Artykuły

Norwid w Zamku

Przedstawiciele "Źródła" Norwida, najnowszej premiery Teatru Polskiego w zamkowej scenerii Sali Bogusława. Będzie najpewniej budziło kontrowersje zarówno wobec swej formy scenicznej, jak i płynącego z niego przesłania. Przesłania, bo widowisko to nie ma raczej fabuły służącej prezentowaniu idei utworu. Jest bardziej ciągiem żywych obrazów, często o dużej sile ekspresji, które ważą równie, a niekiedy więcej niż słowo; nie tyle przekonuje, ile porusza wyobraźnię, budzi emocje...

Przesłanie, jakkolwiek by je odczytać, nie należy jedynie do Norwida. Może nawet bardziej należy do reżysera i adaptatora materii literackiej, Henryka Baranowskiego, który trzy utwory Norwida połączył w jedną całość, chociaż jeden z nich, to znaczy "Zwolon", jest odmienny pod wieloma względami od "Wandy" i "Krakusa". Jedno jest pewne: przedstawienie, które z tego powstało, nie pozwala oglądać się obojętnie.

Tym bardziej, że jest to w swych treściach przedstawienie na wskroś narodowe, polskie. Jest swoistą, poetycko-teatralną syntezą narodowych dziejów z gorzką refleksją-komentarzem, który pada na końcu. Proponowany przez Baranowskiego sposób widzenia tych dziejów może budzić akceptację lub sprzeciw, ale nie można odmówić mu siły wyrazu sprawiającej, że pochłania naszą uwagę. Z tym, że zastanowienie się przychodzi dopiero później. Jeżeli przyjąć, że sprzeciw w tym przypadku nie może oznaczać dyskwalifikacji teatralnego kształtu wypowiedzi, to ten fakt też jest chyba jakąś miarą sukcesu reżysera.

Nie bardzo, przyznam, rozumiem, dlaczego Baranowski nazwał tę rzecz "Źródło"? Czy to początek, historia (ta legendarna i rzeczywista) narodu, czy też sama jego istota? A może źródło narodowych nieszczęść i tragedii?

Przedstawienie w Zamku zdaje się wskazywać, że źródła tych tragedii znajdują się nie tylko na zewnątrz, ale i wśród nas. Do pierwszej dochodzi za sprawą agresywnego sąsiada. Spokojne życie pracowitego ludu, któremu panuje otoczona czcią i miłością łagodna, dobra Wanda, zostaje zakłócone staraniem o jej rękę wodza wojowniczego plemienia niemieckiego Rytygera. Wanda, zgodnie z legendą, wybiera śmierć, ale w przedstawieniu staje się to powodem najazdu Rytygera na pokojowy lud i okrutnej rozprawy z nim.

Oślepły starzec w następującej bezpośrednio potem scenie z "Krakusa" zdaje się być jedynym żywym uczestnikiem tamtych zdarzeń. Z kolei prawy Krakus zdaje się wywodzić w prostej linii od Wandy, być uosobieniem najlepszych cech swojego ludu - dobroci, szlachetności oraz męstwa. On też przejmuje w pewnym momencie noszony przedtem przez Wandę łańcuch z kryształem soli, symbol - należy sądzić - podstawowych wartości pomyślnej egzystencji narodu. Jego brat Rakuz jest człowiekiem podstępnym i zawistnym, chciwym władzy, butnym a zarazem tchórzliwym. Smoka pokona wprawdzie Krokus, ale nie zmieni to w niczym sytuacji ludu, bo on sam zginie z bratobójczej ręki. Legendarny smok ma przy tym w przedstawieniu Baranowskiego wiele konkretnych znaczeń. Jest jakby stugłową hydrą, której każdy człon jest uosobieniem jakiejś narodowej wady, wewnętrznych i zewnętrznych wrogów: Można domyślać się, że są to: głupota, lenistwo, rozpusta i pijaństwo, chciwość i egoizm, a także zdrada narodowa, najazdy i zabory. Rzecz jest dostatecznie wymowna, aby tak właśnie ją odczytywać.

Smok więc odradza się, ale już w innej postaci i w trzeciej części przedstawienia, opartej na tekście "Zwolona" i innych utworów Norwida, uczestniczy nieustannie w akcji scenicznej, jako uzupełnienie tyranii, ukazanej w osobach Króla i Królowej. Ta trzecia część jest zresztą najbardziej ekspresyjna natłokiem obrazów i znaczeń, które każą sądzić, że wizja reżysera ma również ambicje obejmować czasy prawie nam współczesne. Tu jednak wyraźnie zaciążył nadmiar pomysłowości autora przedstawienia, w rezultacie czego wiele znaków i obrazów jest nie dość czytelnych, a widz czuje się chyba oszołomiony i zagubiony w tym wszystkim. Tak na przykład już wcześniej nie bardzo wiadomo dlaczego na powalonego Smoka sypią się z góry dziesiątki współczesnych pantofli i butów, dlaczego z góry brzmi staropolska "Bogurodzica", która co prawda znajduje się w tekście norwidowskim, ale tu dziwnie kłóci się z nastrojem przedstawienia, dlaczego Karol Stępkowski, między innymi jako Prezes Rady Ministrów, dźwiga w ręku starą, sfatygowaną walizkę? Właściwie można by postawić jeszcze parę dalszych "dlaczego?". Pod koniec przedstawienia też kilka kolejnych scen zdaje się zawierać i wyrażać wiszącą jakby w powietrzu pointę, ale ta nie pada ani po tym, jak Zwolon-Bukowski przekazuje po upadku powstania łańcuch z kryształem soli dziecku, ani jak zostaje zabity Wacław. Jeszcze jeden obraz i dopiero potem samotny na scenie Zwolon w zwykłym żołnierskim płaszczu zamyka przedstawienie wierszem Norwida "Tymczasem", którego ostatnia strofa brzmi:

"Życie - czy zgonu chwilką?

Młodość - czy dniem siwizny?

A Ojczyzna - czy tylko

Jest tragedią - ojczyzny?"

I to ostatnie pytanie zdaje się wyrażać przesłanie tego niezwykłego przedstawienia, jakim jest "Źródło".

Sądzę, powtarzam, że w wielu miejscach byłoby o co spierać się z reżyserem, między innymi, obok tego, o czym wyżej wspomniałem - dlaczego lud jawi się niemal wyłącznie jako bezwolny, otumaniony, albo wprost ogłupiały tłum, dlaczego przejaskrawiając groteskowo zło uosobione w osobach Króla i Królowej, pozbawiono je zarazem szerszych odniesień?

Cóż, teatr ma prawo do przejaskrawień, a niezależnie od tego liczy się przede wszystkim, czy ma coś ważnego do powiedzenia, czy też obojętne mu o czym i do kogo mówi, a chce jedynie epatować widza mniej lub bardziej błyskotliwymi pomysłami scenicznymi. "Źródło", trzeba przyznać, jest ważną wypowiedzią teatralną, a do tego, mimo wszelkich możliwych zastrzeżeń, przekazaną w oryginalnej, interesującej formie artystycznej. Zamkowa Sala Bogusława, w pomysłowej oprawie scenograficznej Małgorzaty Treutler, jest niemal w całej swej przestrzeni miejscem akcji scenicznej. Jeszcze raz okazuje się jak bogate możliwości dla teatru zawiera architektura tej sali.

"Źródło" trudno zaliczyć do przedstawień tak zwanych aktorskich, bo znaczą w nim przede wszystkim, jak wspomniałem, obrazy, a nie słowo, symbolika poszczególnych postaci, a nie złożone konstrukcje ich osobowości. Stąd prawie równorzędną rolę z zespołem aktorskim spełniają w przedstawieniu członkowie zespołu Pantomimy Szczecińskiej, Chóru Politechniki Szczecińskiej oraz chóru "Słowiki Szczecińskie". W przedstawieniu opartym na scenach zbiorowych indywidualne realizacje schodzą siłą rzeczy na drugi plan, nie mniej, w kilku przypadkach są to realizacje bardzo znaczące. Należą do nich Wanda Ewy Wawrzoń, zwłaszcza w pierwszej części i złowrogi, pełen buty Rydygier Karola Gruzy. Większość aktorów prezentuje w przedstawieniu co najmniej dwie postacie, a w moim odczuciu do szczególnie wyrazistych zaliczają się: Krakus Janusza Bukowskiego, Rakuz Aleksandra Gierczaka, zarówno Szołom - prowokator i mąciciel, jak i obleśny w wiernopoddaństwie Prezes Rady Ministrów - Karol Stępkowski, dalej - odrażająca jako wcielenie zła i cynizmu Królowa - Danuta Chudzianka oraz Król - Zbigniew Mamont, a wreszcie Prezes - Bohdan A. Janiszewski, Starzec - Jerzy Kownas i Kalasanty - Roland Głowacki.

Myślę, że "Źródło" pozostanie znaczącą pozycją w linii repertuarowej Teatru Polskiego i to w głównym nurcie jego zainteresowań, które zapowiadało swego czasu "Przedwiośnie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji