Klasyka z morałem współczesnym
Zemsta za mur graniczny: dwóch szlachetków, krętaczy knuje intrygi na miarę pomyślunku w podgolonych łbach. Zostawiają na siebie pułapki, wikłają się w pieniackich podchodach, za wszelką cenę chcąc doprowadzić do klęski sąsiada... Taka jest intryga najwspanialszej polskiej komedii klasycznej.
Czy można po tę znaną niemal wszystkim sztukę - z jej niezrównanym rysunkiem postaci, mistrzowsko skonstruowanymi spięciami komediowymi, przemawiającą wspaniałym dialogiem - podkładać inna treści i inne myśli? Można. Ale po co? Nie sprawdziły się jak dotąd żadne próby "unowocześnienia" "Zemsty".
Jerzy Krasowski w najnowszej inscenizacji arcykomedii Fredry w Teatrze Narodowym też spróbował ją "wzbogacić": dał mianowicie pohasać czeladzi i postawił kilka grubych kropek nad "i". Tak więc sztuka zaczyna się od zwierzeń Cześnika nie tylko przed Dyndalskim, lecz i przed służbą, która chwilę przedtem śpi mu po kątach izby. Potem mamy dwie regularne bójki, są tany, zbiorowe bieganie za Wacławem. Jest jeszcze próba "dośmieszania" Fredry błazenadą Cześnika opowiadającego o oświadczynach czy kucharza tkwiącego w drabinie.
Te i inne pomysły sprawiają, że rozgrywana na scenie akcja przeczy charakterowi postaci i zdarzeń. A to już nie potknięcie, lecz błąd. Jeżeli Cześnikowi dworscy kpią w nos - traci sens niemal każda sekwencja Papkina. Jeżeli Rejent przekonuje - według tekstu sztuki - mularzy o tym, że są oni poturbowani, a oni rzeczywiście błyszczą guzami i poobwiązywani są po doznanych obrażeniach, to zatraca się przewrotność, palestrancka przebiegłość Rejenta. I tak dalej.
Ta "Zemsta" mocno stoi jednak znakomitą rolą Wieńczysława Glińskiego jako Papkina i przesympatycznym jubilatem (50 lat pracy scenicznej!) Kazimierzem Wichniarzem w roli Dyndalskiego. Świetni byliby: Witold Pyrkosz - ostry, podszyty zawadiaką Cześnik i Józef Nalberczak w roli groźnego, dwulicowego Rejenta, gdyby nie musieli się wgrywać w sceny tłumnie zapełniane przez czeladź. A tak muszą to po prostu przeczekiwać.
Z pary młodych (Klara - Ewa Serwa i Wacław - Marcin Sławiński) lepiej wypada dziewczyna. Sławiński nie w każdej sytuacji umie się posługiwać gestem. Podobnie jak Podstolina (Krystyna Królówna), której brakuje wzięcia damy, a która skłania się ku operetkowemu stylowi bycia.
Scenografię do "Zemsty" przygotował Jerzy Rudzki, dobrze charakteryzuje ona zrujnowany zamek i jego wyposażenie. Muzyka Adama Walacińskiego bezkolizyjnie towarzyszy sztuce, natomiast "Polonez 3 Maja" (muzyka anonimowego kompozytora z XVIII wieku ze słowami Ernesta Brylla), chyba zbyt patetyczny do komedii Fredry, stanowczo opierającej się mianowaniu jej czymś innym, niż jest.
Mimo tych zastrzeżeń trzeba stwierdzić, że Witold Pyrkosz, Wieńczysław Gliński, Józef Nalberczak i Kazimierz Wichniarz stanowią kwartet, który warto zobaczyć w "Zemście".
A propos - Teatr Narodowy wierny jest Fredrze od 1921 roku, kiedy to dał prapremierę "Pana Geldhaba" - aczkolwiek Aleksander hr. Fredro debiutował na scenie lwowskiej już w roku 1817.
Poszły potem w Narodowym inscenizacje "Pana Jowialskiego" i "Ślubów panieńskich". Natomiast "Zemsta" ukazała się na warszawskiej scenie dopiero w jedenaście lat po premierze lwowskiej, czyli w roku 1845. Wówczas, gdy już od dziesięciolecia Fredro milczał i gdy - po ataku Seweryna Goszczyńskiego - nie miał już do śmierci opublikować żadnego utworu. Przypomnijmy: "Zemsta" liczy sobie równo 150 lat - napisana i wystawiona została w roku 1834. I trzyma się wyśmienicie.