Artykuły

Ostatnia rola

Ktoś napisał, że Ignacy Gogolewski nauczył Krzysztofa Kolbergera jak należy mówić wierszem, a Adam Hanuszkiewicz - jak trzeba wierszem krzyczeć. Skorzystał z obu lekcji.

Przez kilka dekad był ulubieńcem losu. Jednym z najurodziwszych i najchętniej obsadzanych polskich aktorów. Miał szczęście. Jego psychologiczne predyspozycje - dyskrecja, skupienie, refleksyjność, trafiły na czasy, kiedy od aktorów nie wymagano medialnych konfesji. Liczyły się role, nie wywiady. Niedawno zdumiało mnie, jak niewiele w gruncie rzeczy wiemy o prywatności, poglądach i guście nie tylko Danuty Szaflarskiej czy Ryszardy Hanin, ale także kolegów z roku Krzysztofa Kolbergera - Jerzego Radziwiłowicza, Jadwigi Jankowskiej-Cieślak czy Joanny Żółkowskiej. Gdyby Kolberger startował w zawodzie dzisiaj, zostałby zapewne przykrojony na modlę innych, fotogenicznych przystojniaków. Zbanalizowany i wyświechtany. Na szczęście pozostał tajemnicą.

Najpierw była to tajemnica fenomenalnej wręcz popularności. Adam Hanuszkiewicz, wówczas dyrektor Teatru Narodowego, powierzał pupilowi wszystkie główne role. Może nawet Kolberger występował wtedy zbyt często. Cały romantyczny kanon zagrał na jednym oddechu. Był jak teatr Hanuszkiewicza: brawurowy, gadżeciarski, grający do trzewi i z przytupem. Po zagraniu w ciągu zaledwie kilku lat Konrada w "Dziadach", Wacława w "Wacława dziejach", Alfreda w "Mężu i żonie", Zana w "Mickiewiczu" czy Sawy w "Śnie srebrnym Salomei", niewiele było do dodania. Kolberger przestał się rozwijać zawodowo. Również polskie kino przez wiele lat widziało w nim niewiele więcej ponad doskonałe warunki fizyczne i fenomenalny głos, którym czarował przede wszystkim w "Strofach dla ciebie", kultowej pozycji "Lata z radiem".

Legenda głosi, że kiedy Kolberger recytował liryki, pustoszały lipcowe i sierpniowe plaże polskich kurortów, a wszystkie plażowiczki oddawały się kontemplacji tembru "zakochanego" idola. Poezja to w ogóle było drugie imię artysty. Podczas stanu wojennego Krzysztof Kolberger objeżdżał miasta, wsie i miasteczka z programem poetyckim, w którym recytował podnoszące na duchu wiersze Norwida, Miłosza, księdza Twardowskiego. Jeszcze do niedawna wspólnie z Anną Romantowską deklamował "Liryki" Słowackiego, zapowiadał monodram "Pod zdechłym psem" oparty na wierszach Władysława Broniewskiego.

W kinie, z niewielkimi wyjątkami, był dyżurnym zakochanym chłopcem bez właściwości, potem przystojnym urzędnikiem z brodą i w okularach, w końcu wyrozumiałym lekarzem i księdzem. Filmografia Kolbergera, chociaż bardzo bogata, na pewno nie jest satysfakcjonująca. Po latach wybroniło się zaledwie kilka ważnych ról. Świetną kreację stworzył już na początku kariery. "Kontrakt" (1980) Krzysztofa Zanussiego jest rzadkim przykładem filmu, którego klasa rośnie z latami. Oderwany od politycznego kontekstu, wydaje się dzisiaj wartościową, zrealizowaną z werwą i doskonale obsadzoną wiwisekcją oportunizmu. Kolberger w "Kontrakcie" zagrał Piotra - zbuntowanego syna swojego ojca (Łomnicki), czyli postać, która w lekturze scenariusza Zanussiego wydawała się zaledwie splotem stereotypów, ale dzięki intensywnej kreacji Kolbergera stała się w efekcie kluczowa. j Szkoda, że w kolejnych latach Krzysztof Kolberger niewiele miał okazji do udowodnie-! nia, że stać go na więcej niż romanse, recytacje i obnoszenie kostiumów z epoki. Ważne filmowe role Kolbergera to na pewno ukrywający rodzinną tajemnicę Józek w zapomnianym "Końcu babiego lata" (1974) Ewy Kruk, Zbigniew w filmowej "Mazepie" (1975) według Słowackiego w reżyserii Gustawa Holoubka, hrabia Dezydery Chłapowski w historycznym fresku Jerzego Sztwertni - "Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy" (1982), widmowy filozof trafiający do somnabulicznego zakładu dla chorych psychicznie w stylowym "Cieniu" (1981) Andrzeja Domalika, pisarz Jerzy w "Dwóch księżycach" (1993) Andrzeja Barańskiego według Kuncewiczowej, wreszcie tajemniczy Radziejowicz, w opartym na kanwie biografii Stanisława Brzozowskiego politycznym filmie Edwarda Żebrowskiego "W biały dzień" (1980). Najważniejszą, jedyną wybitną kreację filmową stworzył Kolberger dopiero w 1988 roku - w "Komblumenblau" Leszka Wosiewicza. Jako blokowy w obozie koncentracyjnym, bodaj jedyny raz do tego stopnia zlekceważył publiczny wizerunek świętego romantyka, z którym zwyczajowo był kojarzony. Tytułowy Komblumenblau to zagadkowy gej, zakochany w młodym polskim muzyku (Adam Kamień) - Kolberger był w tej roli okrutny i fascynujący. Przypominał Helmuta Bergera w kinie Viscontiego. Szkoda, że - poza wspomnianym Wosiewiczem (do głowy przychodzi mi jeszcze niejednoznaczny ojciec w "Kronikach domowych", 1997, oraz wystylizowany na D'Annunzia zepsuty senator w "Rozdrożu Cafe", 2005) - nikt nie potrafił dostrzec w aktorstwie Kolbergera ukrytej perwersji, fotogenicznego okrucieństwa. Zabrakło Viscontiego... Poza tym w przypadku Kolbergera w ostatnich latach liczyły się także zupełnie inne sprawy niż aktorstwo. Cały czas grał wprawdzie sporo, ale intensywnie szukał zawodowego i prywatnego miejsca w nowym życiowym rozdaniu. Przełomem była brutalna diagnoza lekarska, którą usłyszał 18 lat temu, po wykonaniu profilaktycznych badań po śmierci siostry. Nowotwór. Pierwsza operacja, lata względnego spokoju, remisja, kolejne operacje, przerzuty, konieczność nieustannej kontroli nad organizmem. I w tym wszystkim wielka pogoda ducha, odwaga aktora, który dzielił się świadectwem cierpienia, traktując to jako najważniejsze posłannictwo. Im był słabszy, tym częściej powtarzał, że czuje się pogodzony z losem, uspokojony, ale nie zamierza się poddać. Jego heroiczna, kilkunastoletnia walka z rakiem, to jedno z najpiękniejszych świadectw pełnej egzystencji w cieniu nieuleczalnej choroby. Życiowa, niemożliwa do zagrania, rola.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji