Artykuły

Tabula rasa

- Gdyby przyjrzeć się moim wszystkim rolom - gram prawie same ekstrema. Czasem mnie to zastanawia. A najwyższy stopień wtajemniczenia w tej profesji polega na tym, żeby nie powtarzać wciąż tych samych chwytów. Umieć zawsze od zera, zawsze być tabula rasa - mówi JAN PESZEK.

FOYER: Dlaczego wrócił pan do Starego ?

JAN PESZEK: Pamiętam wspaniałość tego teatru. Wiem, że on musi się odrodzić i chciałbym brać w tym udział.

A nie dziwi pana, że, mimo prób, nie odradza się jednak?

- Mikołaj Grabowski objął ten teatr w stanie rozkładu. Z tego, co wiem, zostało uporządkowane funkcjonowanie mechanizmu instytucji. Ale jest jeszcze wiele do zrobienia. Mam ekstremalny pogląd - jestem zwolennikiem rewolucji, należy tworzyć od podstaw.

Najpierw trzeba zburzyć.

- Grabowski wprowadził inną opcję - wolnego procesu przeobrażania. To ma oczywiście swoje zalety, ale na efekty każe czekać. Zapuszczenie tego teatru jest ogromne. Przede wszystkim w sferze mentalnej. To tkwi tak głęboko w ludziach, którzy tam pracują, we wszystkich działach, że trudno sobie wyobrazić, żeby można było zmienić zastałe, wygodne, często nieuświadomione dobre samopoczucie. Myślę, że po latach nieustannej równi pochyłej, coraz szybszego pędu w dół ten ogromny moloch powinien być przewietrzony przez młodych ludzi. Tylko oni mogą to zrobić - poszukujący, energiczni, bezkompromisowi i nieprzyssani do schematów. Jednak dopiero po kilku sezonach będzie można ocenić ten kierunek.

- Od krytyków nie można wymagać, żeby czekali z oceną kilka sezonów. Piszą, że Mikołaj Grabowski nie jest dyrektorem, jakiego potrzebuje Stary Teatr.

- Powinni wiedzieć, że tworzenie wizerunku teatru to nie praca w piekarni. Być może warto poczekać na premiery wieńczące trzeci sezon Grabowskiego - "Zaratustrę" Lupy i "Auto da fe" Miśkiewicza, a także wziąć pod uwagę "Krum" Warlikowskiego w fuzji produkcyjnej Rozmaitości - Stary.

Uczę się nie emocjonować nie zawsze celnymi opiniami, bo moim zdaniem aktor nie powinien zużywać emocji na koteryjne wojny. A jestem nimi otoczony - mieszkam w mieście, które bardzo lubi być niewietrzone, uwielbia zapach swoich salonów, gdzie kują się opinie o premierach, zanim one się odbędą. Pamiętam, jak jeden z aktorów francuskich zapytał mnie kiedyś w Paryżu: "Go tam w twoim Krakówku?". Bardzo się wtedy oburzyłem, ale rzeczywiście - z perspektywy świata Kraków jest Krakówkiem. To miasto jest bardzo wrogo nastawione do wszystkiego, co przeciwstawia się przyzwyczajeniu. Dowodzi tego cała historia - od Wyspiańskiego, przez Bałuckiego, Zapolską, Kantora... Kochamy ich, jak umrą. Póki chcą coś zmienić - nie kochamy. Muzea tak, pomniki tak. Ożywczy prąd? Po śmierci. To jest szalenie specyficzna cecha Krakowa. Z perspektywy moich 6l lat przestałem się nią ekscytować.

A może zmiana, na którą pan liczy nie jest możliwa ? Pracuje pan jednak w dużym zespole dużego teatru. Kiedyś uciekał pan przed tym.

- Uciekałem, bo byłem zmęczony pracą w instytucji. Zespoły po paru latach popadają w letargi, w samouwielbienie i tracą nad sobą kontrolę. Zawsze irytowały mnie te stany półsnu, drzemki. Towarzyszy temu zjawisko wtórne, które wynika z lęku przed utratą pozycji - kiedy rejestruje się swoją coraz mniejszą skuteczność, trzymając się kurczowo stołka, przechodzi się do ataku w zupełnie niemerytorycznych punktach - że mnie się należy, że ktoś jest pod każdym względem "be"... Aktorzy zamieniają się w pieniaczy albo śpią. Na szczęście nie wszyscy.

Me ma pan wrażenia, że funkcjonuje pan w bastionie poprzedniego systemu ?

- Niewiele mogło się zmienić, bo instytucje teatralne są uzależnione od polityki, a lewe jest lewe. To jest scheda, która mnie strasznie irytuje. Wiem, co znaczyło grać w teatrze 30 lat temu. Za cenę przemycenia jakiejś metaforki, dowcipku, który miał znamionować poczucie wolności wypowiedzi, byliśmy na krótkich smyczach systemu. I teraz też jesteśmy, zmienił się tylko rodzaj tych uprzęży, kagańców.

Kiedy miał pan kilkanaście lat i był harcerzem, ojciec zerwał panu z szyi czerwoną chustę.

- Dostałem wtedy lanie, które do dziś pamiętam.

W latach 7O. współtworzył pan kontestujący, awangardowy zespółMW2. Teraz jest pan aktorem teatru - jak sam pan mówi - zapuszczonego w sferze mentalnej tak bardzo, że trudno to zmienić. Nie chce pan już walczyć o niezależność?

- Mimo wszystko uważam, że dziś teatr jest miejscem, w którym można odpowiadać na ważne pytania. Oczywiście - gdybym miał wystarczająco dużo pieniędzy, założyłbym zespół, zaprosiłbym do niego ludzi, z którymi chcę pracować i robiłbym spektakle, o których marzę. Jednak walka o niezależność nigdy już nie będzie miała takiego znaczenia, jakie miała w latach 70. Kiedy grałem w MW2, założonym przez Adama Kaczyńskiego, czułem, że to, co mówię, wwierca się w sam środek dusz widzów. Te dusze były nagie, porozdzierane, pragnące czegokolwiek innego niż ich otaczało. W finale "Scenariusza dla nieistniejącego, ale możliwego aktora instrumentalnego", który gram od 1976 roku do dziś, mówię takie słowa: "Ukształtowanie osobowości człowieka współczesnego (...) będzie zależne od niezależności, jaką człowiek współczesny zdobędzie wobec cywilizacyjnego komfortu i industrialnej konsumpcji". Po tym zdaniu moja intuicja aktorska zawsze kazała mi zrobić pauzę, spojrzeć w publiczność. Kiedy żyliśmy w szarej socrealistycznej rzeczywistości i można było marzyć najwyżej o lodówce, zapadała śmiertelna cisza - ludzie absolutnie się z tym zgadzali. "Tak jest. To jest jedyna szansa, żeby zadbać o sferę ducha" - myśleli. Dziś, bez względu na to, do jakiego pokolenia się zwracam, kiedy robię pauzę po tej kwestii, słyszę śmiech. A mówię to serio. Może właśnie dlatego podrażniam widzów, powoduję moment nerwicy. ,Jak to? O jakim zdobywaniu niezależności on mówi? Zaraz, my co rok możemy mieć nowy samochód, każdy aktor, jeśli się porządnie zaprzątnie w jakimś serialiku, może zmieniać kafelki, ile dusza zapragnie, jeździć na Hawaje... Z jakiego powodu mamy z tego rezygnować?".

Czy artysta nie powinien czuć niedostatku ?

- Ja się wychowałem w mieszczańskim dobrobycie. Mimo sześciorga dzieci, matki niepracującej, mimo tego, że dom był skrajnie prawicowy. Kiedy ojca wyrzucono z pracy za jego przekonania, zrobiło się biednie. Suche bułeczki nosiłem do liceum. Ale były inne priorytety. Co innego było naprawdę ważne. Ważny był pewien porządek, który już sobie ustaliłem, moja hierarchia wartości. "I cóż mi sucha bułeczka - myślałem. - Są rzeczy naprawdę ważniejsze". Teraz mieszkam w ładnym, dużym domu na wsi, żona robi masło i sery z mleka od krowy sąsiadów, z okna widok na ogrody, pola, przywabiamy ptaki, słuchamy dobrej muzyki... Z tym wszystkim nie mam poczucia, że dobrobyt mnie psuje, bo nie jest moim celem. Kategorie luksusu, komfortu istnieją dla mnie w rejestrach duchowości. Choć dużo pieniędzy wydaję na przykład w sklepach ze starociami. Uważam, że człowiek powinien się otaczać dobrymi przedmiotami.

Jest pan fetyszystą?

- Nawet dość zawziętym. W dodatku towarzyszy mi cała sfera przesądów. Na przykład nie wyjdę z domu, jeśli nie dotknę jakiegoś przedmiotu. Nie wyruszę w podróż, jeśli nie dotknę dwóch przedmiotów - kamienia z Turcji i maleńkiego posążka Madonny. I nie wiąże się to z moją religijnością. To jest fetysz, nie obrażając niczyich uczuć religijnych.

Przed każdym wyjściem z domu dotyka pan czegoś?

- Jest taki niedźwiadek. .. to aż wstyd mówić. Siedzi przy moim łóżku. Ma długie nogi, które układają mu się w różny sposób i ja, przed wyjściem z domu, zakładam mu jedną na drugą. Czasem potrząsam liśćmi geranium, które rośnie na starym bambusowym kwietniku. Wydziela silne eteryczne olejki, lubię się nimi zaciągać. Ostatnio dotykam zdjęcia matki. Zmarła rok temu, była piękną kobietą.

Po niej odziedziczył pan energię ?

- Nasz dom był nieprawdopodobnie radosny, tętniący życiem, zwariowany. To był Fellini, zupełne szaleństwo. Przede wszystkim za sprawą matki. Miałem też cudownego dziadka, który w latach 2O. ubiegłego wieku przegrał fortunę na kopalniach diamentów w Argentynie. Był uwodzicielem, kobieciarzem. Dziś wiem, że bez szaleńczej pasji, zanurzenia w lawę życia, nie mógłbym być aktorem. Bez względu na to, czy ktoś jest wierzący, czy nie, jeśli nie potrafi się modlić, jeśli nie odkrywa w sobie drżenia, nie może być aktorem.

Modlićsię, to znaczy czuć coś żarliwie?

- Tak. Zakochani nieustannie się modlą.

Do siebie?

- Do siebie albo między sobą - z daleka, stojąc na przeciwległych końcach drogi.

0 siebie?

- Też - patrzą modlitewnie i nie widzą niczego poza sobą.

Dlatego tak trudno jest dobrze opowiedzieć o miłości Romea i Julii?

- To jest jakaś pułapka zastawiona na aktorów przez Szekspira. Bardzo młodzi ludzie, którzy są obsadzani w tych rolach, nie mają świadomości potrzebnej do tego, by co wieczór uruchamiać mechanizm namiętności. Tę świadomość mają ludzie znacznie starsi. Trzeba by zatrudnić amatorów, wrzucić ich na scenę na jeden spektakl i kazać im się raz zakochać. A już następnego wieczoru powinni grać inni. Tymczasem najczęściej powstają schematy. Reżyserzy wciąż walczą z tajemnicą i z trudnościami tego tekstu. Jednym z powodów musi być tęsknota za młodzieńczym, prawdziwym uczuciem.

Jak uwodził pana dziadek ?

- Jeździł po Mazowszu bryczką i woził nią młode kobiety. Uwielbiał mijać to miejsce, w którym należało pasażerkę wysadzić. Podcinał konie, a wtedy ona okropnie krzyczała: "Ależ panie Krakowski, gdzie pan mnie wiezie?". A dziadek śmiał się, miał ogromną burzę włosów, która fruwała na wietrze, przytrzymywał kobietę w pasie, przemycając pieszczoty, zarykiwał się ze śmiechu, po czym gwałtownie zawracał konie i bardzo powoli odwoził ją. Nastawała dziwna cisza... Nie ma już takich bryczek.

Nikt też nie stoi jak Romeo pod balkonem, nie pisze listów...

- Ja piszę.

Do kogo?

- Do mojego przyjaciela z Japonii. mojego on odpisuje na własnoręcznie

wykonywanym papierze.

Myślałam o listach miłosnych.

- Nie są miłosne, ale dotyczą kompletnie pozaracjonalnego uczucia. Poznałem Chihiro w Tokio. Po spektaklu, w którym grałem, podeszli do mnie - on i jego żona, która później zaprzyjaźniła się z moją żoną. Ich stopień zrozumienia tego, co grałem, był niezwykle głęboki, w sposób dla mnie zupełnie szokujący. A potem okazało się, że mieliśmy bliskie doświadczenia,, że żyliśmy bardzo podobnie. Ze wszystkim - z poglądami na sztukę, upodobaniami kulinarnymi, percepcją człowieka, ogromną gorączką przeżywania. Chihiro ma tyle lat, co ja. Nasze życia toczyły się równolegle w podobny sposób - ich tam, nasze tu. Istnieje między nami powinowactwo duchowe, które, jak się okazuje, może być bardziej intensywne, silniejsze od więzów krwi. Nie chodzi nawet o to, żeby mówić, tylko dawać sobie znaki i odbierać je we właściwy sposób. To są pomosty, których człowiek potrzebuje, żeby potwierdzać słuszność swoich wyborów, tego, co myśli o świecie. Przyjaźń jest dobrze wymyśloną relacją emocjonalną. Kiedy się z nim spotykam, czuję, jakbym wchodził do głębokiej, krystalicznej wody ze spokojną taflą.

Kim jest?

- Malarzem, grafikiem, miedziorytnikiem. Stosuje starą metodę sprzed trzech wieków. Pisze też książki. Pierwszą zadedykował mnie. Napisał po polsku. "Nakłoń ucha przyjacielu tej małej książeczce". Nie znam japońskiego, więc musiałem "nakłonić ucha" komuś, kto mi to tłumaczył. Żeby tę książkę przez słuchanie przeczytać. Doświadczyłem, w ten sposób japońskiej uważności. Tęsknię za wysoką formą, która w Japonii istnieje w czystej postaci. To się przekłada na dyscyplinę, porządek, hierarchię wartości i harmonię. W najbardziej prymitywnej knajpeczce, gdzie mieszczą się tylko cztery osoby, najprostsze danie serwowane jest z niezwykłą elegancją - liść zawinięty trawą, podany na maleńkim talerzyku z porcelany w odpowiednim kolorze. To właściwie dotyczy wszystkiego - literatury, architektury, tańca...

Seksu?

- Też.

Jakie są gejsze?

- Gejsza to jest... pełnia. Ona jest w jakimś sensie niedostępna. W pewnym momencie trochę się otwiera, ale tak naprawdę nigdy nie wiadomo, kim dla niej jesteś. I taka sytuacja bardzo mi odpowiada w przejściowym kontakcie. Powstaje rodzaj napięcia między kobietą i mężczyzną.

To jest wysokie?

- Z całą pewnością. To nie jest byle jakie. Zresztą tam niewiele jest byle jakich rzeczy. Może dlatego, że Japończycy potrafią bardzo długo wybierać, by wybrać właściwie. Symbolem tego jest kreska Hokusai, która zawiera niebo, morze i ląd. Jest doskonałą syntezą żywiołów, które z osobna są bałaganem. Nam brakuje kreski, która potrafiłaby zawrzeć wszystko. Rzucam się z pasją w pracę również dlatego, żeby być jak najdalej od tego bałaganu. Na przykład od polityki.

Nie czyta pan gazet, nie ogląda telewizji?

- Nie. Dzięki temu nie mam marmolady w głowie. Za to chodzę na spektakle, kiedy tylko mogę. Chodzę, bo mnie fenomen teatru fascynuje. Fenomen kiczu, fenomen katastrofy, fenomen nieskuteczności. Fenomen głupoty mnie po prostu uwzniośla. Jestem na przedstawieniu, które jest głupie - według mnie oczywiście - i tak głupio ci aktorzy grają, i tak pysznie jest wyreżyserowane... A potem ktoś o tym pisze pean. To mnie zastanawia, fascynuje. Tak jak uszczęśliwia mnie dobry, istotny teatr. Ale nie zaprzątam sobie;

głowy kataklizmami, terroryzmem, zbrodniami. Jedyne, czego się boję - choć ja już tego nie dożyję, może moje wnuki - to tego, że nie wytrzymamy szybkości. Multiplikacja we wszystkich sferach życia jest przerażająca. I coraz mniej potrafi nas zaskoczyć. Grając "Scenariusz" Schaeffera, który powstał w 1963 roku, wypowiadam takie zdanie: "Im bardziej sztuka przylega do życia, tym bardziej wulgarne tworzy produkty". To zdanie zaczęło uwierać, krzyczeć, dawać znak o sobie jakieś dwa lata temu, kiedy wkroczyli do teatru z dużą siłą tzw. wulgaryści. Okazało się, że współczesna dramaturgia polega na udawaniu życia. A ja nigdy nie uważałem, że wprowadzenie na scenę rzeczywistości ulicy, a nie wulgarnych słów - jest teatrem.

Pan - dziecko teatralno-muzycznej awangardy - nie rozumie współczesnej

dramaturgii?

- Mówię, że się z czymś nie zgadzam nie dlatego, że jestem już starszym panem albo że jestem z "zapluskwionej kanapy krakowskiej" - jak niedawno o kimś powiedział jeden z teatralnych krytyków - przeciwnie, jestem szalenie otwarty. Trenowałem różnego rodzaju kolaże w latach 60. z Schaefferem w MW2. Tylko że na przykład Sarah Kane moim zdaniem tak bardzo zajmuje się sobą, że to się staje odpychające. Kiedy oglądam spektakl na podstawie jej tekstu, obserwuję męczenniczkę. Jej bohaterka cierpi i zmusza mnie do tego, żebym się nad nią litował. A ja nie jestem w stanie się nad nią litować. Rozumiem, że można postawić kamerę, nagrywać swoje życie przez 24 godziny i później to sprzedawać. Jestem w stanie taki eksperyment zrozumieć. Ale zmuszać innych do pojmowania świata poprzez siebie? Tylko i wyłącznie siebie? Przecież nie ona jedna nie radzi sobie z życiem. Zawsze było to dla mnie niezwykle irytujące.

Nieprofesjonalne?

- Tak. Nie uważam, że ona była dramaturgiem. Zresztą czas to zrewidował bardzo szybko. W sekundę okrzyknięto ją Szekspirem, w sekundę później okazało się, że nim nie jest, a teraz panuje nad nią absolutna cisza. Bardzo silnie reaguję - i to nie jest tylko intuicja, ale również 40 lat doświadczenia - na fakt zakorzenienia dramaturga w teatrze. Ważne jest dla mnie, czy ktoś jest stąd, czy skądinąd. Takie postaci jak Marius von Mayenburg czy Dea Loher - to są ludzie ze świata teatru. A przecież ich prognozy nie są pogodne, ich dramaturgia nie jest znowu taka optymistyczna, więc nie dlatego cenię tę twórczość, że jestem sentymentalny. Po prostu wyczuwam, zwłaszcza u Mayenburga, że on uwielbia zabawkę, jaką jest teatr. W jego tekstach jest cierpienie, radość, poszukiwanie. Ale nie ma próby uczynienia atrakcyjnymi brudów rzeczywistości, po to, żeby je sprzedać. Poza tym nie robi odkrycia z tego, że jesteśmy świadkami końca świata. Końce świata co jakiś czas się odbywają, co jakiś czas ktoś krzyczy "Bóg umarł", .Jesteśmy u kresu". Albo: "Nie ma sensu". Albo: "Upadły wartości". Takie pytanie w baroku hiszpańskim "Czy życie jest snem?" jest w gruncie rzeczy pytaniem z rejestru dzisiejszych. Tylko bez "kurwy". Tym się to różni.

Dla aktora nie ma różnicy, czy krzyczy z "kurwą"czy bez "kurwy"?

- Ja dzielę aktorstwo na istotne albo nieistotne. Magiczne albo martwe. Ale już nie nowoczesne i tradycyjne. Bo na przykład Danuta Szaflarska jest w moim pojęciu absolutnie nowoczesną aktorką, mając 90 lat. Kiedy słucham jej w nagraniu radiowym, myślę, że gdyby jej kazać zagrać w jakiejś współczesnej sztuce... - to jest moim zdaniem zmarnowana szansa. Ona gra przejmująco, istotnie, głęboko w romantycznej literaturze i tak samo potrafiłaby zagrać w najbardziej ekstremalnych wulgarystach. Dlatego że nie ma w niej pruderii. Aktor pruderyjny jest w najgorszym sensie prowincjonalny.

Wystarczy być odważnym, żeby powiedzieć coś w sposób istotny?

- Nie. Przede wszystkim aktor musi swojego bohatera ukochać. Jak ukochałem murzyna w "Niewinie" Dei Loher, czy być może ukocham Braneckiego w "Księdzu Marku"...

Kogo dziś interesuje "KsiądzMarek"?

- Problem polega na tym, że my nie jesteśmy w stanie wielu rzeczy zrozumieć. Słowacki - oprócz tego, że wielkim poetą był - posługiwał się językiem, który ma źródła w niezwykłej erudycji. A my jesteśmy pantofelkami, pierwotniakami. Wielu skrótów, metafor, źródeł nie potrafimy odczytać. Jesteśmy jak takie pływaki nartniki. Te zwierzątka mają rodzaj długich urządzeń na cienkich nóżkach, dzięki którym poruszają się z niesamowitą energią, ale tylko po powierzchni wody. Nie są w stanie się zanurzyć, bo są wypierane przez wodę. I my unosimy się, jak takie nartniki. Żebyśmy nie wiem, jak bardzo chcieli pójść w głąb, to już często nie potrafimy. To jest oczywiście bardzo bolesne...

A nie płyną panu łzy.

- Mówię o tym z pasją: co zrobić, żeby jednak od czasu do czasu dać nura w głąb?

Podejrzewam, że trzeba pracować.

- Niestety, bez przerwy.

Aktorzy bywają leniwi.

- Rozległy problem... Jeśli aktor nie poszukuje, nie łamie własnych barier, oporów, po prostu jest martwy. I takich aktorów, w których wzbierają frustracje, niezadowolenie i wymagania poprzednia epoka szalenie wypielęgnowała, zwłaszcza w instytucjach. Więc oczywiście tych istotnych jest bardzo mało. Nie są zainteresowani artystycznym "żyćkiem", tylko robią, co do nich należy. A najwyższy stopień wtajemniczenia w tej profesji polega na tym, żeby nie powtarzać wciąż tych samych chwytów. Umieć zawsze od zera, zawsze być tabula rasa, zapomnieć wszystko, być otwartym, mieć w sobie zdziwienie światem.

Świat w głowie

Przypomina mi pan naukowca z lupą. Ustalmy na chwilę, że tak jest...

- Tak jest naprawdę!

Jak to?

- Miałem być biologiem. Jedynym przedmiotem, którego naprawdę się uczyłem, który mnie bezwzględnie obchodził, była biologia. Wychowałem się w niezwykle intensywnym związku z przyrodą Beskidów. Przynosiłem na lekcje różne okazy, salamandry na przykład. Czasem organizowałem wielokilometrowe wyprawy w góry, żeby do tego dotrzeć. Potem, kiedy wyjeżdżałem z MW2 na Bliski Wschód, przyjmowałem od zaprzyjaźnionych zoologów zamówienia, żeby przywozić skorpiony albo węże. Wiedziałem, jakiego rodzaju, jak się nimi zajmować, czym je żywić w trakcie podróży... Biologia istnieje w moim życiu w kontekście tej drugiej strony, której człowiek nigdy nie zdąży poznać. Zwłaszcza jeśli to aktor. Bo my jesteśmy jednak idealnymi dyletantami. Wszystkiego po trochu.

Zupełnie jak dziennikarze.

- Tak, chyba jesteśmy podobni - przez rozbicie, rozczłonkowanie zajęć, konieczność bywania w różnych miejscach. Porównałbym te zawody do punktualizmu w malarstwie. Przy czym dziennikarz zanurza się w rozwibrowany świat, aktor - w kosmos człowieka.

Aktor chyba jednak - poza tym, że bada naturę człowieka - przede wszystkim

funkcjonuje w kulturze. Albo pomiędzy naturą i kulturą.

- Dla mnie w tej antynomii natura odgrywa absolutnie podstawową rolę. A wyraża się ciągłą walką o świeżość, spontaniczność.

O zwierzę w sobie?

- Mam na myśli cechy usytuowane w archetypach, w reakcjach prymitywnych, w czystych emocjach - tak, zwierzęce. Moim zdaniem aktor powinien rozwijać je w sobie z wiekiem.

Nie-aktor z wiekiem zabija.

- Często nawet o tym nie wiedząc. Wyklucza, tłamsi. Tymczasem ja mam pewność, że im bardziej oddaję się takim emocjom, tym bardziej zacieram granice między prawdą a elementem gry. To jest bardzo uzdrawiające w sensie ludzkim i absolutnie konieczne zawodowo.

Przez lO lat pracował pan we Wrocławiu. Blisko było do największego

w Polsce zoo. Chodził pan obserwować zwierzęta ?

- Zaprzyjaźniłem się z Gucwińskimi. Trafiłem do ich domu I Maja... chyba 1969 roku. Jedna z aktorek Teatru Polskiego była ich bliską znajomą, więc szli z nami w pochodzie pierwszomajowym. Było strasznie gorąco. Zemdlałem podczas tego pochodu. Oni się mną zajęli, mieli samochód, zawieźli mnie do siebie. Znalazłem się w niezwykłym miejscu. W łazience boa wychodził spod wanny, w salonie na fikusie wisiał kot albinos, w oknach - małpki, poprzyczepiane do szyb, w kuchni szczekały małe krokodyle, gwarki sprowadzone z Francji próbowały mówić po polsku. Zachłysnąłem się tym wszystkim jak dziecko. Antek Gucwiński pokazał mi małpiatkę przywiezioną z Wietnamu, która reagowała kompletnie irracjonalnie na muzykę, na jeden utwór. Włączył adapter i powiedział: "Patrz, co ona teraz będzie robiła". A ona siedziała osowiała. Nagle, kiedy przychodził trzeci kawałek tego marsza, podrywała się i skakała do góry, siusiając pod siebie z radości. Kiedy się kończył, znów zapadała w apatię. Nie wiadomo, dlaczego. Potem, kiedy urodziły się dzieci, często bywaliśmy u Gucwińskich. Kiedyś poszedłem z córką i synem na wybieg szympansów. To był taki otwarty wybieg z fosą. I zostałem stamtąd wypędzony przez przewodnika stada - uderzył mnie w plecy, wziął na ręce malutką, czteroletnią Marysię, a samica skoczyła synowi w ramiona. Zaanektowały nasze dzieci i poszły do swoich domów. Nadchodziła burza, więc zbierali jakieś koce, pledy... Byłem przerażony. Razem ze mną duża publiczność patrzyła na to wielogodzinne przedstawienie. Moje dzieci pamiętają to doświadczenie niezwykle silnie. Zostały przygarnięte do rodziny szympansów.

Pan, zgodnie z chińskim kalendarzem, jest małpą.

- To jest trafione. Jeśli spróbujemy małpę potraktować serio, a nie wedle obiegowych skojarzeń, mam wiele cech małpy - ruchliwość, rodzaj niestabilności, fascynację nowymi sytuacjami, znajomościami, potrzebę zmian.

Jakim zwierzęciem jest pana Gonzalo w "Trans-Atlantyku"? Pederasta, zafascynowany witalnością chłopców...

- Błyskawicznie poruszającą się, żarłoczną rybą. Jest bardzo szybki, ma niesamowity refleks, nigdy nie daje się zajść od tyłu. Zawsze w ariergardzie, zawsze do przodu.

A Helge w "Uroczystości"? Ojciec, który molestuje swoje dzieci...

- Kobra. Ktoś bezwzględnie pewny siebie i celny w uderzeniach. Nieustannie w stanie czujności, uwagi. Dopóki nie trafi na drapieżne zwierzątko, które nazywa się riki-tiki-tawi. Ono czeka na ułamek sekundy nieuwagi. W "Uroczystości" to jest syn, który wykorzystuje kompletnie nieprzewidziany przez ojca moment, żeby go zranić. Zraniona kobra nie ma już takiej mocy koncentracji.

Nigdy nie trafił się panu potulny miś?

- Gdyby przyjrzeć się moim wszystkim rolom - gram prawie same ekstrema. Czasem mnie to zastanawia. Przez te role doskonale rozumiem mechanizmy choroby, samotności, podlegam im i walczę z nimi na scenie. Dzięki nim wchodzę w piekło. Smakuję życie bez odpowiedzialności - kocham mężczyznę albo 1O kobiet naraz, popełniam zbrodnie. Testuję wtedy moje cechy osobowościowe. Inne zawody nie dają takich testów w prezencie. Dlatego ludzie sami organizują sobie teatry - przyjęcia, spędy, spotkania, umowne działania... Podświadomie potrzebujemy zrzucenia tego, co towarzyszy nam na co dzień. Teatr będzie wieczny, bo żeby nie wiem jacy idioci nami rządzili, żeby nie wiem, jak świat oszalał, jeśli człowiek nie straci instynktu samozachowawczego, zawsze będzie potrzebował co jakiś czas oczyszczania. To oczyszczanie będzie coraz bardziej ekstremalne albo coraz częstsze.

Sarah Kane twierdziła, trzeba sięgnąć piekła w nierealnym świecie, żeby

móc się oczyścić...

- .. .i pójść do nieba. Ale zapominała, że człowiek ma co najmniej dwie strony. Artysta nie ma prawa twierdzić, że świat składa się wyłącznie z łajna. To jest nieprawdopodobnie ograniczona w każdym punkcie opcja. Każdy reagujący zdrowo na drugiego człowieka wie, że jesteśmy kompilacją raju i piekła. Zdrowia i choroby. Jeśli nie radzimy sobie z piekłem - żyjemy w ciągłej udręce, jeśli jest nam bliżej do nieba - żyjemy pełniej. A Sarah Kane uzurpuje sobie prawo do jednoznacznego zdefiniowania człowieka i świata wyłącznie przez swoje doświadczenia. Tymczasem, moim zdaniem, dramaturg, podobnie jak aktor, nie może zapominać o tym, co go otacza. Bo poza tym, że możemy być pomazańcami, bożymi krówkami, kapłanami, jesteśmy również po prostu ludźmi, którzy bywają przez innych uwznioślani, upodlani, nierozumiani... I to nas określa. Dostałem kiedyś list z takim zdaniem: "Ty stary błaźnie, to ja za moje emeryckie pieniądze muszę oglądać te idiotyzmy, które pokazujesz w telewizji?".

Do aktora instrumentalnego ktośtak napisał?

- Ja sam nie zawsze wiedziałem, że mogę być aktorem instrumentalnym. Schaeffera poznałem w 1963 roku. Byłem wtedy na drugim roku szkoły teatralnej. Napisał scenariusz dla nieistniejącego, ale możliwego aktora instrumentalnego i miał na myśli mnie, jak twierdzi. Ja dowiedziałem się o tym dopiero w 74 roku. W tych latach interesowała go - podobnie jak Kagela, Cage'a - równoprawność pobytu na scenie aktora i jego ciała, głosu, oddechu. Każdy jest nieskończonym instrumentem. Chodzi tylko o to, jak jest nastrojony - albo rzępoli, fałszuje, albo jest niezwykle czuły i reaguje na każde zawilgocenie i wstrząs.

Jakgra aktor, który jak nartnik porusza się tylko po powierzchni?

- Źle gra. Bo najistotniejszy ruch powstaje w psychice. Jeśli w dodatku ciało jest niewygimnastykowane, nie może istnieć harmonia myśli i ruchu. Ciało takiego aktora śpi. Zawsze twierdziłem, że to jest specjalność polska - ciało polskiego aktora nie egzystuje. To znaczy egzystuje w swojej ociężałości. O tyle, o ile ziemia go przyciąga. Poza tym śpi. Zęby było jeszcze gorzej - aktora w ogóle to nie interesuje. A przecież absolutnie pierwszym transporterem informacji o człowieku jest ciało, nie słowo.

Co pan robi, żeby nie mieć śpiącego ciała ?

- Pracuję intensywnie. Żadnego innego treningu nie prowadzę. Mogę sobie na to pozwolić, bo cała moja młodość była nieustannym treningiem - mieszkałem na Podbeskidziu, w małym miasteczku, gdzie mogłem uprawiać różne dyscypliny sportowe : sporty zimowe - zimą, latem - pływanie w przedwojennym olimpijskim basenie w Andrychowie, gimnastyka artystyczna, piłka ręczna, bieganie... To tkwi we mnie tak silnie, że teraz tylko pędzę. Praca powoduje, że w sposób naturalny uruchamiam ciało. Poza tym ćwiczę wiry tybetańskie, które trzymają w formie kręgosłup. Zaczynam od tego dzień. Potem kładę się na macie Kuzniecowa, która ma ostre, wystające kolce. Po takiej porannej rozgrzewce wyglądam przez okno, chłonę pejzaż pól i drzew, obserwuję ptaki, przyjmuję petardę dobrej energii. Jeśli nawet jestem czymś zdenerwowany, jeśli zostają z poprzedniego dnia jakieś fusy, w ten sposób to łagodzę. Potem wspólne śniadanie. I pędzę do pracy. O 10 zaczynam próby, o 14. kończę, potem praca ze studentami, o 19 spektakl, czasami dwa i pozostaje noc. Boleję, że za mało mam czasu na czytanie. Ale wrzucam książki do specjalnej walizki, którą zabieram na wakacje.

Nie boi się pan, że nie zdąży wszystkiego przeczytać?

- Kiedyś moja babka powiedziała, wsiadając do pociągu: ,Janeczku, życie jest piękne, ale krótkie jak przeciąg". Drzwi się zamknęły, pociąg odjechał, dwa dni później umarła. Pracuję teraz nad rolą Kiena w"Auto da fe". Długo przerażała mnie wysokość tej góry, bałem się, że nie zdążę na nią wejść, nie zdążę się nauczyć tekstu. Do wczoraj. Grałem Shaeffera w Filharmonii Kieleckiej i równocześnie toczył się we mnie taki monolog: "Grasz to 30 lat, zagrałeś 2OOO spektakli i jeszcze tyle rzeczy pozostanie niedojrzałych, tylu sprawnie rozstrzygniesz, umrzesz, nie odpowiadając sobie na tyle pytań, nie przewidzisz wielu reakcji widzów. Więc czym to jest wobec twojego bólu związanego z górą "Auto da fe"? Wiem, że będę morderczo pracował nad tą rolą, wyrzucał wszystkich z domu, ale nagle uzyskałem spokój. Założyłem sobie taki sztywny plan, żeby pracować nad tekstem minimum półtorej godziny, kiedy umysł jest całkowicie otwarty.

Nie posądzją pana o pracoholizm?

- Zdarza się. Aleja wcale nie cierpię, jeśli rezygnuję z ciekawych propozycji, bo czas mi na to nie pozwala. Nauczyłem się bez bólu selekcjonować. Nie mogę robić wszystkiego, bo mogłoby pojawić się niebezpieczeństwo, że zacznę brać udział w masowych produkcjach, udając, że robię coś ważnego. Poza tym jestem jednak hedonistą. Jeśli jest chwila, wyciągamy z żoną narty biegowe i w pola! Nie uważam, że trzeba pracować od rana do nocy. Pracoholik... - to chyba by znaczyło, że coś mi grozi, prawda?

Że już panu zagroziło, że jest pan chory. Jest jednak zasadnicza różnica między

pracoholizjnem a tym, ze praca jest wartością.

- Ja z domu wyniosłem właśnie etos pracy - w takim tradycyjnym znaczeniu. Ojciec pracował, matka zajmowała się domem. Dla mnie ważne jest, żeby dwa nurty - rodzina i praca - przenikały się i wspomagały. Kiedy mam okres dużego nasilenia pracy, żona i dzieci schodzą mi z drogi, a jednocześnie wiem, że mam w nich oparcie. We właściwym momencie znów się pojawiają i dzięki nim regeneruję siły, staję się pełnym człowiekiem, a nie wołem z klapami na oczach.

Istnieje nieujawniony Jan Peszek ?

- Może nawet wielu. Ale nie jestem ich ciekawy, nie czuję, żeby była mi potrzebna decydująca zmiana. Choć nie odrzucam takiej możliwości. Przeciwnie - towarzyszy mi nieustanny stan uwagi. Jak w teatrze przed wejściem na scenę. Nie muszę spacerować za kulisami, sapać, pocić się, skupiać. Robię dwa przysiady i wychodzę. Jednak żeby to się udało, muszę być uważny. To jest jak start. Byłem sprinterem, więc wiem, co znaczą te ułamki sekund, kiedy stoi się w blokach. Muszę przeczuć startera. Odbicie moich stóp z bloków musi dokładnie zgodzić się ze strzałem startera. Trzeba umieć to przewidzieć. A jeśli już się to uda, nigdy nie można powiedzieć, kiedy Peszek naprawdę jest Peszkiem, grając jakąś rolę, a kiedy rola go pożera albo on ją wchłania.

Co z 'Auto da fe"" jest już pana własnością ?

- Zdanie, które mówi do książek: ,Jeśli chcecie być jak niewolnicy rozsypani po świecie, których się posiada, ale nie kocha, których się używa, ale nie rozumie, załóżcie ręce i poddajcie się".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji