Powroty nieobecnych
"Nie dam się cudzym, mapom
bałamucić -
Gwiazdami sobie na manowcach
świecę -
Aż most odnajdę na szumiącej
rzece
Tędym uciekał - tędy muszę wrócić (...)
W życiu mnie jeno jedno z dwojga
czeka:
że wcześniej umrę - albo wcześniej
wrócę
(Im dalej w las, Londyn 1963)
Marian Hemar umarł wcześniej, ale zdążył jeszcze się pocieszyć: "Gdy wrócą wiersze moje, nieważne, że ja nie wrócę". Dla Kraju też pocieszenie stanowi, że w końcu wszyscy twórcy (------)Ustawa z dn. 31 VII 1981. O kontroli publikacji i widowisk,art. 2 pkt. 6 (Dz. U. nr 20, poz. 99, zm.: 1983, Dz. U. nr 44, poz. 204) - wracają. Nie należy jednak zapominać, że szkód wynikłych z tych wszystkich Nieobecności nie zlikwiduje się całkowicie. Nad celowo stworzonymi między polskością emigracyjną a krajową przepaściami można przerzucać pomosty, ale nie można ich zasypać. Nie dzieje się tak przez zapalczywą pamiętliwość - bo nawet nie sposób zliczyć i spamiętać wszystkie szkody wyrządzone od lat normalnemu rozwojowi świadomości kulturalnej narodu. Kultura narodowa jest nade wszystko procesem ewolucyjnym i ciągłym: można przywrócić jej Miłosza i Gombrowicza, Obertyńską i Hemara, ale ich wieloletniej nieobecności nie da się nadrobić czy zrekompensować.
Wiedziała o tym dobrze przeważająca część polskiej elity intelektualnej i artystycznej i na wszelkie sposoby walczyła o odzyskanie dla Kraju wszystkiego, co wartościowe, cenne i twórcze. Książkowe edycje emigrantów w oficjalnym obiegu to więc nie gesty wielkoduszności urzędników od kultury, ale efekt wieloletniej presji społecznej (-------------)Ustawa z dn. 31 VII 1981. O kontroli publikacji i widowisk,
art. 2 pkt. 6 (Dz. U. nr 20, poz. 99, zm.: 1983, Dz. U. nr 44 poz. 204). Podobnie nazwisko Mariana Hemara, docierające do Polski przez długie lata jedynie na fali radiowej, nie zostało zapomniane przynajmniej w Szkołach Teatralnych. Doczekaliśmy się wreszcie - w 43 lata po wojnie - przedstawienia go największemu audytorium. Zawdzięczamy to niespożytemu w lansowaniu Hemara Wojciechowi Młynarskiemu (por. choćby spektakl "Hemar, piosenki i wiersze" w Teatrze Ateneum w ub. r) i Andrzejowi Łapickiemu. Na to wydarzenie poniedziałkowego teatru tv złożyły się cztery jednoaktówki (Fraszkopis, Ostatni tren, Fredro i Chopin) pod wspólnym tytułem "To, co najpiękniejsze". Gatunkowo są one lirycznym i satyrycznym pastiszem. Można je odczytywać jako literacką zabawę, której celem samym w sobie jest humor, parodia, trawestacja i mistrzowska imitacja stylów językowych, a poprzez to świadomy hołd dla ojczyzny-polszczyzny. W warstwie głębszej sięgają one do samej istoty twórczości, jej związku z życiem, stosunku do odbiorcy i problemu powinności artysty wobec kultury, narodu i społeczeństwa. Odbywa się zatem wielogłosowy dialog którego ostatecznym celem nie jest ustalanie kanonów, prawideł i obowiązków artystycznych, ale wykazanie bogactwa możliwości jakie twórczość sama w sobie, polska kultura i wreszcie tworzywo językowe ofiarowują. Nie brak w tym dialogu bolesnych wewnętrznych i narodowych konfliktów, szyderstwa i kpiny, ale w ostatecznej instancji dominuje - zgodnie z tytułem całości - afirmacja prawa do swobody i ekspresji twórczej.
Urok i zaleta "Tego, co najpiękniejsze" zawiera się w tym co stanowi o wartości i randze całej twórczości Hemara. Jest nią mistrzowskie operowanie na pograniczu kultury niskiej i wysokiej, czy wręcz obalanie dzielących je barier. Czerpiąc z pierwszej komunikatywność, humor i rzemieślniczą wydajność, a z drugiej ideę, imponderabilia i perfekcjonizm warsztatowy Hemar przeciwstawiał się niebezpiecznemu i stanowiącemu pułapkę dla kultury przekonaniu, "że co zabawne - błahe, co nudne - uczone".
Andrzej Łapicki zainscenizował spektakl w konwencji próby odbywającej się w emigracyjnym, londyńskim klubie. Pomysł ten pozwolił nie zapomnieć gdzie i kiedy rodziło się "To, co najpiękniejsze". Współgrały z nim króciutkie wstawki-parabazy Wojciecha Młynarskiego, którego końcowe przesłanie od "Polonii nad Wisłą" - stało się czymś daleko więcej niż paradoksem językowym: dziękczynieniem.
Ogromna kultura i precyzyjna lekkość reżyserii wsparta była grą znakomitych aktorów, spośród których największe wrażenie wywarł; na mnie: Gustaw Holoubek jako Kochanowski. Piotr Bajor - Chopin i Andrzej, Łapicki - niezrównany Aleksander Fredro. Słowo i wiersz podawane były z rzadko spotykaną maestrią, co jeszcze raz przywiodło mi na myśl credo Hemara:
"Moją ojczyzną jest polska mowa
Słowa wierszem wiązane.
Gdy umrę, wszystko mi jedno gdzie.
gdy umrę w niej pochowaj mnie.
i w niej zostanę"