Muchy - to tylko symbol
Jeżeli zrezygnujemy z mnóstwa filozoficznych dygresji i pominiemy sporo wątków ubocznych, a dążyć będziemy do rozsupłania najistotniejszego problemu "Much" - znajdziemy go w antynomii: nieograniczona wolność człowieka i konkretny ład społeczny. Bolesną tajemnicą bogów i królów - powiada Jowisz w "Muchach" - jest to, że wiedzą, iż ludzie są wolni. Ta wolność jest sprzeczna z ładem, "któremu obaj służymy". Orestes i Elektra buntują się, co więcej - Orestes wie, że jest wolny. Jowisz kocha na swój sposób rodzeństwo z tragicznej krwi Atrydów i chce je ocalić. Z Elektrą sprawa okazuje się łatwa, wystarczą wyrzuty sumienia, które ją drążą po spełnieniu czynu, przeczącego przyrodzonym nakazom moralnym. Elektra wraca na łono kościoła, będzie "niewolnicą Jowisza, jego rzeczą najwierniejszą, będzie całować jego kolana i i stopy". Życie całe poświęci pokucie. Z Orestesem jest inaczej. Orestes się nie poddaje. A że Jowisz docenia na romantyczną modłę znaczenie jednostki ludzkiej - nie zawaha się roztoczyć całej swej mocy dla przekonania, ugięcia słabego człowieka.
Przypomina się stary schemat walki Boga o duszę Fausta, tylko, że diabła, Mefista nie ma na scenie. A raczej jest już utożsamiony z człowiekiem, tkwi w nim i opiera się do końca. Jakiż będzie los Orestesa, który on sam chce kształtować, wbrew wszystkiemu? Mitologia grecka harmonijnie wiedzie do sądu bogów nad morderczym czynem; przy czym wyrok, który zdjął z Orestesa winę, (interwencja Pallady) sprawia też, że Orestes wraca na tron ojca i filistrzeje w dostatku, jako król. Argolidy i Lakonii i wierny żonkoś u boku pięknej Hermiony, córki Menelaosa i Heleny. W "Muchach" Orestes bierze na siebie winy ludu i wywabia z Argos muchy i erynie. W tym jednak momencie Sartre jakby się cofał przed wypowiedzeniem ostatniego słowa, jest poniekąd mniej konsekwentny niż antyczni mitotwórcy. Bo logika rozumowania prowadzi do stwierdzenia, że i wobec Orestesa będą erynie bezsilne: nadludzi wyrzuty sumienia się nie imają, jak o tym napomyka sam sartrowski Orestes. Pora na słowo egzystencjalizm. Mówi się, że "Muchy" są jakby ilustracją filozoficznego systemu "Sartre'a - "filozofii wolności". Jeśli tak, to nie zapomnijmy o filiacjach egzystencjalizmu z filozofią, której jedno skrzydło rozpięło się nad faszystowską zbrodnią. Odlegli jesteśmy, oczywiście, od owych niedalekich czasów, gdyśmy w egzystencjalizmie odczytywali całkiem po prostu akceptację "prawa burżuazyjnej jednostki do działania według swego widzi mi się" ("Krótki słownik filozoficzny"," pol. wyd. 1955); i nie uważamy już dziś, że "zasadniczym celem" egzystencjalizmu jest "demoralizowanie świadomości społecznej, zwalczanie rewolucyjnych organizacji proletariatu" (tamże). Ale to nie zmienia faktu, że pogłosy Kierkegaarda i Nietzschego dźwięczą w "Muchach", i że to są złowrogie echa. Nie byłoby nadmierną ekwilibrystyką zrobienie z "Much" sztuki, która by się podobała faszystom: wyzwolenie przez mord to bardzo niebezpieczny temat. Gdy w 1948 r. zagrano "Muchy" w zachodnio-berlińskim Hebbertheater - kurtyna szła po premierowym przedstawieniu 40 razy w górę: śmiem twierdzić, że nie tylko z artystycznych przyczyn. Co prawda Sartre twierdził, że "Muchy" miały być politycznym wezwaniem do... walki z okupacją hitlerowską, przy czym antyczny kostium miał być tylko "środkiem oszukania cenzury" - ale cóż, tekst utworu nieraz już przemawiał przeciw najlepszym intencjom twórcy. W owym czasie "Muchy" atakowano bardzo gwałtownie, nazywano je sztuką obrzydliwą i "kubłem pełnym pomyj". Legendę o reakcyjności Sartre'a podtrzymywały głównie takie sądy o "Muchach",
"Muchy" na pewno nie są filozoficznym usprawiedliwianiem morderców. Ale ten jeden - co prawda węzłowy - przykład od razu wskazuje, ile kłopotów, trudności i przykrości bzyka jak muchy w kanikułę nad głową reżysera, podejmującego wystawienie tej sztuki. A że przy tym nie ma inscenizacji, na której temat nie dałoby się wybrzydzać (i to z niejakim uzasadnieniem) - mógłbym bez większego zachodu napisać recenzję, w której na pierwszy plan wysunąłbym zarzuty, zastrzeżenia, docinki, sprzeciwy: czemu metaforyka Sartre'a nic znalazła w inscenizacji metaforycznego wyrazu? czemu erynie są dosłownie musze i przez to prymitywne? czemu Elektra odstawia szkolne ćwiczenia taneczne, a Arcykapłan, w groteskowym stroju, zachowuje się jak szaman wśród dzikusów. Czemu dęta scena sartrowskich "dziadów" podana jest bez żadnego podtekstu i z rozbrajającą powagą? czemu Jowisz jest jowialnym chwilami nawet komicznym staruszkiem, pośród wydarzeń, które jako żywo komiczne nie są? czemu Orestes sprawia chwilami wrażenie buńczucznego awanturnika, a nie zwycięskiego antagonisty samego boga? czemu Klitajmestra nosi na głowie szpikulce, a erynie oblepione są plastikiem? i w ogóle czemu maskę antyczną "Much", reżyser zrozumiał niemal dosłownie, podczas gdy dla Sartre'a jest to kostium, wygodne przebranie, może nawet eskapizm, tylko nie "prawdziwy" antyk? Już Giraudoux nauczył... jakże więc można grać bez ironicznego dystansu i bez kompromitowania wszystkich ludzi i wszystkich much "Much"? I zakończyć bym mógł jak Tymon Terlecki uwagi o "Tytusie Andronikusie" w teatrze Oliviera: "przedstawienie było obietnicą, nie spełnieniem". Przy czym listę zarzutów można by pomnożyć - "szukaj a znajdziesz" jak mawiali górale poszukiwaczom skarbów. Ale o czym by świadczyły takie rozważania? Zwyczajnie o tym, że w lesie zoil dostrzegł kilka suchych drzew i muchomory, ale nie dostrzegł - lasu. A przecież widzenie lasu rozstrzyga.
Na pozór reżyseria Axera nie wnosi nic nadzwyczajnego: nie jest ani "rewelacyjna" ani "światoburcza", ma poza tym handicap w postaci świetnego teatralnego widzenia samego Sartre'a, które do pewnego stopnia przesądza o kształcie sztuki. Ale właśnie w decyzji Axera nie pójścia na persyflaż i powierzchowny "żirodyzm", a i następnie w konsekwencji, z jaką rozwinął swoją dojrzałą, zrównoważoną koncepcję inscenizacyjną, widzę najtrafniejszą myśl Axera. Przedstawienie wywiera mocne, przeważnie przejmujące wrażenie. Jest w miarę "greckie" w miarę "faustowskie". Jest tragedią - bo "Muchy" Sartre'a to tragedia.
Posępną, tragiczną wymowę mają też dekoracje, zwłaszcza pierwszego i trzeciego aktu. Pałac Atrydów ("nazbyt prowincjonalnie uroczysty") i świątynia Apollina znakomicie wrastają w atmosferę, klimat sztuki i współgrają w przedstawieniu. Równowaga pomiędzy nowoczesnym skrótem i syntezą a monumentalizmem i klasycyzmem jest dobrze zachowana. Także w przypadku posągu Jowisza, tak ważną rolę grającego w akcji. Gorzej jest z posągiem Apollina, który równowagę narusza na rzecz kubistycznej deformacji. Mam też zastrzeżenia do dekoracji aktu drugiego, Sartre żąda polany w górach, jaskini i wielkiego czarnego kamienia grobowego: na scenie widzimy mały kamień i dość śmieszny otworek; jeżeli to szyderstwo, to nie na miejscu (dosłownie).
Aktorska interpretacja "Much" jest walnym elementem wrażenia, jakie wywiera ich sceniczna interpretacja. Najłatwiej ją uzasadnić na przykładzie gry Zofii Mrozowskiej. Bogactwu roli odpowiada bowiem bezpośrednio bogactwo środków, użytych przez artystkę. Mrozowska umie być prosta i brutalna, z odcieniem wulgarności, umie być namiętną mścicielką z królewskiego rodu i umie wymownie ukazać granice wolności Elektry w obliczu czynu, do którego sama brata podbechtała, przerażenie i tchórzliwą kapitulację skruchy. Od pierwszej prostackiej apostrofy do posągu Jowisza - do ostatniej sceny ukorzenia się przed bogiem - Elektra Mrozowskiej jest postacią pełną, miotaną namiętnościami. A zadanie było niebezpieczne. Wystarczy wymienić taniec życia na święcie umarłych, by dostrzec czyhające pułapki.
Jeżeli sukces Mrozowskiej wydaje się niesporny, to trudniej uzasadnić drugi wielki sukces aktorski "Much" - kreację Jacka Woszczerowicza jako Jowisza. Bo przecież nie polega on na formalnej sztuce dialogu ani na kunsztownym zawieszaniu głosu, które znamy już z innych ról Woszczerowicza, chociażby z ciekawej roli Newtona w niesłusznie odtrąconej przez Warszawę sztuce Shawa ,,Ziole czasy zacnego króla Karola". Stosowane zbyt często, nagłe a wieloznaczące pauzy milczenia, rozrywające zdania, mogą nabrać cech manierycznych. A jednak Woszczerowicz przekonywa.
Nie łatwo grać boga, choćby boga z greckiego Olimpu, Woszczerowicz ma wprawdzie niejakie doświadczenie - skoro był już Merkurym (w "Amfitrionie 38" Giraudoux) - ale co tam Merkury, bóg handlarzy i interesów, wobec Jowisza pana wszechświata, boga na wysokościach. U Sartre`a król bogów jest świadomie Jowiszem rzymskim, panem żelaznego ładu, despotą... chociaż mądrym, dobrotliwym, uwodzicielskim despotą. Jego starość jest krzepka, a umysł nadal przebiegły. Przed takim Jowiszem jakże łatwo, jakże wygodnie się ukorzyć. I składać mu wolność w ofierze. Rozumie to Ajgistos - namiestnik praw jowiszowych w Argos - wyczuwa to lud argijski, chętnie doba okrutnej pokuty okupujący rok bezkarnej wegetacji. A równocześnie Jowisz w "Muchach", będąc bogiem jest zarazem człowiekiem, który wobec Orestesa występuje przez długi czas. Jako dobry, cierpliwy wujaszek, karcący wybryki, ale pełen dla nich wyrozumiałości. Woszczerowicz jest sokratycznym mędrcem, a więc mędrcem bez patosu i pozornie bez dystansu. A umie się przeobrażać w boga. Sądzę, że takim właśnie chciał mieć swego Jowisza Sartre.
Czy byłby również zadowolony z takiego młodzieńczo porywczego bardziej instynktem niż rozumem przeciwstawiającego się bogu Orestesa, jakiego ukazuje Tadeusz Łomnicki? Orestes jest jednak mądrzejszy od Kordiana na skały igle - a w "Muchach" wierzymy Łomnickiemu raczej na słowo gdy zmaga się z Bogiem w świątyni Apollina i gdy zwycięża gorzkim, pyrrusowym zwycięstwem. Tutaj zaplecze filozoficzne jest wątłe, nie podtrzymuje ciężaru słów. Przy Orestesie Pedagog (Konstanty Pągowski) dobrodusznie i mądrze zaznacza ciasne granice oddziaływania powierzchownego, sytego sceptycyzmu.
W sylwecie, w grze dobrze wyakcentował siłę i słabość króla Ajgistosa Tadeusz Białoszczyński. Ajgistos w "Muchach" to postać nie bez tragicznej wielkości. To najwierniejszy wykonawca roli Jowisza. "Chciałem, aby ład panował i aby przeze mnie panował" powiada. Dla Ajgistosa "wolny człowiek w państwie jest jak owca parszywa wśród stada". Ale ten władca, ten tyran samozwańczy jest zmęczony. Jest w istocie stokroć starszy od Jowisza. Jowisz będzie nadal walczyć o swe panowanie. Ajgistos pozwala się bez walki zabić Orestesowi. Analogie narzucają się same.
Nie brak rozumu i Klitajmestrze, chociaż życie swe poddała miłosnym udrękom, wierność takiemu życiu trafnie podkreśla Kwa Bonacka.
Ze szczególnym uznaniem należy powiedzieć, że role epizodyczne też przyczyniają się do wysokiej rangi przedstawienia. Jolanta Skowrońska i Józef Kondrat w małych rólkach pokazali pełny dramat ludzi , którzy czują mocno, choć daleko im do kosmicznych tragedii Orestesów. Halina Kossobudzka jako pierwsza z erynii miała w sobie grozę bogini zemsty i szpetotę muchy-przodownicy. Nawet Adam Mularczyk wybrnął ze śliskiej roli Arcykapłana. Naturalistyczną odrazę wzbudzili - jak chce Sartre - Barbara Fijewska (stara kobieta) i Marian Friedmann (żebrak - idiota). Zdzisław Szymański i Lech Ordon poprawnie odegrali strażników apollinowej świątyni.
"Muchy" są arcydziełem współczesnego teatru francuskiego. Ta okoliczność dostatecznie tłumaczy ich wystawienie. Nie jest to sztuka z naszych pozycji, ani sztuka z dzisiejszych pozycji Sartre'a. Kłamstwo anarchicznej i rozpasanej wolności, pseudo - wolności, nie jest jeszcze w "Muchach" widoczne. W "Muchach" są herosi i bogowie, jest nawet tłum ludzki, z domostw i ulic Argos. Ale nie ma społeczeństwa. Dlatego patrzymy na groźne wizje "Much" - z drugiego brzegu. Ale patrzymy spokojnie, ceniąc świetność dramaturga i jego teatralnej transmisji. Reszta jest historią.