Artykuły

Tragedia zbrodni i tragedia wolności

Słuchając "Much" Sartre`a chwi­lami myślimy o "Hamlecie", a chwi­lami o... "Dziadach". Nie dlatego o "Hamlecie", że i tu syn zabija mor­dercę ojca i wiarołomną swą matkę szukając sprawiedliwości w świecie. I nie dlatego o "Dziadach", że i tu kaptan zaklina w doroczne święto duchy zmarłych, a Orestes rzuca wy­zwanie ludziom i bogom. Te podo­bieństwa są raczej zewnętrzne. Ale "Muchy" należą do tej samej rodzi­ny co tamte utwory. Rodziny wiel­kich dramatów filozoficznych, sięga­jących do najgłębszych problemów ludzkiego istnienia. Problemy te tło­czą się w nich ponad miarę pozwa­lającą na szybkie ogarnięcie całości i jednoznaczne jej zinterpretowanie. Co chwila autor dotyka jakiejś spra­wy zasadniczej, uchyla w sposób nie­pokojący rąbka zasłony nad głębią jakiegoś problemu, który sam jeden mógłby stać się osią wielkiego dra­matu, i zaraz przechodzi do następ­nego zagadnienia równie ważnego i równie głęboko poruszającego, potem do jeszcze innego ..

Wszystko to układa się w jakiś jeden obraz świata, ale każde poka­zanie tego obrazu tylko z jednej strony czy też opowiedzenie go "własnymi słowami" wydaje się niesły­chanym uproszczeniem. I na próżno byśmy chcieli wszystkie myśli, sym­bole czy metafory wytłumaczyć jed­noznacznie i bez sprzeczności. Zaw­sze pozostanie coś, co byśmy skłonni byli lekkomyślnie nazwać mętniactwem czy niezrozumialstwem urąga­jącym naszym nawykom myślowym. Ale z teatru wychodzimy wstrzą­śnięci, do żywego poruszeni. Tak też dzieje się z "Muchami".

Nie jest to sztuka łatwa. Warto ją przed pójściem do teatru najpierw debrze przeczytać, aby choć z grubsza rozejrzeć się w bogactwie zawartych w niej myśli. "Muchy" nie są być może najlepszą sztu­ką Sartre'a, teatralnie doskonalsze są, moim zdaniem, ,,Brudne ręce", na których zobaczenie w Polsce nie tracę jeszcze na­dziei. Ale "Muchy" najpełniej z sztuk Sartre'a wyrażają egzystencjalistyczną filozofię. Nie są jej ilustracją, ale właśnie ją wyrażają. Bo Sartre często idee swe najpierw wyrażał w utworach literackich zanim je formułował w rozprawach czy esejach filozoficznych.

Oczywiście, nie dlatego warto było wy­stawiać "Muchy", aby dawać widzowi popularny wykład egzystencjalizmu. Ale dlatego, że filozofia ta powstała w czasie straszliwych doświadczeń ostatniej wojny, w okresie załamania się i utraty wiary w wszystkie wartości cywilizacji, zrodzona na dnie rozpaczy i głosząca rozpaczliwość sensownego istnienia, sięgała głęboko do spraw ludzkich. Nie sposób ją przesko­czyć w historii pierwszych lat powojen­nych. I choć dziś należy już raczej do przeszłości, niektóre jej elementy nadal budzą niepokój i zastanawiają, zwłaszcza w krajach, które mają za sobą przeżyte - z wszystkimi tego konsekwencjami - pie­kło nie tylko wojenne.

"Muchy" powstały w atmosferze okupa­cji i francuskiego ruchu oporu i te spra­wy w jakiś sposób się w dramacie prze­wijają. Ale jak każda wielka tragedia i ta wyrasta wysoko, ponad doraźną aktual­ność, obejmuje szeroki zakres zagadnień ludzkich, w których odnaleźć siebie może nie tylko jedna epoka i nie tylko jeden układ wypadków historycznych.

Sartre wykorzystuje w "Muchach" raz jeszcze starożytny wątek Orestesa powra­cającego do Argos aby wraz z siostrą Elektrą zabić matkę swą Klitemnestrę i jej i męża, króla Egista, mszcząc śmierć za mordowanego przez nich ojca, Agamemnona. Uwspółcześniona tematyka starożyt­na jest bardzo częstym motywem w tea­trze, zwłaszcza francuskim ostatnich trzy­dziestu lat. Kiedy jednak np. Giraudoux czy Cotteau traktuje tę starożytność z ironią ja­ko pretekst do intelektualnych igraszek, którym rozliczne anachronizmy dodają spec­jalnego smaczku, Sartre bierze ją poważ­nie, pisze nowoczesną tragedię antyczną. I tu wprawdzie ludzie mówią współcześ­nie. I tu roi się od umyślnych anachro­nizmów; nawet króla bogów w Grecji Sartre nazywa przekornie rzymskim Jo­wiszem. Pozostaje jednak wstrząsająca tragedia, już nie tragedia starożytnego przeznaczenia, ale tragedia losu ludzkie­go widzianego oczyma egzystencjalisty. Mit Orestesa spełniającego swój los i drę­czonego przez Erynie - wyrzuty sumienia zastąpił Sartre mitem Orestesa-odkupiciela ludu swego miasta i to odkupicie­la nie przez ewangeliczną miłość ale przez piekło zbrodni, przez wzięcie na siebie zbrodni i wyrzutów sumienia całego mia­sta.

Zbrodnia i krew... One panują w świecie tej tragedii, w świecie ludz­kości. Lepkie od krwi są muchy-Erynie, mścicielki i gnębicielki drą­żące sumienia wyrzutami. Przez zbrodnię i krew wstępuje na tron Egistos. Zbrodnia i krew łączy go z Klitemnestrą. Zbrodnią utrzymuje w posłuchu lud karmiony bajkami, upojony rozkoszą pokuty i babrania się w swych winach, żyjący w kosz­marze nudy, upodlenia i strachu, zbrodnia usankcjonowana jest po­trzebą obrony ładu i porządku. Zbrodnią rządzą królowie i bogowie. ("Pierwszą zbrodnię ja sam popełni­łem stwarzając ludzi śmiertelnymi" - mówi Jowisz). Zbrodnię musi po­pełnić Orestes w imię wolności, któ­rej człowiek jest nosicielem.

Tak, bo ludzie są wolni. Jest to "bolesna tajemnica bogów i królów", bowiem "skoro wolność już raz wybuchła w duszy człowieka, nic przeciw niemu bogowie nie mogą". Orestes jest wolny wolnością czło­wieka nie skrępowanego żadnymi więzami, wolny wobec ludzi i bogów wolnością wyboru czynu i wyboru samego siebie, odpowiedzialny jedy­nie przed samym sobą. "Muchy" są tak wspaniałą apoteozą wolności człowieka, wolności tragicznej, tak mocno wyrażają bunt przeciw prze­mocy i zbrodni, tak głęboko sięgają w poczucie i ludzką potrzebę spra­wiedliwości, że zapominamy o pesy­mistycznym sensie ostatecznym tej filozofii rozpaczy. Zapominamy, że wolność w myśl tej filozofii nieu­chronnie łączy się z samotnością, że czyn niczego w gruncie rzeczy nie zmieni w tym świecie bez ratunku, nie uchroni przed nicością i śmier­cią, że sprawiedliwość dokonuje się także przez zbrodnię.

Dotknąłem zaledwie kilku motywów za­wartych w "Muchach", zdając sobie spra­wę jak niewspółmierne jest to z bogac­twem ich treści. Ileż jest tam zagadnień proszących się o szersze omówienie i nie­pokojących swą aktualnością. Jak choćby sprawa zbrodni, przemocy i władzy pokazana w postaci Egista, pod którego moż­na sobie podstawić równie dobrze Hitlera co Inkwizytora czy... Iwana Groźnego lub innych jeszcze groźnych Iwanów. Albo ten lud spętany niemocą wyrzutów sumienia za błędy i wypaczenia przeszłości, w których uczestniczył, lubujący się w ich rozpamiętywaniu i czekający na swego Orestesa, który by go uwolnił od plagi obrzydłych much... Nie recenzji ale ca­łego studium trzeba by na omówienie te­go wszystkiego.

Wystarczy jednak tu powiedzieć, że "Muchy" tak wiele dają do my­ślenia, i zachęcić do zobaczenia te­go świetnego przedstawienia w Tea­trze Narodowym. Bo przedstawienie jest istotnie świetne. Erwin Axer dał mu surowość antycznej tragedii i ostrość współczesnej myśli. Nastrój rozpalonego upałem "miasta trędo­watych", miasta żałoby, wydobył środkami dalekimi od jakiejś naturalistycznej rodzajowości. Przedsta­wienie miało wstępujące napięcie choć można by domagać się tu i ów­dzie przyśpieszenia tempa. Może przydałyby się i pewne skróty, choć zdaję sobie sprawę jak trudno ich dokonać, by nie zgubić ważnych ele­mentów sztuki.

Scenografia Jana Kosińskiego rów­nież łączyła integralnie starożytność z współczesnością. Aluzje do "stylu wczesnomyceńskiego" w bramie pa­łacu i kolumnach rozszerzających się w górę a także tak harmonizujące z nastrojem sztuki tonacje czarno­białe z domieszką krwawej czerwie­ni przypomniały mi Kretę. A obok tego po picassowsku ujęty posąg Apollina i peleryny z plastyku na ramionach Erynii!

I jacy świetni aktorzy! Orestes to z pe­wnością najwyższe dotąd osiągnięcie artystyczne TADEUSZA ŁOMNICKIEGO. Miał jakąś jasność wewnętrzną różniącą go od innych postaci tej sztuki. Czyny, których dokonywał budziły w nim jakby zdziwie­nie przez swą naturalność i oczywistość. Rozwijał się w oczach widzów, dorastał do najbardziej dramatycznych momentów. Łomnicki potrafi znakomicie posłużyć się tam gdzie potrzeba przejmującym szep­tem, to znów przyśpieszyć nagle tempo mówienia lub przejść do pełnego mocy a pozbawionego całkowicie patosu krzyku czy wezwania. Umie też z precyzyjną czy­stością podać intelektualną treść tego co mówi.

Elektra to druga wielka tragiczna rola w "Muchach" wspaniale zagrana przez ZOFIĘ MROZOWSKĄ. Poczucie krzywdy, żądza zemsty, czekanie na nią, opętanie nienawiścią, a potem załamanie się pod ciężarem dokonanej zbrodni - wszystko to Mrozowska pokazała z talentem urodzonej tragiczki. Mam wątpliwości co do ujęcia roli Jowisza przez JACKA WOSZCZEROWICZA. Czy ten Jowisz, w sztu­ce wprawdzie trochę nadmiernie gadatli­wy i nie mogący sobie dać rady z nie­sfornymi ludźmi, powinien być takim jo­wialnym, chwilami nawet komicznym sta­ruszkiem pozbawionym na ogół piętna wielkości i grozy, jak go przedstawił Woszczerowicz? W każdym razie tę - być może - sporną koncepcję Woszczerowicz przeprowadził kapitalnie z różnymi prze­dziwnymi a wymownymi zawieszeniami głosu i niezmiernie inteligentnym poda­waniem tekstu. TADEUSZ BIAŁOSZCZYŃSKI był zimnym ale i tragicznym Egistem a EWA BONACKA godnie nosiła majestat greckiej królowej skrzyżowany z swobodą nowoczesnej kobiety. KONSTANTY PĄGOWSKI jako rumiany peda­gog Orestesa i ADAM MULARCZYK jako groźny Arcykapłan stworzyli wyraziste postaci. LECH ORDON i ZDZISŁAW SZY­MAŃSKI dobrze zagrali szekspirowską scenkę dwóch strażników. Poza tym HALINA KOSSOBUDZKA (Erynia), JOLANTA SKOWROŃSKA

i cały tłum aktorów w roli tłu­mu - wszyscy byli na poziomie tego nieprzeciętnego przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji