Artykuły

Anarchia solą życia

- Jeśli aktor kontynuuje drogę wybrukowaną kanonami, prędzej czy później zacznie obumierać. Każdy wykorzystuje zdobytą wiedzę i doświadczenia, ale w pewnym momencie może się okazać, że jego sposób myślenia jest błędny. Trzeba być otwartym na zmiany - rozmowa z JANEM PESZKIEM.

Aktor zasiadł w jury XXIX Konfrontacji Teatrów Młodzieżowych w Centrum Kultury Młodych, na które zjechało kilkanaście teatrów amatorskich z całej polski. Zaprezentował monodram "Scenariusz dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego" Bogusława Schaeffera. - Ten tekst jest moim manifestem twórczym - podkreśla.

***

Rozmowa z Janem Peszkiem

Dominika Kawczyńska: Anarchia jest sztuce potrzebna?

Jan Peszek: Bezwzględnie! Sztuka umiera, gdy nie walczy sama ze sobą, gdy siebie nie zjada. Anarchia ma wiele twarzy. Jest synonimem buntu. Jeśli aktor kontynuuje drogę wybrukowaną kanonami, prędzej czy później zacznie obumierać. Każdy wykorzystuje zdobytą wiedzę i doświadczenia, ale w pewnym momencie może się okazać, że jego sposób myślenia jest błędny. Trzeba być otwartym na zmiany. Pielęgnować dziecko w sobie, co nieustannie podkreślał Gombrowicz. Do któregoś roku życia wszyscy jesteśmy Matisse'ami, Picassami, robimy cudowne rzeczy, a potem nagle wkracza kultura ze swoimi zasadami i niszczy w nas artystów. Kiedy dziecko zaczyna się zachowywać jak należy, przestaje być wolne. Artysta powinien utrzymywać stan wolności. Nie chodzi o to, by 50-letnia kobieta fikała nogami i piskliwym głosem udawała Anię z Zielonego Wzgórza. To jest infantylizm. Trzeba być aktywnym i dążyć do zmian. I wreszcie - umieć zrobić to, co chce się powiedzieć. Dobry aktor posiłkuje się sprawnymi narzędziami. Posłusznym ciałem wyrażającym intencje i aparatem mowy, który nie tylko pozwala na wyartykułowanie słów, ale przede wszystkim jest przejawem myślenia. Aby móc posługiwać się tymi narzędziami, trzeba brać udział tylko w ekstremalnych sytuacjach. W latach 60. organizowaliśmy happeningi, na które publiczność żywo reagowała. Widzowie wiwatowali, gwizdali, ale też krzyczeli elegancko po francusku "gówno", pluli i trzaskali drzwiami. To było piękne! Teatr ich sprowokował.

Coraz częściej gra się nie na podstawie scenariusza, lecz np. fragmentów informacji prasowych. Jak tłumaczyć tę tendencję?

- Zacytuję fragment z monodramu Bogusława Schaeffera, który gram od 35 lat: "Im bardziej sztuka przylega do życia, tym wulgarniejsze tworzy produkty". Sztuka powinna podsuwać życiu zwierciadło. Być odbitym obrazem, przetworzonym przez pęknięcia lustra, jego nieczystość. Coraz częściej to zwierciadło próbuje się wyszlifować, dawać gotowe odpowiedzi na pytania. Aktor powinien stawiać diagnozy i zostawiać miejsce na interpretację. W Polsce zakrztusiliśmy się mechanizmami rynkowymi. Zabrakło nam czasu na przyjęcie kapitalizmu. Sztuka, żeby się utrzymać, chce sprostać zadaniom, które stawia przed nią potwór, jakim jest konsumpcjonizm. To się zmieni. Powoli zaczynamy się przejadać. Wierzę w młodych i nie jest to naiwna deklaracja. Dojrzałość jest skończona. Niedojrzałość ma wiele przed sobą. Musimy dostrzegać, co kiełkuje w dole. Nawet najmniejsze źdźbło trawy może przebić beton.

Współczesne pokolenie 18-, 20-latków żyje, myśli i pragnie inaczej niż młodzież dwie, trzy dekady temu?

- Ludzie na całym świecie są tacy sami. Czas, okoliczności, kultura, w której są wychowywani, sprawiają, że inaczej manifestują to, co ich cieszy i boli. Kiedy żyłem za żelazną kurtyną, świetnie bawiliśmy się na prywatkach. Ojciec jednej z koleżanek przywoził winylowe płyty Beatlesów, tańczyliśmy rock'n'rolla. Było w tym mnóstwo siły. Byliśmy szczęśliwi i wypuszczaliśmy nadmiar energii. Dzisiaj czas spędza się inaczej. Inne rzeczy są dla nas atrakcyjne. Pewnego dnia przywiozłem narzeczonej z Paryża kredkę Max Factora, jakiś turkusowy tusz do oczu z pędzelkiem w buteleczce. Nawet w gazetach tego jeszcze nie było. Zleciał się cały akademik Politechniki Łódzkiej! Dzisiaj nie wywołałoby to takiej sensacji. Ludzie są nasyceni, mogą ściągnąć dowolny produkt przez internet w kilka sekund. Sytuacje są odmienne, ale radość z drobiazgów może być taka sama. Obserwuję młodzież, choćby tu, na Konfrontacjach, i widzę przyszłe elity. Młodzi ludzie wierzą, że nie wszystko jest przejechane przez walec. Mają mniejszą odporność niż my kilkadziesiąt lat temu, ale są też bardziej bombardowani przez rzeczywistość. Nam wmawiało się w szkołach, że Stalin jest orłem, a w domach przedstawiano go jako diabła. A teraz? Diabeł się rozpączkował. Występuje w postaci instytucji, korporacji, mediów, które narzucają priorytety, style życia, sposób myślenia. Pokazują niedoścignione wzorce, w efekcie produkując ludzi wydmuszki. Jesteśmy naszpikowani erzacami. Wystarczy spojrzeć na liczbę kandydatów do szkół teatralnych. Gdybym był socjologiem, powiedziałbym, że tysiące młodych ludzi decydują się na aktorstwo z powodu własnych słabości. Intuicyjnie wyczuwają, że to zawód terapeutyczny. Szukają zrozumienia. Krzyczą: "dotknij mnie, pogłaszcz, zaakceptuj!".

Mogą na scenie pokazywać emocje, których nigdy nie doświadczyli?

- Po to się jest aktorem! Sam kreuję postaci, z którymi nie mam nic wspólnego. To jest oczyszczające. W Teatrze Rozmaitości w sztuce "Uroczystość" Grzegorza Jarzyny gram pedofila, który molestuje syna i córkę. I choć takie doświadczenia są mi obce, kieruję się instynktami. To one pozwalają mi spotkać się z moim bohaterem. Muszę go rozumieć, ale nie mogę oceniać. Reżyserzy zwracają się do mnie z rolami, z którymi nie poszliby do nikogo innego. Wiele razy grałem kobiety. W Łodzi przed wielu laty występowałem jako Gonzalo w "Trans-Atlantyku". Środowisko było zaskoczone, że można tak śmiało grać homoseksualistę. Ludzie pytali mnie, co czuję, patrząc na Ignasia, którego w sztuce staram się uwieść. De facto nic nie czułem, ale jak patrzyłem na jego tyłek, musiałem w sobie uruchamiać coś, co mogło oddać pożądanie. Aktorstwo polega na dawaniu części siebie nieprawdziwym bohaterom osadzonym w nieprawdziwych sytuacjach.

W wielu wywiadach wspomina pan dzieciństwo. Babcię z pijawkami za uszami, dziadka, który nago wskakiwał do jeziora. Gdyby nie doświadczenia i obserwacje z tamtych lat, byłby pan innym człowiekiem?

- Najprawdopodobniej zostałbym dentystą, do czego przygotowywał mnie tata. Dziadkowie uczyli mnie nieświadomie. Zostawiali miejsce na błędy. Dzieciństwo jest kluczowym okresem. Jeśli człowiek przeżywa w tym czasie traumy i frustracje, rzadko znajduje tyle siły, by na nowo się narodzić. W Łodzi była pani doktor, pediatra, która na problemy zdrowotne moich dzieci miała mądrą radę. Przeczekać. Organizm ma do wielu rzeczy prawo. Człowiek również.

Pana córka Maria w jednej ze swoich piosenek śpiewa "Moje ciało samo wstało i się do goła rozebrało"...

- Chce pani spytać, czy chodziliśmy po domu nago? Oczywiście! I wyrosły z tego mądre, zdrowe dzieci.

Chciałam spytać, czy się panu podoba.

- (śmiech ) Jestem wielbicielem twórczości mojej córki. Dzięki tekstom jej piosenek lepiej ją poznaję. Patrzę, jak się rozwija, jak szuka. Teraz uciekła na pół roku do dalekiej Azji, gdzie są tajfuny, trzęsienia ziemi, pora deszczowa i wojny. Odcięła się od wszystkiego, co ją tutaj więziło. Niedaleko pada jabłko od jabłoni.

Anarchia jest potrzebna.

- Jest solą życia.

Na zdjęciu: Jan Peszek z córką Marią.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji