Artykuły

Wieczór kapucyna. Wyznania szczerego entuzjasty teatru

Znów został po nim lichy burdel smętnych resztek. Zawsze zostaje tylko tyle. Żenujące nic. Ohyda sprzętów, nędza tapet, tłusty brud, odór wściekłej myszy. W istocie nie stać go na więcej. Gdy odchodzi - wybija godzina sprzątania. Nic wielkiego, idzie o zwyczajną, ludzką higienę. Trzeba chwycić za łopatkę, szczotkę, szmaty i wiadro z gorącą wodą. Jak powiadają - nie można żyć w chlewie. Widziałem przedstawienie "Kronika zapowiedzianej śmierci", co je do Krakowa teatr Wybrzeże z Gdańska przytaszczył. Zabieram się za porządki. I dumam z mokrą ścierą w garści.

Gombrowicz rzekłby o nim: Maluś. Tak, podstarzały Maluś wielogłowy. Płeć nie gra roli. Ma twarz zapiekłego dziennikarza od sensacyjek - a jest człekiem teatru. Stylistyczny szczyt jego myślenia o świecie to PAP-owskie newsy - a zabiera się za dłubanie w największych zdaniach ludzkości, choćby, jak w czwartek, w akapitach Gabriela Garcii Márqueza. Wielbi bydlęcą subtelność wykrzykników, od lat więc skrzeczy o tym samym. Jedwabne! Żydzi! Polacy! Niemcy! Pragnie być na czasie, jak każdy skaut. Biedny Maluś. Podstarzały Maluś w krótkich gatkach zapiekłego harcerzyka.

Zmywam z oczu scenografię. Sprzątanie po Malusiu zawsze jest porządkowaniem samego siebie. Trzeba wyszorować pamięć oczu, pozamiatać w pamięci uszu, przetrzeć nerwowe włókna, solidnie przewietrzyć czaszkę. Zmywam więc kicz reprodukcji "Ostatniej wieczerzy" Leonarda, co bez sensu wisiała nad sceną. Zmywam żałosne, przeszklone pakamery, ceratowe obrusy, podobizny łazienkowych kafli i prysznic, pod którym jakiś aktorski Maluś wstyd z siebie zmyć próbował tak samo nieskutecznie, jak nieskutecznie inny aktorski Maluś swój wstyd nieskutecznie wykrzykiwał przez patefonową tubę... Zmywam - i jest jaśniej, wyraźnie jaśniej.

Wyżymam ścierę i dumam, czy chlew istotnie musi być dziś firmowym znakiem naszej teatralnej nowoczesności. Widać musi. Tak jak myśl dzieła Malusia musi być godna scenografii. Wtedy mamy spójność. Wtedy dzieło Malusia naprawdę bezkompromisowo dotyka palących problemów współczesności. Właśnie coś takiego o gdańskiej "Kronice..." oznajmił ostatnio na łamach "Wyborczej" recenzent Łukasz "Maluś" Drewniak. Oznajmił i dzieło przez Wojtka "Malusia" Klemma wyreżyserowane, w ramach już trzydziestoletniego festiwalu do Krakowa sprowadził i pokazał jako SZCZYT, jako jeden z WZORCÓW współczesnego nadwiślańskiego teatru politycznego. No bo, proszę ja was: Jedwabne! Polak! Niemiec! Żyd! Sprawy boleśnie palące!

Szczotą wydłubuję z uszu stylistyczny łój, w który "Maluś" Klemm obrócił doskonałość Márqueza. Biedak! Jak można tak nic, doskonale nic nie pojmować z napisanych światów autora "Złej godziny"?! Otóż - można. Nawet trzeba. Tak jak trzeba było Márqueza zwyczajnie za łeb wziąć, rzec: albo, kolumbijski kmiocie, przysposobisz swą pisaninę do naszego sporu o miejsce Polaków w Europie, albo - spadaj! Jako że kolumbijski kmiot jakoś nie chciał współpracować ze świeżym geniuszem polskiej Melpomeny, świeży geniusz mógł tępym nożem rozchlastać prozatorski geniusz "Kroniki...", zmieszać resztki z resztkami zdań Prusa oraz - o, kabarecie! - skowytami Giertycha oraz Leppera - i tym samym "Kronikę..." przysposobił właściwie... Już wydłubałem to to. Wielka ulga w uszach!

Cóż innego, poza lichotą estetyczno-myślowych trupków, mogło z powyższej pychy wyjść? Właśnie wymiatam efekt. Jakieś noże, jakiś blady snuj w bielach i drągal na czarno, jakaś baba w pierwszej pakamerze i staruszka w pakamerze drugiej, jakaś mikra bez sensu ganiająca z tubą, jacyś dwaj w identycznych marynarkach i identyczne bzdury ni z gruchy, ni z pietruchy dukający, jakiś kuriozalny prysznic i kiszony ogór na chlewnej ceracie. No i coś jeszcze. Scenariusz... Do teatru chadzam trzydzieści lat. Słowo, że ta "Kronika..." to była najcudowniejsza z kluch, jakie do tej pory mnie przytkały. Wzorcowo bezkonkurencyjna rozpacz. Zero pyszne. Niepowtarzalne pomieszanie pretensjonalności z myślową rzepą.

Tak, wymiatam z czaszki bałagan fatalnego Malusia, otwieram okna sceny, odór wściekłej myszy opuszcza mój świat. I wreszcie czuję spokój wielki, bo wreszcie pojąłem, że spokój jest chwilowy. Maluś wróci. Nie może być inaczej. W końcu Łukasz "Maluś" Drewniak nie po to został w TV Kultura specem od teatru, by pozwolić zniknąć Malusiowi. Nie odkładam więc szmat, szczoty i wiadra. Czekam w cichości. W "Kronice..." Márquez daje taką oto doskonałość.

"Był to roztropny nawyk narzucony przez ojca od tego dnia rano, kiedy to jedna ze służących, chcąc zdjąć poszewkę z poduszki, zaczęła nią potrząsać, pistolet wypadł i uderzając o podłogę wystrzelił, kula zaś roztrzaskała szafę w pokoju, przebiła ścianę salonu, z bitewnym gwizdem przeleciała przez jadalnię sąsiedniego domu i obróciła w gipsowy proch świętego naturalnej wielkości z głównego ołtarza kościoła, na drugim końcu placu".

Oczywiście, dla "Malusia" Klemma doskonałość to mało, ulepszył ją więc. Ulepszył taką perłą: "Przebiła też ściany łazienki, w której trzepałeś kapucyna"... Czekam zatem. Ze ścierą w garści czekam, bo ci, co mają w głowach trzepane kapucyny - wracają zawsze. Tak, zawsze, gdyż nadwiślański kapucyn jest nieśmiertelny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji