Apostoł medycyny
"Knock" należy już dziś do klasycznych komedii francuskiej literatury. Wystawiony 14 grudnia 1923 roku w Comedie des Champs-Elysees w Paryżu grany był przeszło 2.000 razy z Jouvetem w roli głównej. Dziś po 37 latach wznowiony w teatrze Herbertot idzie znowu z powodzeniem. A więc pewniak, żelazna pozycja, która może zawsze liczyć na dużą frekwencję, jeśli zostanie sprawnie wyreżyserowana i dobrze zagrana. Pamiętamy sukces jaki odniósł w roli Knocka przed wojną niezapomniany Mariusz Maszyński.
Skąd to powodzenie? Sztuka nie jest na pozór wcale głęboka. To raczej komedia bulwarowa, lekka, zgrabna, z dobrymi rolami podpatrująca ludzi i ich śmiesznostki. Romains pisał ją co prawda z myślą o wystawieniu na scenie Komedii Francuskiej, ale Jouvet odradził mu oddanie jej szacownym mistrzom i chyba dobrze zrobił, gdyż wątpię, aby ta sztuka nadawała się do celebrowania. A jednak jest w niej coś więcej, niż pusta zabawa. Jest w niej myśl ukryta pod warstwą humoru i ona może decyduje o trwałości tego utworu w literaturze i na scenie. Krytycy paryscy Robert de Flers i Catulle-Mendes porównywali "Knocka" po premierze w roku 1923 z "Chorym z urojenia" Moliera. Porównanie narzuca się samo przez się. Tu i tam zjadliwa satyra, wyśmiewająca lekarzy, którzy wmawiają w zdrowego chorobę, aby się jego kosztem wzbogacić.
Ale czy "Knock" mówi tylko o tym? Czy nie sięga głębiej, czy nie podejmuje przy tej sposobności innego jeszcze zagadnienia? Odpowiedź na to pytanie zależy w dużej mierze od inscenizacji, od ujęcia roli tytułowej. Przedstawienie paryskie, które widziałem niedawno, uprościło sprawę. Doktor Knock był tam właściwie tylko szarlatanem, spryciarzem. Udało mu się po prostu w krótkim czasie zdobyć setki pacjentów i tysiące franków. Skutkiem takiego ustawienia problemu najlepiej wypadł w tym spektaklu drugi akt sztuki, poglądowa lekcja metod handlowych i reklamowych przekupnia medycyny; natomiast zupełnie nieciekawy i blady był akt trzeci, ukazujący doktora Knocka. jako opętanego apostoła lecznictwa, który całą prawie ludzkość pragnąłby położyć do łóżek i pielęgnować. To przedstawienie mogłoby nosić tytuł: "Knock czyli jak zarabiać dużo pieniędzy na medycynie". Tymczasem Romains napisał sztukę o triumfie medycyny.
AXER I RUDZKI poszli w innym kierunku. Pokazali lekarza, który chce zarabiać, ale nie to jest jego głównym celem. Jest bowiem rzeczywiście opętany monomanią medyczną, pragnie wszystkich leczyć i przedłużać im życie. A skoro choroby czyhają na każdego i wszędzie - trzeba zawczasu go uodpornić, trzeba stosować metody prewencyjne, profilaktykę itp.
Bardzo to odpowiada współczesnym teoriom medycznym i tezy doktora Knocka wcale nie są takie śmieszne, jak by to się na pozór wydawało, choć w swej bezkompromisowości i swoistym szaleństwie doprowadza on je do absurdu. Niewątpliwie przy tak pojętej pracy lekarza i współpracy nauczyciela, przy szeroko zakrojonej akcji upowszechnienia higieny, popularyzacji wiedzy medycznej i antyseptyki - śmiertelność w Saint-Maurice będzie pod rządami doktora Knocka znacznie mniejsza, niż za czasów jego poprzednika doktora Parpalaid, który przyglądał się dość biernie i spokojnie temu, jak jego pacjenci umierali, udzielając im jedynie, podobnie jak ksiądz, ostatniej pomocy na łożu śmierci. Nic też dziwnego, że mieszkańcy Saint-Maurice i okolic uwielbiają swego nowego lekarza i za nic w świecie nie zgodziliby się na powrót starego nihilisty, wyznającego nienową zasadę, że medycyna i tak na nic się nie zda.
W ujęciu Axera i Rudzkiego doktor Knock staje się jak gdyby francuską odmianą doktora Judyma, człowiekiem, który wprawdzie w przeciwstawieniu do swego polskiego kolegi nie gardzi mamoną, ale bierze pieniądze tylko od bogatych, biednych leczy za darmo i jest dobroczyńcą swej wioski i całej okolicy. A że jest postacią nakreśloną piórem francuskiego pisarza - musi więc być także śmieszny.
Takie odczytanie sztuki wydaje mi się bardzo wierne intencji autora. Jules Romains pisał bowiem niedawno z okazji wznowienia "Knocka" w Paryżu, że nie jest to wcale satyra, wyśmiewająca lekarzy i powoływał się na fakty, świadczące o tym, że francuscy konsyliarze zrozumieli po sporach i nieporozumieniach, jakie towarzyszyły premierze, istotny sens sztuki i intencję jej autora. Zapraszali bowiem Romainsa kilkakrotnie, aby przewodniczył ich zjazdom i naradom, a jeden z nich powiedział nawet, że studiowanie "Knocka" powinno być wprowadzone, jako obowiązkowa lektura na wydziałach medycznych francuskich uniwersytetów.
Przedstawienie warszawskie jest skutkiem takiego odczytania tekstu, może mniej śmieszne od paryskiego, szczególnie w akcie pierwszym i drugim, gdzie tempo także szwankuje. Przyczynia się do tego jeszcze jedna wada: według intencji Romainsa galeria typków, których przyjmuje w drugim akcie doktor Knock powinna być groteskowym kontrapunktem poważnej i fanatycznej postaci lekarza. Zrozumiał to w pełni jedynie MIECZYSŁAW CZECHOWICZ, pyszny w roli pierwszego parobka. Tak należało zagrać wszystkie te postaci, wypełniając tekst aktorską inwencją z pogranicza farsy. Niestety nie udało się to ani JÓZEFOWI KONDRATOWI, ani STANISŁAWIE PERZANOWSKIEJ, ani WIESŁAWOWI MICHNIKOWSKIEMU, aktorom skądinąd wybitnym. Byli w tych rolach zbyt ciężcy, za mało śmieszni. Odwykli już od tego typu teatru. Trafnie natomiast utrzymali się w stylu komediowym zgodnie z charakterem swych ról, TADEUSZ SUROWA (doktor Parpalaid), EDMUND FIDLER (aptekarz), IRENA HORECKA (pani Remy) i BARBARA WRZESIŃSKA (pokojówka).
Jeśli akt pierwszy i część aktu drugiego pozostawiają pewien niedosyt, to od chwili, kiedy pod koniec aktu drugiego pojawia się na scenie Czechowicz - publiczność śmieje się, już prawie bez ustanku do końca przedstawienia. KAZIMIERZ RUDZKI osiąga szczyty swego kunsztu w wielkim monologu w akcie trzecim i jest tu naprawdę znakomity, a ERWIN AXER przypomina o swej bogatej inwencji reżyserskiej w pantomimie-epilogu, kojarzącej się łatwo z epilogiem "Chorego z urojenia" Moliera. Tak zamyka się efektownie to przedstawienie wesołe i niegłupie, którego obejrzenie mogę, z czystym sumieniem każdemu doradzić. Tym bardziej, że i oko ma się na czym zatrzymać dzięki efektownym dekoracjom i kostiumom JANA KOSIŃSKIEGO. Pomysł z górami, przedstawionymi w formie sfałdowanego, kolorowego powroza, poruszającego się w czasie jazdy samochodu i milowymi słupkami, przejeżdżającymi wzdłuż sceny podczas podróży - wydaje mi się równie świeży, co dowcipny.