Artykuły

Gorki w Teatrze Współczesnym

Na krótko przed obejrze­niem "Mieszczan" czy­tałem współczesną sztu­kę Surowa "Świt nad Moskwą". Interesujące może być porównanie tych dwu utworów i - abstrahując od siły ich artystycznej wizji - ze­stawienie ich atmosfer, zawartych w nich rysów obyczajowych. Pomię­dzy momentami powstania a także czasem dziania się "Mieszczan" i "Świtu" upłynęło półwiecze, sta­nowiące jeden z najbardziej burzli­wych, trudnych i płodnych okresów w życiu ludzkości; i oto ogarnięcie jednoczesnym spojrzeniem obu sztuk daje nam jeszcze jedną miarę ciężaru gatunkowego przemian, któ­re dokonały się w Związku Radzie­ckim. Przede wszystkim uderza me­tamorfoza człowieka. Jak gdyby wymieciona została cała formacja, której klasycznymi przedstawiciela­mi są członkowie rodziny Biezsjemienowych. Piotr przecież mógł dożyć naszych czasów, ale jeśli do­żył, i jeśli ma syna, ów syn w naj­gorszym razie przypomina oportunistycznego inżyniera Znaczkowskiego ze "Świtu nad Moskwą"; możliwe jest zresztą, że syn był już zupełnie innym człowiekiem, że wstąpił do Komsomołu i poległ w obronie radzieckiej ojczyzny, albo buduje teraz wielką elektrownię wodną w Stalingradzie. W każdym razie przerwała się owa tradycja, której ciągłość przepowiadał dzie­dziczny alkoholik i kawaler Zielonego Węża Tierientij. Kaznodziejskij Tietieriew pociesza starego Biezsjemienowa po odejściu syna: "On od ciebie daleko nie odejdzie. Tylko chwilowo poszedł na górę, bo go tam wciągnięto, ale zejdzie stam­tąd... Ty umrzesz, on trochę prze­buduje ten chlew, przestawi w nim meble i będzie żył jak ty - spo­kojnie, rozsądnie, wygodnie... ze świadomością, że spełnił jak należy swój obowiązek wobec życia i ludzi. Przecież on jest do ciebie podobny... zupełnie taki sam... tchórzliwy, głu­pi... przyjdzie czas, że stanie się chciwy jak ty, tak samo zarozumia­ły, pewny siebie, okrutny". Tego już nie ma. Rosną za to dzieci Niła i Poli, ale i one się zmieniły, ponie­waż ich życie stało się bogatsze, piękniejsze, weselsze... W Związku Radzieckim "Mieszczanie" to utwór głęboko historyczny.

A u nas? U nas dokonują się przemiany, które kraje rad mają już za sobą. Ucząc się z ich do­świadczeń, niejedno przechodzimy lżej, niejedno szybciej, ale nie je­steśmy jeszcze takim krajem, jak kraj "Świtu nad Moskwą". Daleko poza nami została atmosfera, która pomijając pewne cechy kolorytu lokalnego, odpowiadałaby nastrojowi "Mieszczan"; a jednak u nas ró­wieśnicy Piotra prosperowali w dwudziestoleciu wyśmienicie, wy­pełniając co do litery proroctwo Tietieriewa, a ich synowie, rezyg­nując z "szacunku dla cudzych przekonań", o które kłóci się w "Mieszczanach" Piotr z Niłem, by­wali wybornymi pałkarzami. Dlate­go u nas sprawy strasznych miesz­czan są jakieś bliższe i choć my sa­mi jesteśmy już inni, to jednak czę­sto się zdarza, że gdzieś na peryfe­riach życia zazębiają się z naszymi problemami doświadczenia i kłopo­ty tamtego kręgu.

Nie ulega wątpliwości, że są to już tylko zakamarki, śmietniki na­szego życia społecznego, ale jednak są, jednak walczą przeciw nam i brużdżą, a poza tym nie tak jesz­cze dawno stanowiły w nim wcale pokaźny nurt. Dlatego też nasze wi­dzenie "Mieszczan" układa się dziś bardzo specyficznie. Nie będzie to widzenie ściśle historyczne, bo są w tym utworze jeszcze sprawy i lu­dzie, obchodzący nas w jakiś bar­dziej bezpośredni sposób, a rów­nocześnie patrzymy na rodzinę Biezsjemienowych inaczej, niż pa­trzy Gorki w 1900 roku, świadomi późniejszych losów tego klanu, oglą­dający naszych bohaterów przez pryzmat lat, które niosły z sobą co­raz większy schyłek mieszczaństwa.

Pewnie, że narzuca się tu myśl o innym punkcie spojrzenia na "Mieszczan", ze stanowiska ludzi, którzy oddzieleni od mieszczań­skich tradycji patrzą na nie niemal już wyłącznie historycznie. Takie spojrzenie byłoby dziś najbardziej pożądane, wątpię jednak, czy nasz obecny teatr, dopiero przezwycięża­jący w sobie tradycje, z którymi do niedawna był tak silnie związany, umiałby się już teraz zdobyć na ten punkt widzenia z całą pełnią arty­stycznego przeżycia. Takie przedsta­wienie jeszcze nas czeka, a obecnie wypadnie zanotować, że po wybit­nych, ale tradycyjnych przedstawie­niach "Mieszczan", oglądamy w Teatrze Współczesnym wizję orygi­nalną i twórczą, ciekawą właśnie przez charakterystyczną dla naszej formacji kulturalnej dwoistość spojrzenia i przez próby jej przeła­mania.

Ta dwoistość jest zjawiskiem na­turalnym w naszej epoce, w środowisku, w którym widzenie i osąd intelektualny wyprzedza niejedno­krotnie różne nastawienia, nawyki, upodobania emocjonalne, z natury swojej bardziej oporne i trudniejsze do świadomego kształtowania.

Jeżeli chodzi o widowisko teatral­ne - to tym, co najbardziej podle­ga woli jego twórców, co w naj­większym stopniu wyraża ich świa­domy zamysł, jest sposób "odczyta­nia" sztuki - analiza jej proble­mów, ustalenie charakterystyki po­staci, umiejętność uchwycenia głów­nych wątków akcji i wreszcie pew­ne zasadnicze propozycje środków wyrazu, ukazujących przedstawianą rzeczywistość. Wiemy z licznych do­świadczeń, że i w tej dziedzinie czy­hają na twórców spektaklu poważne niebezpieczeństwa, zwłaszcza iż do­piero od niedawna nasz teatr uczy się poddawać ścisłym rygorom mar­ksistowskiego myślenia, przełamy­wać dawną subiektywność i fantazyjność reżyserskich pomysłów, wi­zji, koncepcji. Wydaje mi się, że re­żyserowi "Mieszczan" Erwinowi Axerowi udało się ukazać zasadni­czą tezę utworu - rozpad miesz­czaństwa i wyrastanie nowej, twór­czej klasy, proletariatu - we wła­ściwy sposób i w odpowiednim na­świetleniu.

Dzieło Gorkiego przenika wyraź­na tendencja. Z kształtu przedsta­wienia również widać jasno, że sta­ła się ona punktem wyjścia dla rea­lizatorów, przez co spektakl pulsuje aktualnością. Axer wyakcentował silnie zarówno wszystkie odezwa­nia się krytyczne pod adresem mie­szczaństwa, jak również i te - mniej liczne w tekście utworu, w których zawarta jest pozytywna prawda świata nadchodzącego. Sa­ma konstrukcja sytuacji, zawiesza­jąca zwykle na moment inne spra­wy sceniczne, sprawia, że te kwe­stie, choć wynikają bezpośrednio z nurtu akcji i natychmiast znów się w nią mają płynnie wtopić, zyskują specyficzny rezonans, jakby głębię słów, padających w ciszy. To jest zresztą tylko jeden z zewnętrznych objawów owej szlachetnie pojętej tendencyjności, której całe przedstawienie pozwala się doszukać w myśli inscenizatora.

Realistyczny, ostry kontur charakterów, starający się zrezygnować kuszących nieraz dawniej Axera sceptycznych półcieni, odrzucenie błędnych szczegółów, które mogłyby bawić widza egzotyczną nieco obyczajowością domu Biezsjemienowych, lub umieszczenie ich w tle, w którym się je zauważa, ale na którym oko nie zatrzyma się dłużej, wszystko sprawia, że nurt zasad­niczy przedstawienia, nurt intelek­tualnej treści, nurt ideologiczny, ukazuje się jasno, wyraźnie i czysto.

Zasadniczo widać zamiar, aby szczegół był zachowany tam, gdzie nie przeszkadza on sprawom ważniejszym, lecz stanowi tylko soczystą plamę, przydającą barwy obrazowi.

I wówczas gra świetnie, w chwilach, gdy wykonanie aktorskie najbardziej zdaje się zbliżać do for­my, odpowiadającej tej wizji insce­nizacyjnej. Na przykład wtedy, kie­dy Tietieriew z pijacką jasnością umysłu pogrążony w analizie swego obrzydzenia do mieszczańskiego świata dowiaduje się o zaręczynach Poli z Niłem. Siedzi dalej rozwalo­ny za stołem, ogromny, czarny, na­stroszony, mądry, bezdomny kruk, i ta wiadomość jak gdyby nie do­tarła, do jego umysłu, wywołując tylko odruchowy skurcz dłoni. Po chwili przemyka mu przez twarz blady uśmiech, w którym alkoholiczna niepewność mięśni zaciera żałosny wyraz; w ten sposób żegna jeszcze jedno z serii pogrzebanych marzeń. W pokoju jest sporo osób i toczy się żywa akcja, uwaga przesuwa się tylko po Tierientim Chryzanficzu, ale pamięć tego szczegółu zapada w nas i czujemy, że jest po­trzebna.

Styl i realistycznego obrazu, pla­stycznego, ale nie przeładowanego drobiazgami, zawdzięcza przedsta­wienie w dużej mierze świetnej de­koracji Daszewskiego. Po tylu swo­ich modyfikacjach mieszczańskich wnętrz, po wspaniałej, klasycznie chłodnej i zjadliwej scenografii Bułyczewa, Daszewski raz jeszcze dał tu wizję oryginalną, a jednak wierną, charakteryzującą dobitnie a oszczędnie czas i miejsce, przede wszystkim jednak sugerującą na­strój mieszczańskiej nudy i bezna­dziei. Chandra aż dyszy z każdego kąta tego wnętrza, w którym ulu­bione przez artystę brązowe tony osnute są jeszcze miękką, smutną szarością i przywalone kirem opa­dającego na nie paludamentu.

Świadome zamierzenia twórców widowiska nie są jednak jedynymi czynnikami wyznaczającymi osta­teczny kształt przedstawienia. Spek­takl jest w rezultacie wypadkową zamiarów i możliwości, myśli i na­wyków, i upodobań już nie jednego twórcy , ale przynajmniej kilkuna­stu. Stąd znajdujemy w przedstawieniu "Mieszczan" pewne ujęcia i środki wyrazu, które godząc się pozornie z głównym nurtem, jednak go w pewien sposób modyfikują, wprowadzając treści i odcienie no­we, nieraz jakby obce dziełu Gor­kiego! Wskutek tego spektakl przy powierzchownym widzeniu jednoli­ty (tą jednolitością, którą obserwujemy w dobrze namalowanym obrazie), poddany analizie mieni się. Nie trzeba zresztą aż skomplikowanych analiz, aby spostrzec, że w spektaklu warszawskim utwór Gorkiego ukazuje się w jakimś specyficznym kształcie. W pewien ogólnikowy sposób widz wyczuwa to z samego nastroju; ma się wrażenie, że atmosfera przedstawienia chwilami zbliża je bardzo do utworów Czechowa. Wygląda to tak, jak gdyby brutalne, mocne barwy, w których płonęła nienawiść Gorkiego do mie­szczaństwa, zastąpione zostały przez barwy delikatniejsze, jakimi Cze­chow w "Wiśniowym sadzie" malo­wał z gorzkim sentymentem upadek i rozkład ziemiaństwa.

Ten nurt, rodzący się w przedsta­wieniu raczej nieświadomie, jest jednak bardzo charakterystyczny i on to właśnie budzi w nas poczu­cie migotliwości, przez to że prowo­kuje do zmiany punktu obserwacji. Zasadniczo inscenizator pragnąłby patrzeć na "Mieszczan" oczami po­dobnymi do oczu Niły, i wówczas główny konflikt rysowałby się mię­dzy Niłem a Biezsjemienowym, ten nurt zaś ciągnie do stanowiska, w którego perspektywie nadmiernie przybliżają się do nas i rosną po­stacie Piotra i Tatiany.

Wspólną cechą tego rodzeństwa jest refleksyjność znacznie większa niż u wszystkich innych bohaterów. Na ogół bowiem postacie "Miesz­czan" są charakterystyczne nie tyl­ko przez ostre, zdecydowane kontu­ry, jakie dał im autor; ich drugą dominującą właściwością jest spon­taniczność. Wszystkie one wpraw­dzie wypowiadają sporo myśli ogól­nych, ale czytelnik Gorkiego odczu­wa wyraźnie, że ich refleksje wyni­kają bezpośrednio z najgłębszych, najbardziej własnych życiowych do­świadczeń, że nikt z tych ludzi nie ma tendencji do teoretyzowania ab­strakcyjnego. Takie teoretyzowanie jest raczej domeną inteligencji, a bohaterowie "Mieszczan" pozba­wieni są całkowicie inteligenckich rysów, z wyjątkiem właśnie Tatiany i Piotra. Kiedy Piotr mówi o sza­cunku dla cudzych przekonań, czu­jemy, że tę myśl przyswoił sobie teoretycznie, natomiast kiedy Tietieriew rozsnuwa uwagi w rodzaju "dziś siła jest niepotrzebna... dziś trzeba zręczności, chytrości... trzeba być zwinnym jak wąż", albo gdy Nił ciska w twarz Biezsjemienowowi wyzywające "gospodarzem jest ten, kto pracuje" - to nie ulega wątpliwości, że wyrzucają oni z sie­bie treści, które powstały nie z roz­myślania o życiu, ale z samego ży­cia. Tymczasem spektakl w Teatrze Współczesnym nacechowany jest właśnie refleksyjnością, która po­stacie sztuki jakoś intelektualizuje, osłabiając je równocześnie, zabiera­jąc im coś z przemożnej siły wital­nej, z dynamizmu, jakim ob­darował je Gorki. Są one zanadto chyba świadome siebie, swoich myśli i uczuć, i nawet jak gdyby ogólniejszych postaw, które reprezentują. Stąd ci ludzie z ma­łego miasteczka sprzed pół wieku chwilami zdają się przemawiać do nas językiem, w którym pobrzmie­wają akcenty ze znacznie bliższego nam okresu, kiedy to późni wnuko­wie owych mieszczan dokładnie omówili, zanalizowali, przedyskuto­wali upadek swojej klasy.

Odnosi się to w dużej mierze do interesująco poza tym i rzetelnie, chociaż z nadużyciem środków wy­razu, opracowanej roli Biezsjemienowa (K. Wilamowski), z którego ruchliwej, zbyt czujnie reagującej twarzy można było wnioskować o trawiącym go procesie myśle­nia, podobnym do tego, jaki w jego lepszym krewnym Bułyczewie zrodzi pogłębiająca się choroba. Tymczasem Biezsjemienow Gorkiego wydaje mi się raczej po­dobny do silnego, tępego bawołu, który miota się chaotycznie, czując głuchy ból i nie mogąc sobie zdać sprawy z jego źródła. Pewne rysy zbyt rozbudowanej świadomości miał również Nił (B. Niewinowski), prosty i szczery, ale przypominają­cy chwilami typ, który opano­wał teoretycznie zasady marksiz­mu i gramatykę rewolucji. Wre­szcie Pierczychin (L. Tatarski), w którym słusznie dominowały ak­centy dobroci i ewangelicznej, po­wiedziałbym, łagodności, wydawał się jednak chwilami zanadto jakoś zracjonalizowany, co niewątpliwie osłabia sugestywność tej po­staci. Natomiast świetnie udało się podchwycić ton utworu A. Mikołajewskiemu, który stworzył sylwetkę bardzo plastycz­ną, wyrazistą i bogatą i miał ową potrzebną spontaniczność, bezpo­średniość odruchów i myśli. Trafnie również zinterpretowali swoje po­stacie A. Śląska (Pola), A. Łapicki, w którego rozwoju scenicznym rola Piotra zdaje się stanowić istotny etap, oraz sugestywne w mniej­szych rolach I. Górska (Stiepanida) i H. Kossobudzka (Cwietajewa).

O pewnym nadmiarze świadomo­ści, choć w innym już sensie, moż­na by mówić także w związku z ro­lą Heleny w efektownym ujęciu D. Szaflarskiej. U niej ta świadomość sprawia, że Helena, zachowując wszystkie zasadnicze rysy swego dramatycznego pierwowzoru, stała się jednak kobietą z lepszego niż Biezsjemienowych salonu, która operuje swoim wdziękiem z pełnym rozmysłem i precyzją. Takie ujęcie nieco odmienia sam gatunek postaci, zbliżając ją w fakturze do roli z dialogowej komedii mieszczań­skiej. Podobnie, choć w innych kie­runkach, przekształcają do pewnego stopnia sam gatunek swych ról Z. Mrozowska jako Tatiana i I. Horecka jako Akulina Iwanowna. Mro­zowska daje postać zbliżającą się do stylu klasycznej tragedii, przy do­skonałej oszczędności ruchu i gestu, przykuwając uwagę skupionym wewnętrznym żarem, pustosząc cały świat absolutną negacją i nadając przez to swemu uczuciu do Niła charakter wielkiej, szlachetnej na­miętności. Interpretacja ta niewąt­pliwie odcina ją od otoczenia, które­mu "prawdziwa" Tatiana nie była tak znów bardzo daleka, skłania do patrzenia na jej sprawę w jakichś ogólniejszych kategoriach, idealizu­je postać - u Gorkiego bardzo kon­kretną. Z drugiej strony Horecka również potraktowała swoją Akulinę Iwanownę zbyt ogólnikowo, choć w zupełnie innym stylu, tworząc sylwetkę "komicznej mieszczki", rodzajowo, bardzo charakterystycznie, z silną skłonnością do karykatury. Jak mi się zdaje, swoiste cechy poszczególnych aktorskich interpre­tacji występują w przedstawieniu "Mieszczan" nieco dobitniej niż w innych pracach zespołu Teatru Współczesnego i choć nie wykrzy­wiają zasadniczej linii widowiska, która jest skonstruowana silnie i wyraźnie, to jednak z nich właśnie przede wszystkim wynika owo po­czucie migotliwości i one też w du­żym stopniu wpływają na subiek­tywność ujęcia dzieła Gorkiego, wi­doczną w obrazie spektaklu. Nie­słuszne jednak byłoby mniemanie, że tylko one wyłącznie tworzą tę subiektywność obrazu. Jest ona wi­doczna również w całości widowi­ska, w takich jego elementach, któ­re z interpretacją aktorską nie mają wiele wspólnego. W całym przed­stawieniu widać ślady pewnej skłonności do zastępowania groźnej i mrocznej walki intelektualną dy­skusją, do szerszego traktowania za­wiłości psychologicznych, a kiedy na przykład Gorki, mieszając rzeczy piękne z brzydkimi, chwile tragicz­ne z przyziemnymi i śmiesznymi a radosne ze smutkiem, czyni to z całą surową powagą, aby wydo­być w ten sposób wszystkie barwy życia, to w spektaklu na takich zestawieniach jak gdyby kładł się chwilami sceptyczny cień ironii. I znowu trzeba powiedzieć, że choć nie zmienia to w sposób istotny głównego nurtu sztuki, to przecież przytłumia trochę zasadniczy ton optymizmu i dumy z człowieka, któ­rym inscenizator za Gorkim stara się natchnąć swoje dzieło.

Trzeba jednak raz jeszcze podkre­ślić, że te subiektywne cechy, prze­kształcające i osłabiające nieco ostry rysunek Gorkiego, nie są bynaj­mniej decydujące w doskonałym przedstawieniu warszawskim. Dają one tylko pewne modyfikacje obra­zu, nasycając go odcieniami i tona­mi, tworzącymi jego indywidualny charakter. Istotna linia widowiska, zgodnie z duchem utworu, wychylo­na jest ku przyszłości; słuszna ana­liza pozwoliła wykonawcom praw­dziwie sformułować główny cel ich pracy i ukazać w przedstawieniu obraz w zarysach swoich oddający prawdę. Tamte zaś obce akcenty zdają się raczej wynikać z mniej uświadomionych postaw, z resztek upodobań i przyzwyczajeń do pew­nych ujęć formalnych, w których nasz teatr tkwił do niedawna. Prze­zwyciężanie starego stylu widać w przedstawieniu bardzo wyraźnie, i w dużej mierze właśnie przez to spektakl jest taki żywy i pobudza­jący intelektualnie. Jak zgodziliśmy się bowiem na wstępie, pewna dwoistość naszej postawy wobec "Mieszczan" ma niewątpliwe uzasadnienie w samym charakterze otaczającej nas rzeczywistości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji