Artykuły

Miłość w cieniu faszyzmu

"Kochankowie z Werony" w reż. Jacka Głomba Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy w dawnej zajezdni tramwajowej na Dolnym Mieście w Gdańsku. Pisze Mirosław Baran w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Głównym prezentem gdańskich obchodów 447. urodzin Williama Szekspira była premiera spektaklu "Kochankowie z Werony" w reżyserii Jacka Głomba i wykonaniu aktorów jego Teatru im. Modrzejewskiej z Legnicy. Jednak najbardziej interesującym elementem przedstawienia było... miejsce jego wystawienia, czyli dawna zajezdnia tramwajowa na Dolnym Mieście.

Pod nośnym tytułem "Kochankowie z Werony" kryje się nic innego jak kolejna sceniczna adaptacja wczesnego dramatu angielskiego mistrza, czyli "Romea i Julii". Sztuka oczywiście została lekko podretuszowana. Przede wszystkim mocno skrócona, co akurat mocno melodramatycznemu tekstowi wyszło na dobre i dodało mu sporej dynamiki.

Reżyser Jacek Głomb, wieloletni dyrektor Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy i scenarzysta Krzysztof Kopka nie poprzestali tylko na przycięciu dramatu. Jednak w wielu przypadkach wydawało się, że twórcy spektaklu w szukaniu nowych sensów w klasycznym już tekście zatrzymują się w pół kroku. Równie często można odnieść wrażenie, że szukają ich kompletnie po omacku. W kilku momentach "Kochanków z Werony" podkreślono (nieco naginając tekst Szekspira) istotną rolę kobiet w wykreowanym świecie. Książę Werony Escalus w spektaklu Głomba jest księżną; w mocno genderowej scenie balu to Julia (przebrana za mężczyznę) ugania się za Romeo (przebranym za kobietę). Jednak po chwili postacie żeńskie znów stanowią tylko tło działań mężczyzn.

Cała akcja sztuki przeniesiona została w lata 20. XX wieku. Pozwoliło to realizatorom nawiązać do zdobywającego coraz większą popularność faszyzmu. Jednak sensy te - znów nieszczególnie konsekwentnie - budowane były jakby "obok" fabuły dramatu, nie wnosiły do niej nic ciekawego, pozwalającego inaczej niż dotychczas spojrzeć na spór dwóch rodów i tragiczny los kochanków. Kompletnie już niezrozumiała była scena śmierci Merkucja - jednoznaczne odwołanie do finału wyśmienitego filmu "Popiół i diament" Andrzeja Wajdy. To prawda, że krew na białym prześcieradle wygląda efektownie, ale jak aluzja do historii Maćka Chełmickiego ma się do tekstu Williama Szekspira? Do tego rozgardiaszu możemy jeszcze dodać dwie, całkowicie zbędne projekcje wideo ze zdjęciami archiwalnymi z Włoch.

Całą zaimprowizowaną w opuszczonej zajezdni scenę wypełniała ciekawa scenografia Małgorzaty Bulandy. Jej główny element stanowiły ogromne - niekiedy pozasłaniane żaluzjami - stare okna. Po ich otwarciu niektóre sceny rozgrywały się właśnie w niewielkich pomieszczeniach za nimi. Na pusty środek sceny aktorzy co chwila wnosili (i zaraz znosili) kolejne niezliczone rekwizyty - wanny, stoły, krzesła, gramofony, prześcieradła - przemierzając przy tym setki metrów. O ile więc pojedyncze sceny miały niezłą dynamikę, to całość spektaklu sprawiała wrażenie na siłę posklejanych etiud.

W zapowiedziach "Kochanków z Werony" szczególnie podkreślano udział w spektaklu naturszczyków z Dolnego Miasta. W sumie jednak spędzili oni na scenie zaledwie kilka minut, stanowiąc blade (i zazwyczaj nieruchome) tło do aktorów Teatru im. Modrzejewskiej z Legnicy. Swoją drogą - aktorów w większości w takcie premiery nieszczególnie dysponowanych. W efekcie spektakl Głomba to nic innego jak kolejne już - co najwyżej przeciętne - wystawienie "Romeo i Julii". Znana wszystkim historia nie jest opowiedziana w porywający sposób, a nowe, dość nawet ciekawe wątki i sensy, pojawiają się w niej zbyt nieśmiało i niekonsekwentnie.

Kolejne spektakle: 9-10 maja, godz. 19.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji