Artykuły

Bóg w białym podkoszulku

- Jako społeczeństwo jesteśmy przepołowieni między ojcem patriarchalnym a ojcem wspierającym, czułym opiekunem. Najgorsze jest to, że we mnie te rzeczy też się dopiero przełamują - mówi JACEK WASILEWSKI, autor monodramu "Ojciec Bóg".

Starotestamentowy Bóg przypomina faceta spod buciki z piwem: jest przypakowany, nosi biały podkoszulek opowiada jak z kolegami komuś przyłożył. Ale ma problem, bo jego syn jest mięczakiem.

Jacek Wasilewski

- rocznik 1975, scenarzysta filmów dokumentalnych ("Dziewczęta z ośrodka", "Pisklak", "Homo.pl" - wszystkie w reż. Roberta Glińskiego), seriali ("Kookły"), skeczy do programu "MDM", autor książek ("Prowadzeni słowami", "Retoryka dominacji", "Krótki kurs samoobrony intelektualnej"), wykładowca retoryki na UW i semiotyki kultury w SWPS. Prywatnie mąż Kasi, tata Stasia (8 lat), Wojtka (4 lata) i Zosi (1,5 roku). Jego pierwsza szuka - napisany wspólnie z żoną monodram "Ojciec Bóg" - miała premierę w styczniu w warszawskim klubie 1500 m2 do wynajęcia. Reżyseria Waldemar Śmigasiewicz, muzyka Wojciech Waglewski. Terminy kolejnych przedstawień i więcej informacji o sztuce na stronie www.facebook.com/OjciecBog

Bóg zjawia się w grupie terapeutycznej dla rodziców, żeby opowiedzieć o swoich problemach z synami, a właściwie jednym. Bo starszy Lucek ma zawód jak należy (jest prawnikiem) i robi karierę, a Młody, czyli Jezus, hipis i idealista, wciąż sprawia kłopoty. Jak się wymyśla taką historię?

- Zaczęło się przypadkiem. Odwoziliśmy z przyjacielem dzieci do szkoły, odpowiadaliśmy w korku na setki ich pytań, a potem jechaliśmy na squasha. Grając, żartowaliśmy, co by było, gdyby Bóg też musiał odpowiadać na takie pytania: "Tato, nauczysz mnie chodzić po wodzie?". To był zaczyn. Sama sztuka powstała w samochodzie: jeździliśmy z moją żoną i współautorką sztuki Kasią na weekendy na wieś i po drodze dużo o tym rozmawialiśmy. Podczas tych weekendów wgryzałem się też w problem, poczytując Stary Testament. Babcia trochę dziwnie na mnie patrzyła, gdy w kaloszach biegałem z Biblią...

Czytanie Starego Testamentu było chyba najfajniejsze w pisaniu sztuki. Co ciekawego tam znalazłeś?

- Odkryłem postać, która cały czas robi masakry! Wcześniej na to tak nie patrzyłem, ale jak dziesiąty raz z rzędu czytałem, że trzeba było zrobić masakrę, bo coś tam, to stanęła mi przed oczami postać Boga, który wygląda trochę jak facet spod budki z piwem: przypakował w młodości, nosi biały podkoszulek na szelkach, spod którego wystaje futro, i opowiada, jak to on z kolegami komuś tam przyłożył. Ale ma problem, bo jego syn jest mięczakiem.

Ten rodzaj męskości jest w postaci staro testamentowego Boga bardzo uderzający, a jednocześnie, pod kątem sztuki, niesłuchanie atrakcyjny.

Zwłaszcza w zestawieniu z pacyfistycznie nastawionym Młodym...

- Kontrastuję dwa modele ojcostwa. Pierwszy, reprezentowany przez starotestamentowego Boga, jest związany z władzą, z przemocą, z rozkazem, z hierarchią. To ojciec, który mówi, co masz robić, każe ci zostać prawnikiem albo lekarzem, a jak nie, to jesteś idiotą.

Jezus zaś potrzebuje innego modelu ojcostwa, powiedzmy, bardziej postępowego, bo reprezentuje postawę poziomą: jest nas dwunastu, lubimy się, robimy razem różne fajne rzeczy, gadamy z ludźmi, przekonujemy ich, wybaczamy sobie siedemdziesiąt siedem razy.

Pierwszy model jest bardzo niewygodny, gdy się jest dzieckiem, i bardzo wygodny, jak się jest rodzicem. Drugi - odwrotnie. Tak więc bycie rodzicem to ciągłe oscylowanie między tą wygodą patriarchy, który mówi: "Marsz do łazienki, bo j a tak mówię!", a niewygodą lidera, który mówi: "Chodźcie wszyscy do łazienki! Umyjemy się i będzie wspaniale!".

Z którym modelem utożsamiają się młodzi ojcowie, którzy przychodzą na twoją sztukę?

- W Polsce dokonuje się teraz zasadniczy przełom w traktowaniu dzieci. Do tej pory dominował pierwszy model, takiego właśnie ojca Boga, ale od kilkunastu lat coraz więcej zwolenników ma też ten drugi model. Jako społeczeństwo jesteśmy przepołowieni między ojcem patriarchalnym a ojcem wspierającym, czułym opiekunem.

Najgorsze jest to, że we mnie te rzeczy też się dopiero przełamują. Na przykład mój starszy syn Staś jest spokojny, opiekuńczy, potrafi rozwiązywać konflikty. Ale mnie łatwiej jest pochwalić jego osiągnięcia sportowe, a trudniej powiedzieć: "Cieszę się, że wspaniale opiekowałeś się siostrą". I to jest taka rzecz, z którą mężczyźni muszą się dziś skonfrontować. Muszą uznać w synach nie siebie, ale kogoś innego, i nauczyć się im kibicować w rzeczach, które nie są ich własnymi ambicjami.

Pamiętasz taką sytuację, w której pokonałeś w sobie tego patriarchalnego macho?

- Było coś takiego. Przez wiele lat trenowałem judo i Staś też trenuje. Kiedyś widzę na treningu, że ktoś go trzyma, a on się za bardzo nie wyrywa. W takiej sytuacji, gdy jesteś w trzymaniu, musisz zrobić wszystko, żeby z niego wyjść, czyli mocno

zawalczyć. No i jest koniec treningu, Staś przegrał. Pierwsze pytanie, które mi się cisnęło na usta, było: "Dlaczego się nie wyrywałeś? Co ty ślimak jesteś?". Taki atak z pozycji - nazwijmy to - motywacyjnych w złym znaczeniu tego słowa. A przecież można było zapytać o coś innego, porozmawiać o tym, kiedy warto się poddawać, a kiedy nie.

Dla mnie jego postawa była niedobra. Chciałem mu powiedzieć, jak powinno się robić, i może jeszcze dodać, że nie akceptuję sytuacji poddawania się, ale przełamałem się i zapytałem, czy było ciężko.

I co ci odpowiedział?

- Nie pamiętam, ale pamiętam za to doskonale tę walkę, którą z sobą stoczyłem, żeby nie powiedzieć: "Synu, tak to robią mięczaki!".

Bo czy nie lepiej być takim ojcem mistrzem jak Joda? On nie ochrzaniał Luke'a, że nie umie podnieść statku z bagna, tylko tak nim pokierował, że Luke był do tego zdolny.

Takich archetypów ojca mistrza jest w sztuce i literaturze mnóstwo: Joda, Pai Mei z "Kill Billa", Kuroń, Korczak. Taką postacią był też Platon dla Arystotelesa. Platon to po starogrecku "przypakowany". Wyobraźmy więc sobie Platona jako Pudziana. Był szalenie męski, wygrywał w różnych sportach, ale Arystoteles uważał go za mistrza i ojca duchowego nie ze względu na mięśnie, bo przypakowany może być też kolega z siłowni, ale dlatego, że Platon pomógł mu się odnaleźć w świecie.

Rozmawiamy o ojcostwie. A gdzie miejsce dla matki? Jakoś inaczej widzisz jej rolę w życiu dziecka?

- Nie wiem za bardzo, jak to jest z matkami. Mężczyznom przeszkadza w efektywnym niańczeniu tylko kultura, która mówi, że się "nic nie robi, gdy się siedzi z dzieckiem w domu". Wyobrażasz sobie Boga, który zmienia Marię, żeby poszła sobie do kina?

Ale wracając do ojca duchowego - mentora - to może być i kobieta, i mężczyzna. Maria Skłodowska-Curie czy Maria Janion to właśnie takie mentorki. Wszystko jedno, jak je nazwać - wróżką, wiedźmą, przewodniczką czy Wielką Matką. Jeśli sobie przypomnimy "Matrix", to tam była taka kobieta, która pomagała zdecydować w wyborze, a koło niej siedziało wiele osób, które rozwijały swoje zdolności. \

To była taka właśnie matka, która nie jest karmicielką, ale przewodniczką. A mężczyźnie kobieta jest potrzebna, by stać się dobrym ojcem?

- Tak, bo sam, dopóki dziecko ci nie wytknie twoich błędów, nie zauważasz ich. Człowiek ma duże umiejętności usprawiedliwiania się i tłumaczenia: "Musiałem się tak zachować, bo nie miałem wyjścia", "Musiałem się tak zachować, bo musi być porządek". Nie! Nie musi być porządku i pewnie było inne wyjście, ale w danym momencie to a nie inne wydawało się najwygodniejsze. Dlatego musi być ktoś, kto ci powie: "Stary, co ty robisz?" albo "A gdybyś był na jego miejscu, to co?". To musi być ktoś, komu nie możesz powiedzieć: "To nie twoja sprawa". Ktoś, kto potrafi pokazać ci inne metody.

Dzięki temu też kolejne dzieci mają łatwiej. Ja na przykład na Zosię prawie wcale się nie denerwuję. Bo już wiem, że dzieci płaczą, że robią kupę właśnie wtedy, kiedy najbardziej się spieszysz.

Czyli ludzie powinni mieć więcej niż jedno dziecko? Jak już w końcu nauczysz się być dobrym rodzicem, to ktoś powinien mieć z tego pożytek?

- Tak sądzę. Zauważ, że Salomon nie był pierwszy, ale był dzieckiem ukochanym. Beniamin nie był pierwszy, ale był dzieckiem ukochanym. Dlaczego? Bo ojciec załapał, o co w tym wszystkim chodzi! Dziecko zaś zaczynało się zachowywać w pewien sposób, bo było odpowiednio traktowane. Ale też z drugiej strony ceni się pierworodnych, bo z nimi przez te straszne wody pierwszy raz razem się przeszło. To jak razem przejść przez wojsko.

Czego można się nauczyć od dzieci?

- W dzieciach jest fantastyczne to, że zadają pytania Ja nie mogłem doczekać się momentu, kiedy Staś zacznie to robić. Kasia pracowała wtedy w magazynie popularnonaukowym i zajmowała się właśnie odpowiadaniem na pytania czytelników: dlaczego bąk lata? Dlaczego zebra jest w paski? I tak dalej. Trochę z tego kpiłem, bo uważałem się za mądralę i myślałem: OK, jak syn zacznie zadawać pytania, to wtedy mu powiem, jak to jest ze światem! To był z mojej strony kompletny brak pokory, bo gdy dziecko zaczyna zadawać pytania, trafia dokładnie w te rzeczy, które masz nieprzemyślane.

Na przykład?

- Czy jest Bóg?

Zadało ci dziecko takie pytanie?

- Tak! No i tłumaczyliśmy mu, że jedni sobie to wyobrażają tak, inni tak, ale konkretnej odpowiedzi nie było. Nie pomogliśmy mu w rozwiązaniu tego problemu.

Gdy dziecko zadaje pytania, człowiek przestaje być mądralą i widzi, ile ma dziur. Musi sam sobie odpowiedzieć: co to jest miłość? Gdzie się kończy wszechświat? I tak dalej.

I wtedy się okazuje, że żyjemy w takiej konwencji: parę rzeczy sobie ustaliliśmy, żeby móc jakoś funkcjonować, wstawać rano do pracy i kupować pastę do zębów, ale poza tą konwencją jest czarna dziura. Dlatego przyzwyczailiśmy się nie wystawiać nosa poza tę konwencję, żeby się nie bać. A tu nagle dostajesz pytanie o Boga i zaczynasz się bać, bo gadasz o tym, a nie wiesz, co to jest albo kto to jest.

Prowadzisz zajęcia na Uniwersytecie Warszawskim i w Wyższej Szkole Psychologii Społecznej. Czy twoje doświadczenia przy wychowywaniu dzieci zmieniły twoje podejście do studentów?

- Zacząłem rozumieć, że jeśli coś nie wychodzi, to przyczyną może być błąd w komunikacji. Podam taki przykład. Kiedyś tłumaczyłem Stasiowi, że trzeba sprzątać. Mijały kolejne dni, ale on nadal tego nie robił. Kiedyś w końcu żartem spytałem: "A czy ty wiesz w ogóle, co to znaczy sprzątać?". I okazało się, że on faktycznie nie wie, o co chodzi, bo pojęcie sprzątania jest bardzo abstrakcyjne. Dopiero wyjaśnienie, że rzeczy należy odłożyć tam, gdzie one śpią i odpoczywają, było bardziej konkretne i zrozumiałe.

Poza tym przekonałem się, że wszyscy, i dzieci, i dorośli, lubią być chwaleni, doceniani, dobrze traktowani. Chcą, żeby ich wspierać i w nich wierzyć. I zaczynają działać tak, jak ich traktujemy.

Czyli jednak jesteś tym ojcem miękkim?

- Czasem nie daję rady. Ale wierzę w ojca miękkiego.

Dziesiątki studentów, troje dzieci. Musisz mieć bardzo dużo cierpliwości. Odreagowujesz czasem?

- Na żonie, z nadzieją, że jako psycholog zrozumie. A tak serio - jest jedna smutna rzecz w tym wszystkim: nie czuję już beztroski. Nie ma tak, że mogę iść na imprezę i obudzić się dwa tygodnie później we Wrocławiu. Ta beztroska to rzeczywiście jest coś, co z pojawianiem się dzieci ginie bezpowrotnie. Bo nie może być tak, że Luke przychodzi, a Jody nie ma, bo on sobie odreagowuje z piwem w rowie. Wtedy Luke przestałby wierzyć w niego, w siebie, w sens tego, co robi. Gdyby to nie zabrzmiało zbyt patetycznie, to powiedziałbym, że rodzic jest jak Atlas przygnieciony odpowiedzialnością.

Oczywiście i dzieciom, i studentom nie tylko się coś daje, ale także wiele od nich bierze. Zdarza się, że po kilku latach ktoś przychodzi i mówi, że to były najlepsze zajęcia na studiach, albo jak dowiaduje się, że robię sztukę, to pisze w mailu, że chce pomóc. Dla mnie to bardzo satysfakcjonujące.

Wracając do sztuki, po co wmieszałeś do niej Boga? Sam temat rodzicielstwa nie był wystarczająco interesujący?

- Bóg jest uniwersalny, jest miejscem wspólnym dla wszystkich. Jeśli opowiadasz historię pana Roberta, możesz się z nią utożsamiać mniej lub bardziej, ale to jest nadal jego historia. Natomiast Bóg jest ponad tym wszystkim i jest albo przynajmniej był głównym modelem ojcostwa.

Poza tym gdy człowiek widzi, że ktoś, kto ma być wszechmocny, jak się okazuje, wcale wszechmocny nie jest, to mu - takiemu zwykłemu facetowi - zwyczajnie lepiej z sobą samym. No i wreszcie dzięki obecności Boga sztuka może być zawieszona między zabawą, bo dla każdego trzylatka ojciec jest królem albo właśnie niemal Bogiem, a tragedią, z którą Bóg musi się zmierzyć, czyli utratą syna, który wybiera swoją drogę. Wyszło dość obrazoburczo.

Nie baliście się, że nikt tego nie wystawi? Na profilu sztuki na Facebooku pełno było głosów oburzenia.

- Uważam, że nie ma rzeczy na tyle świętych, żeby nie można było z nich żartować. Dla mnie większym przegięciem niż nasza sztuka jest ślepa wiara. Jeśli nie zażartujemy Z tego, co Bóg nam każe robić, to może oznaczać, że my go w ogóle nie rozumiemy, nie myślimy nad tymi przykazaniami, tylko powtarzamy: tak jcst napisane i tak rób albo cię ukamienujemy. Uważam też, że teatr jest najlepszym miejscem, żeby nad czymś popłakać, ale też by z czegoś się pośmiać. Śmiech bywa momentem złapania dystansu, czasem na przemyślenie sobie czegoś.

Co prawda, gdy już napisaliśmy tę sztukę, Kasia powiedziała, że oburzeni ludzie będą nam wysyłać do domu zdechłe ryby. Na razie żadna nie doszła.

Polskie społeczeństwo chyba nie słynie z poczucia humoru.

- Przeciwnie, słynie z poczucia humoru, ale polegającego na tym, że bijemy słabszego, czyli mamy żarty o blondynkach, Żydach, Rumunach. Takie żarty rzadko dla kogoś są żenujące. Ale jak ruszamy kogoś silniejszego, czyli Pana Boga, to wtedy jest skandal. A ja wolę ruszyć silniejszego!

Ale umówmy się - nie wszystkich to będzie śmieszyło.

- Kilka teatrów odmówiło wystawienia sztuki, bo bały się wątków religijnych. Były też takie komentarze, że głupio z naszej strony robić sobie żarty z Pana Boga i na tym wypływać. Parę miesięcy czuliśmy się tak, jakby w Polsce była cenzura. Mamy tekst, wszyscy mówią, że dobry, ale nikt nie chce go wystawić. Tak było na przykład w warszawskim Teatrze Bajka - że to niby dobre, ale nie chcą mieć u siebie bojówek z różańcami.

A mnie się wydaje, że mimo tych żartów wyszło wzruszająco i mocno chrześcijańsko.

- Czyli dla satyryka jednak pewna porażka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji