy są zdecydowanie większe. Potrzebom tym odpowiedziały władze wojewódzkie uchwalając w programie działalności kulturalnej Wojewódzkiej Rady Narodowej specjalny punkt polecający uwadze placówek oraz instytucji problematykę dziecięco-młodzieżową. Wykonując więc uchwałę szczególnie wiele trudu zadają sobie Wydawnictwo "Pojezierze" i obydwa wymienione teatry. Działalność wydawnictwa to odrębny problem, pozostawmy go na inną okazję. Pozostaną więc teatry.

Bezpośrednim powodem tych rozważań były ostatnie premiery teatralne w Olsztyńskim Teatrze Lalek i w Teatrze im. Stefana Jaracza. Pierwszy wystąpił z dwiema pozycjami: A. Świrszczyńskiej "O Piaście i Popielu" w reżyserii Edwarda Dobraczyńskiego i ze scenografią Ali Bunscha (do pozycji tej powrócę w następnych publikacjach sygnalizując jedynie, że na ostatnim Festiwalu Teatrów Lalkowych w Opolu za wyreżyserowanie tej sztuki nagrodę jury otrzymał Edward Dobraczyński) i J. Grabowskiego "Wilk, koza i koźlęta", także w reżyserii Edwarda Dobraczyńskiego i ze scenografią Heleny Naksianowicz. To ostatnie przedstawienie adresowane do widza w wieku przedszkolnym warto nieco szerzej omówić, gdyż jako żywo stanowi odzwierciedlenie tezy, że Olsztyński Teatr Lalek, jako jeden z nielicznych w kraju "nie zapomniał dla kogo został, powołany". Opinię tę, powtarzaną ostatnio w Opolu, buduje cały repertuar. A już wydawało się, że będzie inaczej. Efektowne "Betleem Polskie" L. Rydla, którym Edward Dobraczyński rozpoczął swoją samodzielną działalność w olsztyńskim teatrze wskazywało na coś zupełnie innego. Spektakl, na dobrą sprawę adresowany do dorosłego widza, milusińskich mógł przyciągać tylko barwą, układami tanecznymi, wartką akcją. Wnet okazało się, że w ramach jednej koncepcji programowej można realizować i "Betleem" i - dajmy na to - "Wilka, kozę i koźlęta".

Prosta i banalna przecież fabuła bajki została dzieciom znakomicie podana. Reżyser umieścił bohaterów sztuki, na trzech niezależnie od siebie funkcjonujących, a przecież połączonych, planach. Na proscenium grali aktorzy w naturalistycznych maskach (szczególnie budził grozę Wilk), na pierwszym planie występowały dość spore lalki, a na drugim - ich proporcjonalnie zmniejszone repliki. Pomysł prosty, a jakże trafny i tłumaczący dzieciom zasadę perspektywy. Specjalne układy choreograficzne Edwarda Dobraczyńskiego (jest to jeden z nielicznych w kraju fachowców w tej dziedzinie sztuki lalkowej), muzyka Heleny Wilson-Żeligowskiej i piosenki Julii Hartwig stworzyły łącznie interesujące przedstawienie.

No i aktorzy, a głównie Alicja Wroniszewska (Mama koza), Anna Mielnik (Beba i Melańcia), Irena Niczyporczyk (Czarnuszka) i Aniela Kryńska (Rudouszek i Kaczor), sprawili dzieciom sporo radości.

W okresie świąt 1983 roku, bądź tuż po Nowym 1984 roku Olsztyński Teatr Lalek wystąpi z dwiema premierami. W zasadzie będą to imprezy o charakterze szopkowym. Pierwsza, "Szopka krakowska" braci Estreicherów została wyreżyserowana przez Bogdana Radkowkiego w oprawie scenograficznej Adama Kiliana, zaś druga, "Kramik gwiazdora Mikołaja" Natalii Gołębskiej jest kolejną pracą reżyserską Joanny Piekarskiej w oprawie scenograficznej G. Karłowskiej.

Edward Dobraczyński nosił się też z zamiarem przygotowania Szopki Noworocznej dla dorosłych, ale od pomysłu odstąpił nie znajdując chętnych do współpracy tekściarzy. A szkoda, gdyż tradycja Noworocznych Szopek jest w Olsztynie długa i bogata. Wielkim powodzeniem cieszyły się przed laty szopki radiowe pisane przez duet A. Kochanowska - P. Napiórkowski. Dzisiaj to już historia. Szopki, a ściślej mówiąc szopkowe teksty pojawiały się także na łamach olsztyńskich gazet i czasopism. Dzisiaj brakuje chętnych do pisania. Osobliwe to zjawisko, bo od czasu do czasu odzywają środowiskowe ciągoty do powołania w Olsztynie czasopisma satyrycznego, co świadczyłoby, że są ludzie parający się satyrą. Ale gdzie?

Teatr im. Stefana Jaracza natomiast wystąpił z premierą "Nowych szat króla" Aleksandra Maliszewskiego w reżyserii Krzysztofa Rościszewskiego, ze scenografią Jadwigi Czarnockiej, muzyką Lucjana Marczewskiego i tekstami piosenek Krystyny Wodnickiej.

To dobrze, że Teatr im. Stefana Jaracza realizuje uchwałę WRN w sprawią kultury, to dobrze że pamięta o dzieciach. Wystawione obecnie "Nowe szaty króla" oglądałem kolejny raz z rzędu i - doprawdy - nie bardzo rozumiem co decyduje o teatralnej karierze tej adaptacji. Zapewne jest to Andersen, ale przecież Andersen napisał tyle pięknych i nadających się do wystawienia baśni. Co zatem zdecydowało, że Teatr im. S. Jaracza sięgnął po "Nowe szaty króla"? Myślałem, że są specjalne powody, dajmy na to aktualny wydźwięk przedstawienia, czy może odkrycie nieznanych dotąd treści? Zwiodłem się srodze. Aktualne akcenty są i owszem, ale tylko są, bo historyjka o kraju, który ma dwadzieścia trzy miliardy długów dorosłych nie cieszy a do dzieci nie dociera. Passusy o nieukach - ministrach, wśród których minister skarbu umie liczyć do czterech i dlatego właśnie jest ministrem, zaś minister oświaty piastuje swój urząd z powodu znajomości abecadła są tak samo jak dowcipy z długą brodą. Zapytać by więc wypadało: za co Kain zabił Abla?

No dobrze, weźmy więc Andersenowski wątek o władcy, którego nikt i nic nie było w stanie zadowolić, o zakłamaniu, którego nie można było przełamać zakończony pointą: król jest nagi. Jak dobrze dzieci i niektórzy dorośli tę baśń znają. Przerażająco fachowo wypowiadały się ośmiolatki: tego nie ma w książce!

Jest w przedstawieniu na szczęście sporo ruchu, co przyciąga uwagę dziecięcej widowni niezawodnie. Jest trochę kupionych przez dzieci dowcipów. I to już wszystko. Nie do końca są przekonani do swej roboty aktorzy, z wyjątkiem Jana Czechowicza (partnerujący mu Lesław Ostaszkiewicz wydał mi się nieco sztuczny, choć momentami bywał autentyczny) i Elżbiety Czerwińskiej (niewielka rola Papugi została czytelnie, przy pomocy skromnych środków zagrana).

Lech Gwit jako Król przypomniał siebie z "Przedstawienia Hamleta we wsi Głucha Dolna". Rozpłynęła się też rola Królowej Hannie Wolickiej (rzecz niebywała!). Ministrowie (Stefan Burczyk i debiutujący w Olsztynie Tadeusz Madeja), tylko na scenie byli. Na swoim zwykłym poziomie grał Wartownika Stefan Kąkol, który specjalizuje się ostatnio w rolach podoficerów i oficerów. Robili co mogli dwaj Heroldowie; debiutujący w olsztyńskim teatrze Marek Pyś i Witold Kopeć. Miejscami ich wysiłki były nawet dowcipne. Wreszcie w roli pokojówki Lubomira Tarapacka.

Myślę, że na kształcie przedstawienia zaważył już wybór.. To nie do wiary by nie było nowych, nieznanych sztuk dla dzieci! To nie do wiary, by nie można było napisać adaptacji! Ale koniecznie nowej.

Nie uzurpuję sobie prawa do wyczerpania tematu. Zasygnalizowałem jedynie cząstkę problemów jakie wokół działalności kulturalnej wśród dzieci i młodzieży występują. Problem jest ciągle otwarty i trzeba do niego wracać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji