Artykuły

Wielbiciel kreskówek

- Mógłbym zagrać w reklamie towarów ekskluzywnych: zegarków, kart płatniczych, banku. W reklamowanie serków dla dzieci nie chciałbym się pchać. Nie widzę oczywiście nic złego w reklamowaniu serków, ale niekoniecznie muszę to robić ja - mówi KRZYSZTOF GLOBISZ.

Dziennik Zachodni: Nadal miewa pan tremę przed wyjściem na scenę?

Krzysztof Globisz: Z tremą jest tak, że ma się ją tym częściej, im się jest starszym, bardziej obytym ze sceną. Wtedy rośnie poczucie odpowiedzialności, rosną wymagania. Od młodego aktora, którego publiczność nie zna w ogóle albo zna zaledwie z kilku ról, nie oczekuje się aż tak wiele, jak od aktora, który ma za sobą 25 lat pracy. Moja świadomość, że te wymagania są większe powoduje, że czasami bardziej się denerwuję niż kiedyś, gdy byłem po studiach.

A na planie filmowym czuje pan stres?

- Na planie jest inaczej. Granie w teatrze jest najtrudniejsze. Trzeba przez dwie, czasami trzy godziny utrzymać publiczność w napięciu. Gdy gram w filmie, często powtarzamy sceny, ujęcia, mamy możliwość poprawienia się. W teatrze, na scenie, już nic nie poprawię. Jeżeli gram źle, to publiczność to zobaczy. Poprawić będę się mógł dopiero podczas następnego przedstawienia.

Powiedział pan kiedyś, że aktorstwa najlepiej uczyć się z kreskówek. Dlaczego?

- To jest taka moja teoria. Dobre kreskówki są robione na bazie dobrych aktorów. Tylko Robert de Niro reaguje, śmieje, dziwi, złości się w swój specyficzny sposób. A w kreskówce można to wszystko wygenerować w jednej postaci, ale z kilku aktorów. W ten sposób tworzymy coś idealnego. I tak dzieje się właśnie w kreskówkach. Mamy idealne postacie, które mają najlepsze cechy kilku aktorów.

Każe pan oglądać studentom królika Bugsa?

- Nie, nie! Nie można się nauczyć aktorstwa oglądając bohatera kreskówki. Oglądanie może być pomocne, ale uczyć się trzeba praktycznie. Bardzo lubię i podziwiam królika Bugsa, który jest dla mnie jednym z najlepszych aktorów. Ale nie zmuszam studentów do jego oglądania. Kreskówki nie są częścią mojego programu pedagogicznego, broń Boże.

Dubbingował pan ojca rybki Nemo w kreskówce "Gdzie jest Nemo". Fajna zabawa?

- Bardzo to polubiłem i chciałbym to powtórzyć.

A pod jaką postać chciałby pan podłożyć głos?

- Ostatnio kreskówki są dobrze obsadzone. W kraju pojawiło się paru dobrych reżyserów w tym fachu i jest coraz więcej filmów dobrze dubbingowanych. Nie mam ochoty zagrać czegoś, co już było, a raczej coś, czego jeszcze nie grałem. Robiłem próbkę głosu do jakiegoś filmu o robotach, który teraz ma wejść, ale nie dostałem tej pracy. Podkładałem głos do kobiety-robota... Czekam na nowe propozycje.

Zdarzyły mi się role, które zagrałem dla pieniędzy. To pana słowa. Co to były za role?

- Większość filmów robiłem dla pieniędzy. Ale niczego nie żałuję, niczego się nie wstydzę. W ostatnich trzech latach zagrałem w dwóch serialach. Przyciągają gratyfikacja i fakt, że przez ten film mogę być bardziej popularny. Nie widzę nic złego w tym, że robi się rzeczy, za które dobrze płacą.

A w teatrze jak płacą?

- Nie wiem jak w innych teatrach, ale ja nie narzekam. Uważam, że mam wystarczającą ilość pieniędzy. Pensja jest mała, bo dostaję na rękę jakieś 1.400 zł, ale zarabiam jeszcze dodatkowo na spektaklach. Jestem w stanie utrzymać rodzinę.

A czego nie zrobiłby pan dla pieniędzy?

- Wielu rzeczy.

Mówmy o teatrze...

- Przede wszystkim świństwa bym nie zrobił. I nie zrobiłbym czegoś, w czym mogłyby ucierpieć zwierzęta.

A w reklamie by pan zagrał?

- Tak. Mój agent mówi, że jeżeli dostaniemy propozycję gry w reklamie niespożywczej to ją bierzemy.

W jakiej reklamie?

- Niespożywczej. Są różnego rodzaju poziomy reklam. Ja mógłbym zagrać w reklamie towarów ekskluzywnych: zegarków, kart płatniczych, banku, samochodów. W reklamowanie serków dla dzieci nie chciałbym się pchać. Nie widzę oczywiście nic złego w reklamowaniu serków, ale niekoniecznie muszę to robić ja.

Czyli nie należy pan do przeciwników grania w reklamach?

- Absolutnie nie. Każdy aktor podejmuje decyzje suwerennie.

A w serialu typu "Klan" czy "M jak miłość" zagrałby pan?

- Ostatnio zagrałem w dwóch serialach. Teraz można mnie oglądać w TVP 1 w "Oficerze". Więc gram w telewizji. To nie są seriale sitcomowe, ale i w nich nie ma nic złego. Uważam, że im lepsi aktorzy grają w tego typu serialach, tym są one lepsze. Przykład ze Stanów Zjednoczonych. Jeżeli oglądam świetnie obsadzoną i zagraną "Rodzinę Soprano", to mnie nie obchodzi, czy to jest serial, czy film fabularny. Po prostu znakomici aktorzy znakomicie grają. Przecież w serialach występują czasami wybitni aktorzy, na przykład Al Pacino.

A jak pan ocenia "Oficera"?

- Nie widziałem jeszcze ani jednego odcinka. Podejrzewam jednak, że jest dobry, bo robił go Maciek Dejczer.

Grał pan w filmie i pan go nie widział?

- Nie miałem kiedy. Serial jest emitowany w czwartkowe wieczory, a ja wtedy występuję w teatrze. Nawet specjalnie nie mam ochoty sprawdzić jak zagrałem. W młodości miałem coś takiego. Teraz już nie. Znam siebie, wiem jak wyglądam i jak gram. Nie muszę się oglądać. Moja twarz w telewizji już mnie nie podnieca.

Urodził się pan w Siemianowicach Śląskich. Często bywa pan na Śląsku?

- Mam tatę w Katowicach, dlatego dość często bywam na Śląsku. Raz na tydzień, raz na dziesięć dni.

Czy w pana oczach Śląsk się zmienił?

- Dalej się zmienia i to pozytywnie. Rośnie, robi się coraz bardziej zielony i czysty. Chociaż niektóre rejony biedy są nadal straszliwe.

Lubi pan być rozpoznawalny?

- Jestem inaczej znany niż gwiazdorzy. Moja popularność nie jest okładkowa, nikt nie mdleje na mój widok, gdy wchodzę do supermarketu.

Ma pan jednak wieloletnich fanów.

- Dostaję listy od kobiet i od mężczyzn.

A miał pan w swojej karierze jakąś fankę, która nie dawała panu spokoju?

- Oj tak! Miałem i mam, musiałem się z nią nawet ożenić. Skończyło się bardzo dobrze. Przepraszam, nie skończyło się, to trwa.

Krzysztof Globisz

Aktor teatralny i filmowy. Urodził się w 1957 roku w Siemianowicach Śląskich. Jest absolwentem Wydziału Aktorskiego krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego. Dyplom uzyskał w 1980 roku. Przez kolejny rok pracował we wrocławskim Teatrze Polskim. Od 1981 roku do dzisiaj jest członkiem zespołu Starego Teatru w Krakowie. 47-latek jest wykładowcą krakowskiej PWST i dziekanem Wydziału Aktorskiego. Ma na koncie ponad 80 ról teatralnych i filmowych. Debiutował we Wrocławiu w "Ameryce" według Franza Kafki w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego (1980). Wystąpił w blisko stu spektaklach Teatru Telewizji. Zagrał także w kilkunastu filmach, m.in. u Andrzeja Wajdy w jego serialu telewizyjnym "Z biegiem lat, z biegiem dni" (1980) i głośnym "Dantonie" (1982), gdzie wcielił się w postać Amara oraz w filmie Artura Więcka "Anioł w Krakowie" (2002), gdzie zagrał anioła Giordano. Grał także w "Krótkim filmie o zabijaniu" Krzysztofa Kieślowskiego (1988). Obecnie możemy go oglądać w serialu kryminalnym "Oficer", gdzie gra szefa mafii o pseudonimie Topor.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji