Artykuły

W sidłach obrazu

Wokół pytania o potrzebę kreowania fikcji i wiary w nią konstruuje swój spektakl reżyserka - o "Himmelweg. Droga do nieba" w reż. Katarzyny Kalwat w Teatrze Słowackiego w Krakowie pisze Anna Matras z Nowej Siły Krytycznej.

Czy patrząc uważnie możemy dojrzeć prawdę? A może obraz jest tylko przeszkodą, świetnie zmontowanym zmyśleniem, które przysłania rzeczywistość? Wokół pytania o potrzebę kreowania fikcji i wiary w nią konstruuje swój spektakl Katarzyna Kalwat.

Studentka IV roku Akademii Teatralnej wyreżyserowała na Scenie Miniatura Teatru Słowackiego w Krakowie przedstawienie na podstawie dramatu Juana Mayorgi "Himmelweg. Droga do nieba". To jego polska premiera. Tekst hiszpańskiego autora oparty został na autentycznej historii, która wydarzyła się podczas II wojny światowej w niemieckim obozie koncentracyjnym. Grupa żydowskich więźniów stworzyła fikcyjną rzeczywistość i odegrała przed wysłannikiem Czerwonego Krzyża sceny z życia w obozie: chłopcy grali we frygę, dziewczynka bawiła się lalką, na ławce rozmawiała para - wszystko jak w normalnym, wolnym świecie. Jaki był cel tego zabiegu? Stworzenie obrazu "dobrych Niemców" i zatracie prawdy o zagładzie Żydów. Reżyserem tego kłamstwa był komendant obozu i zmuszony do współpracy z nim Gottfried - burmistrz fikcyjnej gminy. Mayorga dokonał rekonstrukcji tego wydarzenia: rozpoczynamy od wspomnienia wizytującego obóz mężczyzny i powoli zagłębiamy się w szczegóły mistyfikacji.

Na krakowskiej scenie akcja toczy się zgodnie z literą tekstu. Mocnym początkiem jest monolog Wysłannika Czerwonego Krzyża (Feliks Szajnert), który pojawia się na pustej scenie, gdy światła widowni nie są jeszcze w pełni wygaszone. "Gdzie ja miałem oczy?" - zdaje się zastanawiać. Jego słowa powoli wprowadzają nas w temat sztuki i sygnalizują szereg pytań, na które w trakcie spektaklu reżyserka będzie starała się odpowiedzieć. Pierwsze, najważniejsze, to pytanie o naszą wiarę w fikcję: dlaczego tak łatwo jej ulegamy? Ten problem wydaje się jednak nie do rozwiązania. To, co Wysłannik zobaczył w obozie, było dla niego prawdą o tym miejscu. I choć podskórnie czuł, że ten obraz nie zgadza się z widokiem dymiących gdzieś w tle kominów, wiedział, że przedmiotem jego opisu może być tylko to, co widzialne. Drugim problemem jest kwestia sensu kreowania fikcji. Kalwat odpowiada, że służy ona nie tylko ukrywaniu prawdy przed innymi, ale też pomaga nam samym złagodzić jej skutki.

W tym kontekście kluczową postacią spektaklu staje się Komendant. Grany z ekspresją przez Grzegorza Mielczarka, wydaje się całkowicie pochłonięty aranżowaniem wykreowanej przez siebie fikcji. Z uporem maniaka ustawia swoich "aktorów", każe powtarzać sceny i ciągle nie jest zadowolony z efektów. Pomija uwagi Gottfrieda na temat dymu z wielkich kominów. Nie słyszy albo nie chce usłyszeć też odgłosu pociągów z kolejnymi transportami. Tych, które burzą pozorny spokój mieszkańców obozu. Fanatyzm komendanta nie pozwala mu na dopuszczenie do świadomości prawdy. To szaleniec opętany mocą kreacji, wciąż cytujący Szekspira. Otacza się poezją, filozofią i stąd czerpie pomysły do scenariusza. Nie wierzy, że "normalni" ludzie nie mówią tak jak bohaterowie książek z jego biblioteczki. Komendant powtarza wciąż wymyślone przez siebie reguły gry i przypomina Gottfriedowi (Tomasz Międzik) o nakazie trzymania się scenariusza. Ten zaś posłusznie spełnia każdą jego wolę, wierząc, że podtrzymywanie fikcji jest szansą na przeżycie.

Przedstawiony na scenie obraz jest bardzo wysmakowany plastycznie. Ciepłe światło dużych obozowych reflektorów wydobywa z półmroku poszczególne postacie. Każdy ma na scenie swoje pięć minut, każdy dostaje szansę, aby zagrać swoją rolę. A potem powtórzyć ją jeszcze raz, pod okiem Komendanta. Będzie mógł ją dopracować, a być może także w nią uwierzyć.

Czegoś jednak brakuje w tym spektaklu. Miarowe podążanie za tekstem, który składa się z samych repetycji, okazało się niewystarczającą taktyką. Reżyserka nie wydobyła muzyczności tekstu Mayorgi, a to właśnie ona jest środkiem konstruowania jego seryjnej budowy. Niedociągnięcia widać także w warstwie technicznej - dziwny i niekonsekwentny jest sposób pojawiania się kolejnych scen. Ma się wrażenie, jakby tekst pozbawiony chronologii chciano na siłę uporządkować poprzez zaznaczanie kolejnych wejść i wyjść. Krakowska interpretacja stała się przez to ciągiem tych samych powtórzeń, gdzie uporczywie i do znudzenia powracał jeden temat: opętanego reżysera fikcji, który zawładnął życiem setek ludzi. Kalwat świadomie zrezygnowała z eksplorowania wątku Holocaustu i postawiła na uniwersalny problem kreowania fikcji. Niewiele dowiedzieliśmy się jednak o władzy, jaką ma nad nami obraz i o sposobach uzbrojenia oka na nowo, aby patrząc widzieć prawdę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji