Artykuły

Człowiek, którego nie było

"Solness" w reż. Iwo Vedrala w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Mirosław Baran w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

"Solness" w reżyserii Iwo Vedrala to produkcja może nie wybitna, ale na pewno udana. Tytułowy bohater sztuki Henrika Ibsena wydaje się cierpieć na "nieokreśloność" rozumianą jako jedną z chorób naszych czasów.

Solness jest architektem, prowadzi własną pracownię. Jego podwładni to zdolny Ragnar i sekretarka Kaja - narzeczona Ragnara i kochanka Solnessa. Po pracy wraca do pustego domu - z trzema niepotrzebnymi sypialniami dla dzieci - i cichej żony Aliny. Porządek jego świata burzy pojawienie się młodej dziewczyny Hildy, której Solness miał obiecać przed laty małżeństwo...

Reżyser Iwo Vedral - znany dotąd widzom Wybrzeża z farsy "Łup" Joe Ortona - świetnie opracował i skrócił tekst Henrika Ibsena. Napisana ponad wiek temu sztuka wybrzmiewa na Malarni niezwykle współcześnie. Jednocześnie w tym opracowaniu wydarzenia nabierają wyjątkowo onirycznego, symbolicznego i uniwersalnego charakteru. Nie wiemy do końca, które ze scen rozgrywają się tylko w umyśle głównego bohatera. Takie odczytanie wspomaga ascetyczna, ciekawa scenografia Karoliny Sulih: metalowa podłoga, proste, drewniane stoły, ogromna, półprzezroczysta pleksiglasowa szyba, za którą pojawiają się bohaterowie.

Solness wydaje się cierpieć na "nieokreśloność" rozumianą jako jedną z chorób naszych czasów. W jego świecie nie ma ideałów, nie ma Boga ("Już dawno nie buduję wież i kościołów" - mówi); niczym bierny widz z ogromnym dystansem obserwuje wydarzenia toczące się wokół niego. Wieloznaczny tekst Ibsena dotyka licznych tematów: poczucia obowiązku, bólu po stracie, nieumiejętności porozumienia, ciągłej gonitwy za szczęściem, w tym świecie z góry skazanej na porażkę. Wreszcie lęku. Bo lęk - przed decyzją, przed odpowiedzialnością, przed konkurencją młodych, przed przegranym życiem - jest chyba jedynym silnym uczuciem towarzyszącym Solnessowi, doprowadzającym go w końcu do upadku.

Reżyser sprowadza właściwie wszystkie kontakty pomiędzy bohaterami do interesu, czy wręcz egoistycznego żądania spełniania przez drugą osobę własnych oczekiwań. W tej opowiadanej w niezłym rytmie historii znaczenia - a właściwie wielu znaczeń - nabiera każde słowo czy drobny gest. Reżyser momentami tylko nadużywa nieco zbyt mocnych środków wyrazu: krzyku czy nagości.

Solness Grzegorza Gzyla - aktora, który nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu - jest równie nieokreślony jak świat wokół niego. Nie stać go na żadne poważne działanie, nie potrafi się otworzyć przed nikim. Aktorowi świetnie udaje się wygrać taką wewnętrzną sprzeczność: zagrać głównego bohatera, którego postać "ciągnie" całe przedstawienie, a jednocześnie unika jakichkolwiek decyzji. Może jedynie w paru scenach Gzyl sprawiał wrażenie nieco przesadnie zagubionego.

Z pozostałych aktorów najciekawszą rolę zbudowała Justyna Bartoszewicz, która przez parę lat spędzonych w zespole Wybrzeża konsekwentnie rozwija swoje umiejętności. Jej Kaja - pomimo niewielkiej ilości tekstu - jest postacią wielowymiarową, poruszającą, boleśnie rozdartą pomiędzy ogromnym uczuciem i świadomością niemożliwości jego spełnienia. Pozostali aktorzy, łącznie z Dorotą Androsz, grającą kluczową dla sztuki postać Hildy, wypadli poprawnie, ale bez szczególnej iskry.

"Solness" Iwo Vedrala to solidna teatralna robota: niezły spektakl przygotowany na podstawie trudnego i zdecydowanie nie najwybitniejszego tekstu Ibsena. Nie będzie to na pewno przedstawienie ściągające na Malarnię tłumy czy walczące o nagrody na najważniejszych festiwalach, ale żaden z polskich teatrów nie wstydziłby się go w swoim repertuarze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji