Artykuły

"Otello" i ewolucja poglądów

TELEWIZJA Warszawska nadała w piątek 11 sierpnia przedstawienie Teatru Szczecińskiego "Otello". Ci z moich szanownych Czytelników, którzy je widzieli, niech sobie przypomną, ci, którzy nie widzieli, niech żałują, ale nie odkładają na bok tego felietonu. Jest on bowiem również i dla nich napisany. Nazajutrz po audycji telewizyjnej pewna pani zatelefonowała do mnie i spytała, co sądzę o spektaklu. No cóż, niewiele mogę powiedzieć o stronie reżyserskiej, aktorskiej, w ogóle o problematyce teatralnej. To rzecz dla specjalistów, którzy w naszej prasie takie rzeczy umieją po mistrzowsku "załatwiać".

No tak, nagabywała mnie owa pani, ale co sądzi Pan o tym przedstawieniu jako prawnik? - Pamięta Pan, jest w sztuce Szekspira moment, kiedy zdaje się, że Otello za swój czyn pójdzie pod sąd. Nie doszło do tego z powodu samobójstwa, ale właśnie: jakby wyglądała sprawa Otella - żonobójcy z powodu urojonej zazdrości - gdyby jednak sporządzono akt oskarżenia i miano wydać wyrok...

A, to co innego, odpowiedziałem. Niestety moja znajomość historii prawa na zachodzie Europy jest zbyt skromna, żeby coś rozsądnego powiedzieć o możliwościach procesowych w renesansowej Wenecji. Natomiast mogę powiedzieć parę rzeczy na ten temat w ujęciu bardziej współczesnym.

Otóż trzeba zwrócić uwagę na parę ciekawych zjawisk, jakie we współczesnym świecie obserwujemy, jakby to urzędowo powiedzieć na "odcinku tego zagadnienia". Liczba spraw tego rodzaju - gdzie zazdrosny mąż zabija żonę z zemsty za prawdziwą czy domniemaną niewierność - gwałtownie zmalała. O ile jeszcze lat temu kilkadziesiąt kroniki sądowe notowały zdarzenia tego rodzaju dość często, o tyle teraz w Polsce i nie tylko w Polsce - te rzeczy zdarzają się "od wielkiego dzwonu". Zazdrość małżeńska i ekscesy z tym związane, zdarzają się coraz rzadziej i coraz częściej prawie wyłącznie na tle zboczenia umysłowego. Z reguły "kompleks Otella" stwierdzamy u nałogowych alkoholików. W tym wypadku zresztą zazdrość jest tylko pozorem do wszczynania awantur, będących w istocie potrzebą rozładowania się psychicznego po nadużyciu tych czy innych chemikaliów. U normalnych ludzi to się prawie nie zdarza. Maluczko, a znajdziemy się w sytuacji, kiedy zrozumienie tragedii Otella będzie wymagało wielu wysiłków wyobraźni.

Co to znaczy? Co tkwi u korzeni zjawiska "wymierania Otellów"? W ubiegłym roku prasa zachodnioeuropejska podała wiadomość, że pewien Niemiec z NRF zabił drugiego Niemca dlatego, że tenże wyraził się pogardliwie o jego nowym "Mercedesie". Mężczyźni, mówił mi kiedyś Cat Mackiewicz, coraz więcej kochają samochody a coraz mniej kobiety. Co z tego wyniknie? Ano zobaczymy. Na razie Otellów mamy coraz mniej.

ALE teraz wyobraźmy sobie tego rzadkiego współczesnego Otella jak siedzi przed współczesnym polskim sądem. Co mu grozi? O, to zależy kiedy byłby sądzony. Pod tym względem bowiem prawo polskie - a raczej i ściślej: polska praktyka sądowa - przeszła ciekawą i charakterystyczną ewolucję. Lat temu dziesięć czy piętnaście, stając przed sądem mógłby liczyć na karę stosunkowo łagodną. Najprawdopodobniej bowiem przyjętoby, że działał w stanie silnego wzruszenia, że mord, choć zaplanowany, nie był jednak mordem z premedytacją, że to przestępca równie posępny, jak tragiczny i przypadkowy. Tragicznie przypadkowy.

Ale to było możliwe lat temu kilkanaście, kiedy istniała jeszcze - pod tym względem - stara tradycja sądownicza. Obecnie Sąd Najwyższy PRL, a w ślad za nim literatura prawnicza, reprezentują pogląd, że zazdrość - obojętnie, prawdziwa czy urojona - jest uczuciem niskim, nie zasługującym na żadną taryfę ulgową. Stryczkiem by się pewnie nie skończyło, ale dożywocie prawie murowane.

Patrzcie, jak się zmieniają czasy. Mimo, że nie zmienił się ani jeden przecinek, ani średnik, ani w ogóle nic w kodeksie karnym, mimo że artykuł prawa był, jest i najprawdopodobniej przez długie lata pozostanie ten sam, co robi wykładnia, co robi interpretacja: dawne parę lat "honorowego więzienia" (że to niby zabójca w stanie silnego wzruszenia) zamienia się w dożywocie z cieniem stryczka na horyzoncie.

A taka właśnie jest ewolucja poglądów. I wyroków sądowych. Nie tylko u nas. Także na całym świecie. Prawie wszędzie znikły paragrafy karzące cudzołożną żonę, cudzołóstwo w myśl współczesnego prawa nawet nie uzasadnia - samo w sobie - złożenia pozwu o rozwód, muszą zaistnieć liczne dodatkowe okoliczności... Natomiast ogromnie zaostrzono ten miecz Temidy, którym się ściga zazdrosnych mężów. Na całe (?) szczęście mężowie stają się coraz mniej zazdrośni... Może nie tyle z uwagi na nowe linie poglądów prawniczych, ile po prostu dlatego, że mają coraz więcej innych konkretnych zainteresowań.

Cóż dziwnego, że nagrodę na festiwalu teatralnym w Toruniu otrzymał za kreację aktorską nie aktor grający Otella, ale aktor grający rolę Jagona.

Nie zamierzam mieszać się do wysoce intelektualnych ocen gry aktorskiej. Na tle tego wszystkiego, co napisałem, sprawa jest jasna od strony treści sztuki. Coraz trudniej grać rolę Otella - nawet na scenie. Coraz trudniej, bo jakoś wewnętrznie nie wierzymy tym przeżyciom, skoro stały się tak rzadkie, tak myszką tracące. Za to Jago, o to całkiem coś innego...

Opuszcza mnie w tym miejscu dusza prawnika, a ogarnia nastrój człowieka politycznego. Jago: na zimno, cybernetycznie konstruujący intrygę, która zgubi przeciwnika tak, jak inżynier z wrocławskiego "Elwro" konstruuje kolejną maszynę matematyczną. Bo cóż w istocie czyni ten człowiek? Prowadzi wojnę psychologiczną. Jak ładnie miesza strzępki prawdy z obfitą materią fałszu. Jak bezbłędnie i dyskretnie podtyka zapałkę pod beczkę pełną prochu. Jak sypie piasek do precyzyjnej maszynerii psychicznej kogoś, kogo skazał na okrutną zemstę i zniszczenie. Jak wykorzystuje różne słabostki partnera, jak bezbłędnie operuje na tej klawiaturze, jak umie zaprząc do dzieła samozniszczenia nie tylko wady, ale i zalety atakowanego.

Wojna psychologiczna... Skąd my to znamy? Człowieka można unicestwiać na różne sposoby. Można go zarąbać siekierą lub otruć arszenikiem. Ale można weń sączyć coś innego. Jakieś bakterie, które wywołują gorączkę duszy. Które sprawiają, że mąci się jasny sąd, ogarnia zniechęcenie, gaśnie inicjatywa, odwaga naturalna normalnemu człowiekowi zamienia się w manię przerostu instynktu samozachowawczego, lękliwość godną skunksa a zwaną potocznie dziś asekuranctwem i znieczulicą.

To właśnie - po mistrzowsku - czyni Jago. Programuje niejako swego generała, Maura Otello, aby zrobił to, co zadowoli przeciwnika, a jego samego zniszczy moralnie i najprawdopodobniej fizycznie. Obrzydliwa rola, nieprawdaż? Ale oto mała perwersja: robi to nasz Jago tak znakomicie, iż ogarnia nas podziw dla "czystej roboty", podziw tak wielki, że przesłaniający obrzydliwość, jak ładny żywopłot potrafi czasem przesłonić kloakę.

Rzeczywistość nie tylko niejako osobista, ale i polityczna. Tego aspektu może nie doceniamy tym bardziej jest niebezpieczny. Są różne rodzaje agresji; ale podręczniki prawa międzynarodowego nie zanotowały jeszcze jednego rodzaju. To nie ich wina, nie wina profesorów prawa międzynarodowego: zjawisko jest najświeższej daty, więc trochę musimy poczekać, nim znajdzie się w definicjach prawnych formułek.

Mam na myśli agresję psychologiczną. Dawniej agenci jednego państwa zatruwali studnie potencjalnego przeciwnika, dziś agenci stali się subtelniejsi: zajęli się zatruwaniem duszy narodu na który ich mocodawcy wydali wyrok zagłady. Jest to zajęcie mniej wulgarne, wymagające fantastycznych kwalifikacji, zręczności prestidigitatorskiej, ale przecież znacznie szkodliwsze i dlatego nie mniej, ale więcej obrzydliwe...

Tak myślałem patrząc w szklany ekran.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji