Artykuły

Niemy musical

W XVII programie Wrocławskiego Teatru Pantomimy pt. "Rycerze Króla Artura" brakuje szlagwortu. Brakuje łatwo wpadającego w ucho refrenu w rodzaju "Król Artur Superstar". Gdyby nie ten brak, mógłbym ogłosić powstanie pierwszego na świecie... niemego musicalu.

Od pewnego czasu widowiska przygotowywane przez Henryka Tomaszewskiego zaczęły się oddalać od klasycznej formuły pantomimy. Nie idzie mi wcale o rewolucyjne posunięcia w dziedzinie choreografii, ani nowy kanon mimiczny zastosowany w spektaklach, bo takich zmian nie zauważyłem. Myślę o konsekwentnym przesuwaniu akcentów z ruchu, mimiki tancerzy na kostium, scenografię i - przede wszystkim - muzykę. Widowiska Tomaszewskiego (a mam tu na myśli głównie "Sceny fantastyczne z legendy o Panu Twardowskim", "Spór", "Hamlet Ironia i Żałoba" oraz "Rycerze Króla Artura") ogląda się coraz łatwiej, z coraz większą przyjemnością zmysłową tyle tam atrakcji, piękna, zachwycających rozwiązań, ale również z rosnącą świadomością ich zewnętrzności, dekoracyjności.

Nie, nie chcę wcale z tego spostrzeżenia czynić zarzutu. Nigdzie przecież nie jest powiedziane, że teatr (a pantomima jest rodzajem teatru) ma wzbudzać jedynie uczucia wyższe, wykwintne spory estetyczne i głębokie zamyślenie o kondycji człowieka. A jednak ewolucja Pantomimy Tomaszewskiego trochę mnie niepokoi. Wcześniejsze realizacje tego wybitnego twórcy, szczególnie te z połowy lat 60-ych, charakteryzował się dużym dramatyzmem, wysokim poziomem sztuki pantomimicznej i owym niepokojącym niedopowiedzeniem. Tamte spektakle, złożone z kilku "jednoaktówek", przypominały trochę strukturę góry lodowej. To, co oglądaliśmy było jedynie fragmentem, niezwykle intensywną, skondensowaną inspiracją, wyrażającą daleko więcej, niż da się zawrzeć w gestach i ruchu ciała ludzkiego. Niewielka ilość rekwizytów, kameralność, skupienie i wycyzelowanie każdego szczegółu składały się na przekaz niezwykle bogaty w konteksty estetyczne.

Chwalebna syntetyczność spektakli zagubiła się ostatnio w narastającej barokowości widowisk Tomaszewskiego. Milczenie przytłoczone zostało "hałasem optycznym" i muzyką, która zaczęła przejmować rolę słowa, która zaczęła "gadać", "pozować" - odjęła pantomimie jej surową, szlachetną powściągliwość. Dawniej Pantomima Tomaszewskiego inspirowała tajemniczo i pięknie, wyrażała UCZUCIE, MIŁOŚĆ, GRZECH, STRACH. Dziś - opowiada, pokazuje, zalewa nas potokiem informacji, pomaga, wyjaśnia, nadskakuje. Jest teraz wielką rewią pantomimiczną, skonstruowaną według reguł broadwayowskiego widowiska.

Perfekcyjna sprawność, olśniewająca inscenizacja, piękne rozwiązania, porywająca muzyka - ale wszystko to jakieś lekko strawne, nie ambarasujące, komiksowe. Pantomima Tomaszewskiego pełnymi garściami czerpie z doświadczeń zachodniego teatru masowego, z teorii kultury masowej. Czy to będzie legenda polska (Pan Twardowski) czy angielska (Rycerze Okrągłego Stołu), czy nawet szekspirowski Hamlet - ostateczny scenariusz okazuje się podobny. Jest serią scenek pokazujących kolejne etapy emocjonującej historyjki. Pan Twardowski może sobie podać rękę z Hamletem, bo zbudowany jest z tej samej tkanki kulturowej. Ręce można sobie zresztą podawać dalej. Jest jeszcze piękna Evita Peron ("Evita") i Jezus Chrystus ("Jesus Christ Superstar") i Don Kichot ("Człowiek z la Manchy"), no i Król Artur. Wszystkie te postacie mają bogatą przeszłość (mityczną, bądź rzeczywistą), są symbolami jakiejś postawy, jakiegoś etosu, ideału, wyznania. W formie scenicznej pojawiają się jednak fantomy, które więcej mają ciała niż ducha. Ich rodowód jest zaledwie argumentem, uzasadnieniem obecności w teatrze - reszta to zabawa. Zmieniają stroje, pokazują swoje legendy i... śpiewają. Don Kichot o walce z wiatrakami, Evita o miłości do Argentyny, Jezus o kielichu goryczy, a Król Artur o Graalu.

Zagalopowałem się. Właśnie Król Artur nie śpiewa, a taki song o Graalu bardzo by pasował do tej pantomimy, która i tak dawno już zrezygnowała z milczenia. Śpiewa i opowiada o Graalu scenografia, kostiumy mówią o postaciach dużo więcej niż wyrażają one same za pomocą mimiki i ruchu, a muzyka dopowiada resztę.

Muzyka jest zresztą najwyraźniejszym elementem kultury masowej w Pantomimie Tomaszewskiego. Zhomogenizowano tu bowiem utwory Ryszarda Wagnera, Johanna Nepomuka Hummla z twórczością Bogdana Dominika. Melodia "Tannhausera" miesza się z nowoczesną, pop-ową muzyką następnej sceny. Wartości innego rzędu, różnego stylu, rożnych epok zmieszano razem, równomiernie rozmieszczając akcenty dramatyzmu i powstał z tego smakowity koktajl. Słucha się tej muzyki z wielką, nieukrywaną i niezaprzeczalną przyjemnością. Jest świetnie realizowana technicznie (zasługa Huberta Bregulli), nadaje spektaklowi tempo, nastrój, błyskotliwość. Wyraża także nowy styl Wrocławskiej Pantomimy. Jest to styl warsztatowej sprawności, widowiskowej efektowności i komiksowej stereotypowości.

Opowieść o "Rycerzach Okrągłego Stołu" nie wyraża właściwie żadnej idei. Jest tylko ilustracyjnym breloczkiem, wykorzystującym temat staroangielskiej legendy. Tematy poważne (Graal, ethos rycerski), przeplatają się z farsowymi (historia Percewala) i erotycznymi, tworząc mieniącą się masę idealnie wymieszanych wartości suto i z dobrym smakiem przyozdobionych pięknościami słuchowo-optycznymi. Wśród bogactwa szat gubią się jednak gesty aktorów. W lśniącej efektowności nie ma miejsca na mimikę.

Wrocławska Pantomima stworzyła, być może, nowy rodzaj teatru: widowisko muzyczne z elementami pantomimy. Wynika to fascynacji Tomaszewskiego możliwością oddziaływania nie tylko na zmysł wzroku, ale i słuchu, a także wszechstronnością środków współczesnego teatru komercyjnego na Zachodzie. Teatr polski, od lat pozostający w bałamutnym trochę micie (posłannictwa i wzniosłej twórczości, coraz bardziej oddala się od doświadczeń teatru zachodniego. Kultywując oba zaszczytne marginesy twórczości teatralnej (teatr akademicki i awangarda) zapomnieliśmy całkowicie o "wypełniaczu", który stanowi 80 proc. produkcji teatralnej w innych krajach. Wypełniaczem tym jest musical i teatr bulwarowy. Szczególnie musical zdaje się wyrażać XX-wieczną estetykę kultury majowej, będącą z kolei wynikiem oddziaływania na psychikę człowieka całego szeregu nowych czynników, nowych elementów kultury codziennej, na których czele stają niewątpliwie "mass-media".

Musical i w ogóle teatr muzyczny (ze wszystkimi jego pozamuzycznymi konsekwencjami, jak charakterystyczny kanon tworzonych scenariuszy, bogate i bardziej techniczne urozmaicone dekoracje, oddanie roli narratora muzyce, kształtowanie emocji widza przez elementy pozawerbalne, wykorzystywanie stereotypów kulturowych dla sterowania odczuciami widza itd.) praktycznie w Polsce nie istnieje i ta dotkliwa luka daje się odczuć coraz dramatyczniej.

Nie wiem czy świadomie Henryk Tomaszewski nieoczekiwanie, ale z pełnym powodzeniem trafił właśnie w te potrzeby społeczeństwa. Twierdzę nawet, że podstawą sukcesów ostatnich widowisk Wrocławskiego Teatru Pantomimy są pozapantomimiczne atrakcje spektakli.

Henryk Tomaszewski odszedł nieco od idei klasycznej pantomimy, ale podjął się za to nowej roli - ambasadora obcej nam estetyki teatralnej, estetyki teatru zhomogenizowanych wartości kultury masowej, który dostarcza nam wiele przyjemności, choć nie zawsze zaspokaja nasze ambicje. Jest jednak powodem do zadowolenia fakt, że mamy w Polsce zespół tak sprawny i perfekcyjny, iż w każdej chwili, mógłby wystąpić, bez żadnych zmian, na Broadwayu. Sukces byłby niewątpliwy!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji