Tydzień recenzenta (fragm.)
"Zemsta" jest - chyba się nie mylę - przedstawieniem prestiżowym, zrealizowanym tyleż dla honoru domu co i dla zademonstrowania nowego sposobu odczytania arcykomedii hrabiego Fredro. Odczytał ją już raz w ten nowy sposób Jerzy Krasowski we Wrocławiu, warszawska inscenizacja z grubsza powtarza wrocławską, chociaż, oczywiście jest odmienna odmiennością czasów w jakich powstała i osobowościami aktorów. Wprowadza też pewne reżyserskie autokorekty.
Ta "Zemsta" w Narodowym ma ambicje bycia "Zemstą" kliniczną, bez naleciałości interpretacji nadmiernie socjologizujących czy heroizujących, raczej komedia niż krzywe lustro, raczej zabawa niż traktat o społeczeństwie, o postawach. Zabawa, dodajmy, narodowa w stylu i charakterze. Tak dalece, że otwiera ją i wieńczy (a też i puentuje w środku) XVIII-wieczny polonez staropolski pięknie śpiewany , i opiewający w słowach nasz dom polski.
Scenografia jest w porządku (Jerzy Rudzki) - Odrzykoń (bo o ten zamek chodziło przecież w sporze pomiędzy Rejentem i Cześnikiem, zresztą posagowy żony hrabiego Aleksandra, Zofii) jak żywy (właśnie zawaliły się, jak doniosła prasa codzienna, resztki ruin), funkcjonalne detale architektoniczne, w miarę umowne, w miarę konkretne, utrzymana w szarościach (stary mur) i zieleni (trawa).
Tyle tło. W tym tle, surowym w istocie, cała intryga czyli aktorzy.
Napisano gdzieś: "Zemsta" wymaga wirtuozerii. Napisano arcyprawdę czyli banał. Ta "Zemsta" jest zaledwie niezła aktorsko, poprawna w stylu i całkowicie przyzwoita reżysersko.
Zachwyca się Bożena Krzywobłocka:. zwarte, kolorowe przedstawienie!
Zwartość "Zemsty" zapewnił już jej autor, kolory kostiumów akurat w inscenizacji Krasowskiego są mocno skonwencjonalizowane: biel, szarość, róż, czerń. Raczej to stylizacja niż "kolor" (rozumie się pod tym żywioł koloru, jego agresywność).
Aktorstwo "Zemsty" jest poprawne. Wydaje mi się (wszyscy opatrują swoje sądy takim wydaje mi się, z ministrami włącznie, postanowiłam spróbować i ja) - zaledwie poprawne. Cześnik Witolda Pyrkosza nie ma temperamentu Raptusiewicza, zmusza się do gwałtownych reakcji, bliżej mu do spokojnych szlacheckich statystów niż karmazynów. Rejent Józefa Nalberczaka to właściwie zakonspirowany, potencjalny Cześnik - ma jego postawę, gesty, format i krewkość. Jako Rejent sprawdza się, oczywiście, ale to on jest materiałem na Cześnika. Papkin Wieńczysława Glińskiego stara się być motylkiem w wieku jesiennym, jest to wdzięczne, ale zdaje się, aktor nie przywiązuje zbyt wielkiej wagi do tego co robi i mówi. Papkin mimochodem - to jest jego Papkin. Podstolina Krystyny Królówny śmieje się bardzo rozkosznie, ale jej życiowość jakoś tu nie wychodzi. Młoda para...
No właśnie. Zwykle pisze się: byli, zagrali. Nie udało się dotąd z tej pary wykrzesać nic więcej. Otóż tutaj Wacław (widziałam Marcina Sławińskiego) potrafił znaleźć klucz do roli. Po raz pierwszy bodaj w "Zemście" (ze spektakli jakie oglądałam) Wacław jest świadomym uczestnikiem gry w zemstę, partnerem Cześnika i Rejenta, młodzieńcem, który ma dystans do ojców, ale też i do swej przyszłej, całkowicie pragmatycznym i konkretnym. Bardzo podobał mi się ten Wacław Marcina Sławińskiego, którego kariera teatralna nabiera rumieńców. Ta reżyserska i ta aktorska, brawo!
Wreszcie Dyndalski. Jubilat - Kazimierz Wichniarz. Bezspornie bezbłędna rola. Dyndalski jest tu partnerem Cześnika, obraża się na niego za spostponowanie w scenie pisania listu, jest godny i pełen dumy.
Reasumując - ta "Zemsta" nie może wzbudzać oporów ani sprzeciwów ale też nie rozbawi tak jak niegdysiejsza w Powszechnym ani nie każe się zastanowić nad paroma sprawami jak ta u Dejmka, w Polskim.