Artykuły

Norwid uznany i nie zrozumiany

Różne są motywy wystawiania na scenach teatralnych klasyki, na ogół stanowi ona wdzięczny materiał do ukazywania interpretacyjnych możliwości inscenizatorów. Często reżyser traktuje dzieło klasyczne bez ceregieli, dokonuje na nim operacji zniekształcających, kaleczy je własną myślą, ideą. W ubiegłym roku recenzenci teatralni donieśli o wydarzeniu, które miało stać się sygnałem do pohamowania samowoli niektórych inscenizatorów. Otóż Henryk Baranowski przygotował w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie inscenizację "Dziadów", które... mówiły o hippisowskich ruchach młodzieży na Zachodzie. Skandal był wielki, ale nie zdołał zniechęcić H. Baranowskiego do klasyki. W Szczecinie pojawił się on jako adaptator i reżyser "Źródła" według dramatów "Wanda", "Krakus", "Zwolon" oraz wierszy i poematów C. K. Norwida.

W związku z takim wyborem utworów, które Baranowski scalił w jeden, nasuwa się kilka pytań: Dlaczego właśnie "Wanda", "Krakus", "Zwolon"? Co przez te utwory chciał reżyser powiedzieć widzom? Jaki tym razem jest jego stosunek do obcych tekstów?

C. K. NORWID jest autorem kilku dramatów, które za życia poety nie doczekały się realizacji. Wielkość, niepowtarzalność jego talentu została odkryta i uznana w XX wieku. "W dramatyce trójcy romantycznej" - pisał o nim Leon Schiller w 1913 r. - Norwida i Wyspiańskiego ukryte są kształty Polskiej Sceny Monumentalnej". W 1908 r. odbyła się premiera "Krakusa", po niej inscenizowano inne dramaty. Norwid kusił reżyserów historiozofią, alegorią i symbolizmem, parabolicznością, możliwościami i bogactwem teatralnego tworzywa. Wobec autora "Promethidiona" szczególnie poczuli się dłużnikami ludzie teatru. Juliusz Osterwa "Promethidiona" uznał za część "Pisma Świętego" Reduty. Wilam Horzyca nawoływał do odkrywania wszechludzkich wartości w poetyckim kształcie dzieł Norwida. Reżyserzy poczęli sprzeczać się o formułę stylistyczną dla dramatów Norwida.

Twórczość Norwida, tak jak i pozostałych romantyków, ma charakter obrachunkowy, w imię przyszłego kształtu Ojczyzny wiodą w niej spór teraźniejszość z przeszłością. Taka forma obrachunkowa ma wartość ponadczasową. Romantycy mogą być przywoływani w każdej chwili, w każdej sytuacji, bo zawsze w ich dziełach aluzja, parabola gotowa zabrzmieć aktualną wymową. I tym, między innymi, można motywować celowość wystawienia "Źródła".

Poza tym - co nie jest obojętne dla artystycznej biografii Baranowskiego - "Źródłem" inscenizator pamiętnych "Dziadów" rehabilituje się w oczach krytyki, bo wraca do literatury klasycznej z pokorą, z szacunkiem analizuje tekst, szuka dla niego odpowiedniego znaku teatralnego, który przedłużałby spór między zwolennikami formuły romantycznej a naturalistycznej.

"Źródłu" stosunkowo łatwo dopisać filologiczną interpretację tekstu, w oparciu o nie można skomentować idee polityczne Norwida. Spektakl szczeciński jest też dobrym materiałem do dyskusji o inscenizacji dzieł Norwida, o możliwościach zbierania w jednym przedstawieniu poezji i konkretu, muzyki i plastyki. Jest źródłem, z którego bije piękno, i jest źródłem o zmąconym lustrze. Jest spektaklem, o którym łatwiej pisać, niż go z widowni aprobować w całej rozciągłości.

Podczas oglądania widowiska nad przeżyciami estetycznymi, intelektualnymi ciąży zakłopotanie tekstem, symbolicznymi i alegorycznymi odsyłaczami. Nawet dla tych, którzy znają utwory Norwida, uczestniczenie w widowisku "Źródło" nie jest łatwe. Powiem jeszcze inaczej - łatwiej mówić o idei Norwida na podstawie tego, co o niej już wiemy z wcześniejszych kontaktów z "Wandą", "Krakusem", "Zwolonym" niż ją odnaleźć podczas oglądania widowiska. I nie jest to wina ani reżysera, ani wykonawców.

W "Źródle" jest wiele udanych rozwiązań inscenizacyjnych, które mają genezę w teatrze monumentalnym, w teatrze poetyckim. W kilku dramatycznych obrazach dobrze funkcjonują symbole i alegorie, godne podkreślenia są walory widowiskowe niektórych scen, a przecież wartości te nie tworzą spektaklu, którym by powiedziano jakąś prawdę o przeszłości naszego narodu w sposób jednoznaczny, czytelny. Piękne poszczególne kamyki nie składają się w kalejdoskopowy kształt. "Źródło" - trawestując W. Gombrowicza z "Ferdydurke" - powinno wzruszać, ale co zrobić, gdy nie wzrusza? I czyja to wina, jeśli w ogóle o winie może być mowa?

Z pomocą reżyserowi chciała przyjść Małgorzata Treutler, która zaproponowała scenografię wspierającą tekst i działanie sceniczne wyjątkowo wnikliwą analizą materiału literackiego. Intencje były słuszne, lecz barokowa obfitość rzeczy, wyszukana pomysłowość w wysupływaniu wciąż nowych przedmiotów, dla których z rozwojem wydarzeń coraz trudniej było dopisywać realne znaczenia - te dobre zamiary stawiły pod znakiem zapytania.

Scena w Zamku, jeśli chodzi o scenografię, zaczęła już mieć pewne dobre tradycje. Do nich należało wykorzystywanie naturalnego wnętrza Sali Bogusława X. M. Treutler wszystko, co się dało, pokryła lnianym płótnem, które na początku wydarzeń sugerowało siermiężność i czystość, a następnie - ze zdarciem owych zasłon ze ścian, balkonów - odejście od tradycji, zepsucie, rozpustę itp. Być może, że umiar w pomysłowości wyszedłby scenografii o tyle na dobre, że ten element widowiska bardziej sprzyjałby wówczas wyjaśnianiu idei "Źródła" niż rozpraszaniu uwagi.

Oprócz reżysera i scenografki do powstania "Źródła" znacznie przyczynili się jeszcze Andrzej Bieżan - muzyką, Zygmunt Zdanowicz - układem ruchu, Dorota Zamolska i Bożena Oleszkiewicz - chórami. Wkład tych osób w inscenizację był wielki i na pewno zasługuje na ocenę specjalistów. Nim to nastąpi, godzi się w tym miejscu zauważyć, że sceny z Zespołem Pantomimy Szczecińskiej, z Chórem Politechniki Szczecińskiej i z Słowikami Szczecińskimi należą do atrakcyjniejszych. Śpiew, muzyka, pantomima okazywały się środkami komunikatywniejszymi od tekstu literackiego.

Chociaż nikt nie ma zamiaru podważać wielkości C. K. Norwida, w sali szczecińskiego Zamku, poprzez inscenizację H. Baranowskiego nie została ona potwierdzona. Norwid pozostaje poetą uznanym, choć wciąż mało zrozumianym. Bo może nasza wrażliwość nie nadąża za żywiołem poetyckości, za zwiewnymi uogólnieniami, a reżyser nie znajduje dla nich środków wyrazu?

NORWID na scenie jest problemem otwartym i już choćby z tego względu warto zajrzeć do Zamku, przyjrzeć się propozycji inscenizacyjnej, która w dziele szczecińskich teatrów wpisuje się próbą godną uwagi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji