Artykuły

"Obłęd" na scenie

Jerzy Krzysztoń był nie tylko prozaikiem, ale i dramatopisarzem. Jego słuchowiska radiowe odznaczały się ostrym dowcipem, poetyckością, świetnym dialogiem. Od początku, nie znając go osobiście, broniłem utworów Krzysztonia. Rozgorzały bowiem polemiki wokół pierwszych opowiadań młodego pisarza i powieści "Kamiennego nieba" oraz sztuki pt. "Bogowie deszczu" (czyli "Rodzina pechowców"), wystawionej w reżyserii Grotowskiego, w krakowskim Teatrze Kameralnym.

Zajęty prozą i radiem, rezygnował ostatnio Krzysztoń z planów teatralnych. Mówił o tym w wywiadzie udzielonym "Nowym Książkom". Jednak Jerzy Rakowiecki wyczuł możliwości sceniczne w powieściowej epopei "Obłędu". Namówił pisarza, by pozwolił na adaptacją. Zadania skomplikowanego i trudnego podjął się przyjaciel Krzysztonia, Janusz Krasiński, dramatopisarz oraz prozaik. W reżyserii Rakowieckiego ukazała się obecnie ta adaptacja na scenie Teatru Polskiego.

Trzytomowa powieść Krzysztonia dzieje się na dwóch planach: realnym oraz tym, który kształtują przywidzenia, sny na jawie, myśli, skojarzenia i kompleksy, a nawet katusze postaci centralnej, Krzysztofa J., chorego na przerost wyobraźni, ale i świadomego problemów filozoficznych. Monolog wewnętrzny jest naturalnym narzędziem prozy (i filmu). Teatr wymaga oszczędności. Mniej jasne się tu staje spotkanie rożnych rzeczywistości, historycznej i współczesnej, choroby i faktów. Adaptator wykazał znaczny talent, zarysował ciekawe perspektywy. Ale żal mi po trosze epizodów z pielęgniarkami, które łączą dziewczęcość z opiekuńczą ofiarnością i niespodziewanym autorytetem.

Pierwszy akt jest najwymowniejszy. Narastanie chorobowego niepokoju jest wyczuwalne - i zaskakujące. Jan Englert gra postać główną, znów dając miarę swego talentu. Rozmowy z partnerami są zarazem realne i wizyjne. Warto wspomnieć Czesława Bogdańskiego, subtelnie łączącego pozory cech Polaka... i Chińczyka. Szum pociągu akcentuje epizody jazdy ku Warszawie, a zarazem - ku kulminacji przeżyć. Z chwilą zatrzymania pociągu nikną ściany, bohater staje się radiowym reporterem. Tu zabłysnął talent charakterystyczny Igora Śmiałowskiego, zajaśniała też postać, ujętego z ironicznym dystansem, Dostojnego Rozmówcy (Andrzej Szczepkowski).

Akt drugi ma na scenie akcent niemal romantyczny. W ten sposób działają postacie "rozpiętych na maszcie" (czyli przywiązanych do łóżek szpitalnych), Krzysztofa J. i Dostojnego Rozmówcy. Sceny zbiorowe, dyskusje na tematy etyczne i obywatelskie mocno działają. Wyrazisty, choć tajemniczy jest Gnom (grany przez Zygmunta Hobota), Dziadek został sugestywnie narysowany przez Janusza Zakrzeńskiego; wrażenie wywierali generał Sowiński (Ryszard Nadrowski) oraz kompozytor (Marek Barbasiewicz).

Akt trzeci został chyba przez reżysera zbyt rozbudowany. Dotychczas utrzymana jasność zaczyna się mącić. Konflikty i dyskusje nabierają zbyt bezładnego tonu. Spokój wnoszą jednak Wojciech Alaborski (pielęgniarz, pozornie okrutny Pan Władzio) i sprzątaczka (Katarzyna Łaniewska).

Scenografia Jadwigi Jarosiewicz jest wymowna. Prześcieradła służą powiewaniu białymi żaglami, łóżka zmieniają się w "maszty". Tylny plan, nieco podwyższony, akcentuje przemiany akcji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji