Niebanalny happy end
Niewątpliwą przewagą teatru lalkowego i przedstawień dla młodego widza nad innymi spektaklami jest fakt, że w tego rodzaju teatrze happy end nie jest "złym " zakończeniem
Bywalcom innych teatrów, którzy czują się zmęczeni tym, że w sztuce zwykle główny bohater na końcu umiera albo spotyka go jakieś inne nieszczęście, można zaproponować, by wybrali się do Pleciugi na "Historię o ptaku Cis" Joanny Kulmowej w reżyserii Aleksandra Maksymiaka. Premiera odbyła się w sobotę.
"Historia o ptaku Cis" jest uniwersalną opowieścią, która może trafić i do widza najmłodszego, i trochę starszego. Najmłodsze dzieci poruszą smutne dzieje tracącej wzrok Zorzy, jedynej na scenie postaci granej przez lalkę animowaną przez Urszulę Karpińską-Sterkowiec, bowiem pozostałe role w spektaklu odtwarzają aktorzy poprzebierani w malownicze kostiumy. Starsze też się wzruszą, ale rozbawią je słowne skojarzenia, których sporo czy to w opowieści zbierającego butelki Flachy (Mirosław Kucharski), czy to w śpiewanych przez aktorów piosenkach. Widz dorosły też nie musi się nudzić, słuchając solidnie zagranej dixielandowej muzyki skomponowanej przez Zbigniewa Karneckiego.
Ważną rolę odgrywa w tym przedstawieniu scenografia, która na oczach widza zmienia się to w podwórko, gdzie mieszkają bohaterowie, to w piracki statek czy afrykańską wioskę, gdzie od czasu do czasu przerzuca ich wyobraźnia. Jeszcze ważniejsze są muzyka i światło, bowiem tytułowy Cis to ptak z pogranicza świata realnego i wyobraźni przywoływany przez grającego na trąbce brata Zorzy Doremusa (Dariusz Kamiński), którego obecność sygnalizują przez niemal cały spektakl jedynie dźwięk i kolorowe światło i który dopiero w finale przybiera konkretną postać, by uratować bohaterów z opresji. Jedyny niedosyt, jaki pozostał mi po sobotnim przedstawieniu, to fakt, że twórcy zbyt łagodnie obeszli się z czarnymi charakterami: Grubym Szefem i Szeryfem.