Artykuły

Zgubna namiętność do hazardu, czyli "Dama pikowa"

Szczerze się przyznam, że wiosnę w Warszawie spędzałem tylko wyrywkowo, w związku z tym ta relacja również nie odda wszystkiego, co było w tym czasie w stolicy do zobaczenia i do usłyszenia. No, ale nic - do paru premier będzie okazja powrócić nieco później. Konfrontacje filmowe od dawna przestały być sprawą czysto warszawską - urządza się je z tym samym programem także w kilku innych większych miastach, w sumie - myślę, że niewiele wydarzeń przeoczymy. Nie pominę, oczywiście, i tego, co działo się w Teatrze Wielkim, jako że ostatnia premiera tej dostojnej placówki to wreszcie kawał dobrej, prawdziwej opery: "Dama pikowa" Piotra Czajkowskiego.

Jedno z tych arcydzieł, które należą do podstawowego wykształcenia każdego entuzjasty muzyki operowej, ale które jednocześnie mają szaloną wadę, komplikującą im żywot na scenach: wymagają przynajmniej dwóch wspaniałych głosów dla partii skrojonych - jeśli idzie o trudności wokalne - dosłownie na miarę Wagnera... Dla partii Lizy i partii Hermana. A że zwłaszcza na dramatycznych, bohaterskich tenorów panuje u nas wyjątkowa posucha, "Dama pikowa" pojawia się na naszych scenach rzadko.

Libretto brat kompozytora, Modest, oparł na noweli Puszkina, czyniąc jednak - inaczej niż w "Onieginie" - spore zmiany w stosunku do literackiego oryginału i wyjaśniając intrygę jednoznacznie: dwoma samobójstwami. Ustawił też odmiennie postać Hermana - człowieka opętanego demonem hazardu, bezskutecznie usiłującego posiąść tajemnicę trzech, rzekomo zawsze wygrywających kart. W operze namiętność Hermana do gry złagodzona jest jego miłością do Lizy. To dla niej pragnie zdobyć majątek, bo wie, że zwykłemu oficerowi jedynie duże pieniądze mogą otworzyć drogę do ręki księżniczki. Te "okoliczności łagodzące" nie są jednak konsekwentne i przekonujące. Mówi się przecież o tym, że Herman już od dawna kibicował przy stołach gry - a jeśli sam nie grał, to tylko dlatego, że nie miał funduszy. A poza tym, gdy ostatecznie może mieć Lizę dla siebie - już obojętne czy z majątkiem, czy bez - odtrąca ją i biegnie do zielonego stołu - prosto w ramiona fatalnego losu.

Czy jednak Herman jest w libretcie trochę bielszy, czy nie - to nie takie istotne. Ważne, że konstrukcja opery, że jej dramaturgia jest wręcz znakomita, a muzyka podkreśla ją tak trafnie, tak intrygującymi środkami, iż trudno byłoby znaleźć na scenie lepszy przykład odmalowania nastroju dźwiękiem. Nastroju, powiedzmy to od razu, dość ponurego; już właściwie od pierwszej sceny "Wieje grozą", a potem ta groza narasta, aż do pierwszej kulminacji - wspaniałej sceny, w której Herman usiłuje wydobyć tajemnicę trzech kart od starej hrabiny, babki Lizy, i mimo woli powoduje jej śmierć...

Spektakl w Teatrze Wielkim zrealizowali radzieccy artyści: Lew Michajłow (reżyseria) i Walery Lewental (scenografia), a muzycznie przygotował go Jacek Kasprzyk. Reżyseria i scenografia poszły w kierunku odrealnienia akcji; muślinowe kotary łagodzące kontury, mrok i "wędrujące" elementy scenografii narzuciły całości charakter sennego koszmaru chorej wyobraźni. Sądzę, że ta koncepcja sprawdziłaby się idealnie, gdyby scenografia była nieco mniej konwencjonalna, a kostiumy choć trochę ładniejsze... Natomiast Kasprzyk przygotował orkiestrę doskonale; to partytura niemal symfoniczna, można - i trzeba nawet! - wydobyć jej masywne, potężne brzmienie i orkiestra (spektakl, na którym byłem, prowadził Aleksander Tracz) uchwyciła właściwy ton, tyle że przez ten ton nieczęsto udawało się przebić śpiewakom.

Jest to jednak dylemat niełatwy do rozwiązania. Czy orkiestra ma zrezygnować ze swoich atutów dlatego, że soliści nie zawsze dają sobie radę ze swymi partiami? Problem śpiewaków, to problem coraz bardziej niepokojący nie tylko w skali Teatru Wielkiego, lecz w skali ogólnopolskiej. W przedstawieniu "Damy pikowej", na którym byłem, właściwie tylko Liza Hanny Lisowskiej w pełni mogła usatysfakcjonować słuchaczy. Była to doskonale zaśpiewana partia; wiadomo zresztą, że Lisowska dysponuje głosem szczególnie predestynującym ją do ról wielkich operowych heroin. Przy wspomnianym już wyżej chronicznym braku bohaterskich tenorów chciałbym również pochuchać na Józefa Figasa, który śpiewał Hermana, a także ciepło wspomnieć Marię Olkisz w partii Pauliny. Zważywszy w dodatku, że słuchałem jak gdyby drugiej obsady "Damy", nie powinienem narzekać. Raczej zachęcić państwa, aby do Teatru Wielkiego zaglądnęli i sprawdzili do czego może człowieka doprowadzić namiętność do hazardu. Brrr!... lepiej się już kochać w dziewczynach niż w kartach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji