Artykuły

Nie jestem widokówką

- Brak wyobraźni sprawia, że jestem czasem traktowana jak widokówka. A ja, jak gram, to nie zastanawiam się, jak wyglądam. Skupiam się na graniu, na tym, aby zagrać jak najlepiej - mówi MARTA ŻMUDA TRZEBIATOWSKA.

Większość ludzi uważa cię za aktorkę serialową i filmową, a ty przecież związana jesteś głównie z teatrem.

- Teatr jest dla mnie priorytetem. Pamiętam, że kiedyś miałam temperaturę 39 stopni i ledwo wstawałam z łóżka, a wieczorem miałam spektakl w Kielcach. Wezwałam więc lekarza i prosiłam o lek, który pozwoliłby mi zagrać. Dostałam jakiś specyfik, który działał przez trzy godziny. Co prawda nic z tego nie pamiętam, ale dzięki temu poświęceniu spektakl mógł się odbyć.

Czyli dla teatru wszystko...

- Tego nas uczono w szkole teatralnej. Mam szczęście, że jestem w zespole Teatru Kwadrat. Uwielbiam słuchać opowieści pań suflerki albo garderobianej, które opowiadają o dawnych teatralnych czasach, o zasadach, zwyczajach, aktorach. Od razu za tym tęsknię, ale mam świadomość, że to już nigdy nie wróci. To bardzo smutne.

Ale praca na planie i scenie wiąże się też ze stresem...

- Piotrek Adamczyk opowiedział mi kiedyś, że jak grał papieża i w pewnej scenie był podłączony pod medyczne urządzenia, to wystarczyło, że padło słowo "akcja", a machineria od razu wykazywała, że nagle podskoczyło mu tętno i ciśnienie. Ja reaguję podobnie, gdy słyszę to słowo na planie. To powoduje taką mobilizację i ekscytację, że zapominam o świecie i skacze adrenalina. To uzależnia.

Przyznam ci, że irytuje mnie, że aktorzy stają się teraz w mediach specjalistami od wszystkiego i wypowiadają się na każdy temat.

- Mnie to też drażni. Właśnie w rozmowach ze starszymi kolegami słyszałam często rady, by zajmować się głównie tym, co najważniejsze, czyli teatrem, filmem... Nie rozmieniaj się na drobne, mówili. Nie chodź do tych wszystkich programów, bo przestaniesz być ciekawa jako aktorka.

Z drugiej strony gdy się tam nie pojawiasz, to cię nie ma w ogóle, a ludzie, którzy ustalają obsady filmów i seriali, patrzą na słupki.

- Każdy aktor występujący w serialu, filmie ma w umowie, że musi bywać tu i tam, ale ja za bywaniem nie przepadam, więc staram się robić tylko konieczne minimum Na takich imprezach rozmawia się z kimś, widząc, że ten już rozgląda się, szukając kogoś ważnego, z kim musi porozmawiać. Traktuję to bywanie wyłącznie jako obowiązek zawodowy.

Żałujesz, że odrzuciłaś jakąś propozycję filmową?

- Mam raczej żal, że nie zagrałam czegoś, bo nie dano mi szansy, że nie zaproszono mnie na rozmowę w sprawie zagrania. Oglądam coś, co mi się podoba, i myślę: dlaczego ja w tym nie gram? Dlaczego nikt nie zadzwonił?

Niektórzy reżyserzy nie obsadzają cię, bo myślą stereotypowo, oceniają tylko przez pryzmat urody.

- Brak wyobraźni sprawia, że jestem czasem traktowana jak widokówka. A ja, jak gram, to nie zastanawiam się, jak wyglądam. Skupiam się na graniu, na tym, aby zagrać jak najlepiej.

Grasz zwykle pozytywne role...

- W większości tak, ale chciałabym wreszcie zagrać jakąś negatywną postać.

W "Magdzie M." byłaś zła.

- I tu też działają stereotypy, bo negatywne role grają zawsze brunetki. Ja jestem naturalną brunetką, którą teraz przefarbowali, żebym mogła być dobra.

To tak jak w westernach z kapeluszami. W czarnych byli źli, a w białych pozytywni bohaterowie.

- Wszystko się dzieje według formatu. Nie zmuszamy widza, aby pomyślał, tylko powielamy jakieś stereotypy. Nie próbujemy zrobić czegoś na opak, chociaż wtedy byłoby o wiele ciekawiej. Kupujemy formaty i traktujemy ludzi, jakby byli mało inteligentni, a tak nie jest.

Mnie denerwuje, że producenci programów telewizyjnych tak często traktują widza z lekceważeniem. Jakbyśmy nie mieli rozumu i wyobraźni.

- To jest im często narzucone z góry. Kiedyś jeden z kolegów opowiedział mi, jak dostał list od produkcji pewnego serialu. Był w nim kategoryczny zakaz "wnikania w sens scen, w których gra". Ten mój kolega, znany aktor, odpisał, że w takim razie powinni zatrudnić amatora, bo on jest profesjonalistą i w szkole uczyli go, aby przede wszystkim wnikać w sens scen. Ja zresztą też kiedyś miałam taką rozmowę. Że trzeba grać prosto. Myślę, że to się musi kiedyś zmienić. Nie można dłużej tak traktować widza.

Mam nadzieję.

- Na początku traktowałam seriale jako trening, ale później zaczęłam odmawiać. Ileż można wciskać ludziom kit? Na szczęście "Chichot losu", w którym występuję, traktuje widza inaczej. Zgodziłam się w nim zagrać, bo gdy przeczytałam scenariusz, poczułam, że jest to serial o czymś. Ma wyraziście zarysowane postaci i dobre dialogi.

Poza tym to dla ciebie nowe wyzwanie, bo matkujesz.

- Tak, gram dziewczynę postanawiającą wychowywać dzieci swojej zmarłej koleżanki. To jest o tyle nowe wyzwanie, że gram z dziećmi, co uczy pokory i cierpliwości.

A zdarzył ci się taki moment, że zdałaś sobie sprawę, że właśnie spełniasz swoje marzenie?

- Bez przerwy miewam takie momenty. Babcia mi przypomniała, że jak byłam dziewczynką, miałam chyba sześć lat, to razem oglądałyśmy serial "Matki, żony i kochanki". Grał w nim młodziutki Mateusz Damięcki i podobno mówiłam wtedy: babciu, ja będę z nim kiedyś grała. Niesamowite jest to, że później okazało się to prawdą.

Chichot losu - serial obyczajowy, Polska 2011

reż. Maciej Dejczer, wyk. Marta Żmuda Trzebiatowska, Monika Kwiatkowska-Dejczer

Sobota TVP 1 20:20; powtórki: niedziela TVP hd 21:15, piątek TVP Seriale 20:00

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji