Artykuły

To sprawa talentu

"Kronika zapowiedzianej śmierci" w reż. Wojtka Klemma Teatru Wybrzeże z Gdańska i "W - cyrk robotników" Teatru Krétakör z Budapesztu na Krakowskich Reminiscencjach Teatralnych. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Intencje mogą być szlachetne i słuszne, ale liczy się przede wszystkim wykonanie. A tutaj nie wystarczy być mocnym w słowie, trzeba coś umieć.

Po co pokazywać publicznie "Kronikę zapowiedzianej śmierci" [na zdjeciu scena ze spektaklu]? I jeszcze wozić ją na festiwal? Na miejscu dyrekcji Teatru Wybrzeże głęboko ukryłabym fakt posiadania tego dzieła w repertuarze, każda minuta przedstawienia Wojtka Klemma kompromituje bowiem ideę teatru politycznego. Nieudolnością reżyserii, niezbornością i nieczytelnością scenariusza, tandetnością scenografii, usypiającą nudą ciągnącą ze sceny. Pomysł na scenariusz był karkołomny - połączenie powieści Márqueza z palącymi problemami współczesności, czyli stosunkami polsko-niemiecko-żydowskimi, ksenofobią, antysemityzmem itd.

Nie zderzenie, a zlepienie

Nie takie połączenia już widzieliśmy, ale przekonanie, że wystarczy zderzyć tekst z tekstem, a iskry polecą, okazało się w tym wypadku mocno naiwne. Zderzenie nie nastąpiło, słowa Márqueza, Leppera, Giertycha i Bolesława Prusa (taki zaproponowano zestaw, plus kawałek monologu Shylocka na okrasę) zlepiły się w niestrawną kluchę, w której czasami pobłyskiwała dobitniej wyrażona myśl, głośniej czy wyraźniej wypowiedziane zdanie. Zbanalizowane, bo w takiej rzeczywistości scenicznej jest to nieuniknione.

Wojtek Klemm mieszka od lat w Niemczech i jest asystentem Franka Castorfa, mistrza politycznej prowokacji. Wierzę, że może być świetnym asystentem, ale nie nabrał przez to talentu reżyserskiego. Scenografia Uty Kali z kolei jest tylko mizerną kalką przestrzeni Berta Neumanna. Wykafelkowane ściany z prysznicami, dwa pokoiki z boku, górą - "Ostatnia Wieczerza" Leonarda, w połowie zasłonięta folią, długi, przykryty ceratą stół. Wszystko tandetne, niechlujne i nieskuteczne. A na koniec zastosowano emocjonalny szantaż - aktorzy, patrząc z powagą na widzów, powiedzieli fragmenty z protokołów przesłuchań mieszkańców Jedwabnego. Że nie byli, nie widzieli, nie mieli pojęcia, stodoła się już paliła Te słowa miały być porażającym finałem, ale stały się tylko przykrym wymuszaniem akceptacji dla wątpliwego przedsięwzięcia. Wątpliwego, bo teatr polityczny, w którym nie wiadomo, o co chodzi, to stwór przeciwny naturze.

W klatce

Po "Kronice zapowiedzianej śmierci" (granej w NCK) nastąpił "W - cyrk robotników" Arpada Schillinga w Łaźni Nowej. I było znacznie lepiej, choć spektakl mnie nie zachwycił (ale wielu widzów tak, odbiór był gorący). Niewątpliwie była to wyrazista propozycja, teatr tworzony z wiarą i zaangażowaniem, ale też talentem i umiejętnościami. "W - cyrk robotników" jest oparty na "Woyzecku" Büchnera, ale to "Woyzeck" przetrawiony przez aktorów i reżysera, uzupełniony czarną poezją Józsefa Attili. Przetrawiony, bo przedstawienie powstawało w procesie improwizacji, jest bardzo indywidualnym odczytaniem dramatu. Miejscem gry jest wielka, metalowa, wysypana piaskiem klatka. Z tyłu, na betonowym podeście - trójka muzyków.

Z góry zwisają plastikowe worki wypełnione żółtą cieczą, w największym - skulony jak embrion człowiek. Jest jeszcze betoniarka, metalowa beczka, zdezelowane łóżko, wanienka, zwisające sznury i huśtawka z opony. Ponury cyrk, może więzienie, może miejsce zabaw. Wysoko na kratach siedzą ludzie. Na razie dwoje z nich, dziewczyna i chłopak, nadzy, niewinni i szczęśliwi, wrzucają łopatami piasek do betoniarki, wlewają wodę. Z betoniarki wypada kawał betonu. To dziecko. Chłopak to Woyzeck, dziewczyna to Maria. Pojawią się pozostałe postaci z Büchnera, spotworniałe, jakby w nieprzyjemny sposób zdziecinniałe. Cyrk Schillinga, pełen fizycznej opresji, jest miejscem okrutnych dziecięcych zabaw. W doktora, w dom, w popisywanie się, w miłość, w morderstwo. Zabaw prawdziwych.

Spektakl chwilami jest przejmujący, chwilami (coraz dłuższymi, niestety) się rozłazi, powtarza, dość szybko traci rytm, metafora klatki staje się nachalna i nużąca, emocje zaś - przewidywalne. Ale aktorzy są niezwykle sugestywni, bynajmniej nie dlatego że grają nago czy półnago, a reżyser potrafi stwarzać zapadające w pamięć obrazy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji