Artykuły

Golgota bez krwi

"Historyję o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim" w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Jak przełożyć Ewangelię na język współczesnej kultury?

To pytanie po premierze "Pasji" Gibsona znów nabrało aktualności. Czy zastosowanie języka brutalnego filmu akcji zbliża nas do historii Nauczyciela z Galilei, czy przeciwnie, umieszcza Go w świecie wirtualnych bohaterów pomiędzy Schwarzeneggerem, Rambo i Bondem? Czy publiczność potrzebuje dziś wstrząsu w postaci obrazów przemocy, aby dotknąć tajemnicy Ewangelii? Czy istnieją może bardziej wyrafinowane sposoby zrozumienia wydarzeń sprzed dwóch tysięcy lat?

Polski teatr znalazł rozwiązanie już dawno. Dziesięć lat temu we Wrocławiu Piotr Cieplak wystawił XVI-wieczne polskie misterium "Historyja o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim". Istotą pomysłu było zaangażowanie rockowego zespołu Kormorany. Ich ostra muzyka stała się jednym z bohaterów przedstawienia i nadała mu współczesne brzmienie. Był to może największy sukces Cieplaka i w ogóle teatru z inspiracji religijnej w Polsce lat 90.

Oczywiście Cieplak nie był pierwszym twórcą teatralnym, który otwierał Ewangelię na popkulturę - 20 lat wcześniej drogę przetarł mu musical "Jesus Christ Superstar", w którym Jezus i Jego uczniowie należeli do hipisowskiej komuny i śpiewali rocka. Ale Cieplak jako pierwszy przerzucił most pomiędzy sięgającą średniowiecza tradycją misteriów a współczesną kulturą i obyczajowością. Apostołowie mówili u niego językiem z epoki zygmuntowskiej, a jednocześnie zachowywali się jak dzisiejsi ludzie, którzy gawędzą przy piwie o codziennych lękach i marzeniach.

Chrystus z Istebnej

Do tego pomysłu nawiązuje dziś Wiesław Komasa, aktor i reżyser, który występował w warszawskiej wersji przedstawienia. W swojej "Historyi" w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej próbuje przełożyć staropolskie misterium na język i doświadczenie współczesnego człowieka. Ale zamiast rockowego zespołu w spektaklu gra góralska kapela Wałasi z Istebnej. W ich muzyce, która powstawała we współpracy z Józefem Skrzekiem, śląskim kompozytorem i wokalistą, jazz łączy się z beskidzkim folklorem.

Wałasi są czymś więcej niż akompaniatorami - tworzą dramaturgię przedstawienia. Kiedy publiczność wchodzi na salę, stoją z instrumentami u stóp trzech krzyży ustawionych na widowni. Grają cicho niespokojny rytm, który udzieli się później całemu przedstawieniu. W tym rytmie skrzypiec i basu Marie będą pielgrzymować do Grobu Pańskiego, Apostołowie powędrują do Emaus, a Chrystus uwolni grzeszników z piekła. Muzycy staną się także uczestnikami wydarzeń - będą zatrzymywać Jezusa na drodze do Emaus, a nawet zagrają na Jego prośbę kilka taktów czardasza. Jakby był jednym z nich.

Z Jerozolimy do Polski

Wpisanie folkloru w Ewangelię nie jest nowym pomysłem, to przecież polskim wynalazkiem jest szopka betlejemska stylizowana na góralską chatę otoczoną choinkami, co sugeruje, że Jezus urodził się w Zakopanem. Niedawno prasa doniosła o przekładzie Ewangelii na gwarę góralską, który powstaje na Podhalu; jeszcze chwila, a Zbawiciel zacznie chodzić w kierpcach.

Ale spektakl Komasy jest więcej niż folklorystycznym obrazkiem - reżyser sięga do źródeł misterium, które tkwiły w kulturze i obyczajowości ludowej. Autor "Historyi" Mikołaj z Wilkowiecka, przeor klasztoru jasnogórskiego, wiedział doskonale, że odbiorcami jego dramatu będą prości ludzie pielgrzymujący do Częstochowy. Dlatego trzy Marie w jego sztuce przypominają trzy chłopki, które targują się z aptekarzem Rubenem o każdy grosz, a strażnicy u Grobu Pańskiego są wzorowani na rekrutach.

Komasa wzmocnił jeszcze ten lokalny koloryt góralską gwarą, która -jak się okazuje - niewiele odbiega od XVI-wiecznej polszczyzny użytej w dramacie.

Zmartwychwstanie w odcinkach

W tym dziwnym, staropolsko-góralsko-współczesnym świecie Chrystus ucieka wszelkim wyobrażeniom na temat Zbawiciela. Ostrzyżony na zero, w białej koszuli, jasnych spodniach i sandałach wygląda jak wędrowiec napotkany koło Koniakowa i tylko gest wzniesionych rąk wskazuje, że mamy do czynienia z Kimś niezwykłym. Reżyser wprowadził do sztuki także elementy filmowej narracji. Z sześciu oryginalnych scen wykroił kilkanaście krótkich odcinków, które przeplatają się ze sobą. Powstało coś na kształt telenoweli. Dobrze, że Zmartwychwstania nie podzielono. Jeśli chodziło o dotarcie do widzów "Na dobre i na złe", to zamiar się chyba nie powiódł. Najlepszą sceną spektaklu i tak jest rozmowa Mistrza z uczniami na drodze do Emaus, pełna niepokoju i tajemnicy, której na szczęście nie udoskonalił ołówek reżysera.

Jednak ten spektakl jest wart uwagi. Kiedy miliony widzów w kinach oglądają rzekę krwi płynącą przez Golgotę, teatr pokazuje, że istnieje inna droga do Ewangelii - poprzez odwołanie się do metafory i symbolu. Jednym z najpiękniejszych momentów bielskiego przedstawienia jest scena Zmartwychwstania, w której w ciszy z sufitu teatru opada na scenę kawałek czerwonej tkaniny. Tej sceny, która dotyka największej tajemnicy chrześcijaństwa, nie zobaczymy w żadnym filmie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji