Artykuły

Tożsamość z familoka

W Teatrze Polonia w piątek będziemy mieli okazję zobaczyć z katowickiego Teatru Korez. Odbędzie się też debata pt. "O co chodzi Ślązakom?"

Powieść Janoscha (Horst Eckert) "Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny" zaczyna się od słów: "Jakże często się zdarza, że ktoś przyjdzie, coś zrobi i wszystko się nagle odmieni". Do katowickiego teatru z białym krukiem, wydanym w gwarze "Cholonkiem", pierwszy przyszedł aktor Robert Talarczyk. Potem pojawił się dyrektor Mirosław Neinert. Kiedy rozpoczęły się próby, do teatru zaglądali kolejni eksperci od Śląska i Janoscha, bacznym okiem przyglądając się poczynaniom artystów, sprawdzając, czy przypadkiem ktoś nie narusza świętości, bowiem "nic o nas bez nas".

Premiera "Cholonka" miała być teatralną prowokacją, kijem w mrowisko śląskich kompleksów - publiczność pokochała jednak spektakl bezgranicznie, a przedstawienie stało się teatralnym fenomenem i zyskało status kultowego. Po ponad sześciu latach tytuł nie schodzi z afisza, bilety wciąż są rezerwowane z wyprzedzeniem, a "Cholonka" zagrano już kilkaset razy.

Trudno sobie w ogóle wyobrazić Śląsk bez postaci Janoscha i jego opowieści - zarówno tych dla małych, jak i dorosłych czytelników. Janosch, który urodził się w Zabrzu, jest autorem ponad 160 książek dla dzieci, doskonale znanych na świecie, m.in. "Ach, jak cudowna jest Panama" czy "Poczta dla Tygryska", które sam ilustrował. W 1970 roku w księgarniach pojawiła się jego powieść dla dorosłych "Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny"; pięć lat później przetłumaczona na śląską gwarę przez Leona Bielasa trafiła na półki z książkami w Polsce. Po latach Janosch przyznał się do autobiograficznego charakteru powieści o barwnych losach kilku śląskich rodzin w burzliwym XX wieku. - "Cholonka" wykopałem gdzieś w antykwariacie i z przyzwoitości kupiłem, bo to o Śląsku - opowiadał Robert Talarczyk. - Książka kilka lat przeleżała w domu. Gdy ją wreszcie przeczytałem, kompletnie zwariowałem na jej punkcie. To jest Śląsk, o którym chcę opowiadać. Owszem, wielbię Śląsk z filmów Kazimierza Kutza, ale to nie jest mój świat. Nie miałem w domu powstańców, ludzi tęsknie patrzących za Polską. Chciałbym być taki jak bohaterowie jego filmów w zakrwawionych koszulach, ale Janosch jest mi zdecydowanie bliższy - przyznał Talarczyk, który wraz z Neinertem odważył się na sceniczną adaptację i reżyserię tej nietypowej powieści.

Publiczność w Katowicach, gdzie odbyła się premiera, pokochała Janoscha za brak patosu, za autentyczność, za chropowaty język i wielką historię świata z wojenną zawieruchą, którą miesza z tym, co niskie, codzienne, często niestosowne. Spektakl zaczyna się przecież nie od wielkiej polityki, rewolucji, filozoficznej dysputy, ale od świniobicia. Przedstawienie skrzy się od sytuacyjnego dowcipu i językowych perełek, nie brak jednak w nim pytań najważniejszych, które dotyczą każdego człowieka. Przedstawionym losom rodziny Świętków daleko do tonów, w jakie uderzył np. Jan Klata w "Transferze" czy Tadeusz Słobodzianek w dramacie "Nasza klasa", jednak w żaden sposób nie pomniejsza to kluczowego pytania o tożsamość. Pytania, na które w tej chwili odpowiadają mieszkańcy kraju w trwającym spisie powszechnym. Kim są Ślązacy z kart powieści Janoscha i ci dzisiejsi, którzy z dumą określają się tym mianem?

Kultowy spektakl o tym, co kryje się w czterech ścianach śląskiego familoka (wielorodzinny dom, najczęściej z czerwonej cegły), powstał, o dziwo, nie jako wielka produkcja w teatrze instytucjonalnym, lecz w kameralnym Teatrze Korez. Prywatny katowicki teatr, który m.in. wyspecjalizował się w repertuarze Schaefferowskim, przyjął 20 lat temu motto, że to "teatr dla ludzi, który bawi, a nie nudzi". "Cholonka", który stał się spektaklem roku i dostał w regionie Złotą Maskę, pokazywali na niejednym międzynarodowym festiwalu. Zachwycili i polskie, i zagraniczne jury, nie trzeba bowiem znać śląskiego, by wsłuchać się w prawdziwie uwodzący rytm i melodię gwary. W 2010 roku Korez wydał specjalną edycję kalendarza z makatkami według cytatów z Janoscha (m.in. ze słynnym hasłem "Z niczego nie ma nic") projektu scenografki Ewy Sataleckiej. Trend na to, co śląskie, wprowadził do teatru niezaprzeczalnie Korez. Jakiś czas później Teatr Śląski w Katowicach zamówił tekst w gwarze, a napisał go Stanisław Mutz, dla którego śląski jest pierwszym językiem. Jego "Polterabend" nie powtórzył jednak ogromnego sukcesu "Cholonka". Obecnie katowicka "Gazeta Wyborcza" ogłosiła konkurs na jednoaktówkę napisaną w języku śląskim - przesłane prace będzie oceniał m.in. Ingmar Villquist, dramaturg i reżyser pochodzący z Chorzowa. Wszystko wskazuje na to, że debata o śląskości na teatralnych deskach rozgorzeje na nowo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji