Z kogo się śmiejecie...
Dostojni krytycy teatralni i wszelacy inni mędrcy, co na sztuce teatru znają się wybornie, twierdzą, że grać Fredrę to umiejętność nie lada. Wielki egzamin dla reżysera i aktorów. A że "Zemsta" Aleksandra hrabiego Fredry uchodzi za jedną z najlepsaych jego komedii, więc raz, po raz wkracza na którąś z polskich scen.
"Zemstę" interpretowano w sposób wieloraki. Raz chciano w niej widzieć "wzór poczciwości, szczęścia i cnoty", innym razem pokazywano ją jako wykład Fredry o tym co to jest "prawdziwa staropolszczyzna". Często też widziano w niej "królewskie blaski przeszłości". Przeciw takim klasyfikacjom występował Tadeusz Boy-Żeleński pisząc w "Obrachunkach fredrowskich": "Co tu jest królewskiego; - Królewska jest tu tylko poezja Fredry, reszta to świństwa drobnych ludzi".
I rzeczywiście, ludek w tej komedii barwny, a pełen przywar i ułomności. Dwaj główni przeciwnicy - skorzy do gniewu pieniacze i awanturnicy. Jeden ścichapęk, dla swych niecnych czynów wzywający raz po raz niebiosa, oczy ku nim z pokorą podnosząc; drugi gwałtownik wielki, głośno swą zapiekłą złość do sąsiada głoszący. Oto oni - Rejent Milczek i Cześnik Raptusiewicz. A wśród nich uwija się Papkin, figura postrzelona i przedziwna. Kłamca, bufon, rycerz samochwał, w gruncie rzeczy pozer i mitoman tchórzem podszyty. Jest też kobieta - Podstolina - dająca słowo, ale też, gdy trafia się lepsza okazja, szybko zmieniająca zamiar. Wreszcie dwoje młodych - Wacław zakochany i jak na młodego kochanka dość mdławy i wybranka jego serca - Klara. Ona jedna tu chyba najbardziej z sympatią odmalowana: miła, ładna, wesoła, energiczna i rzeczowa zarazem.
Wszystkie te postaci znów przesunęły się przed naszymi oczami dzięki Jerzemu Krasowskiemu, który na scenie Narodowej komedię ową reżyserował.
W trakcie przedstawienia śmiejemy się ze scenicznych bohaterów, z wypadków, które się im przydarzają. Rozśmieszają nas i groźne miny Papkina, często w sekundę zmieniające się w żałosny grymas. Bawimy się świetnie podczas doskonale nam znanej sceny układania listu przez Cześnika i Dyndalskiego. Cieszymy się, gdy Rejent i Cześnik podają sobie dłonie na znak zgody. Nagradzamy oklaskami aktorów, bo należą im się niewątpliwie, w szczególności zaś Józefowi Nalberczakowi (Rejent Milczek), Witoldowi Pyrkoszowi (Cześnik Raptusiewicz) oraz Kazimierzowi Wichniarzowi grającemu Dyndalskiego. W jego wykonaniu sługa Cześnika jest wspaniałym, wiernym, lojalnym starym człowiekiem, który z dawien dawna służy swemu Panu. Dzięki Wichniarzowi postać ta jest wyrazista. Posiada rys komediowy, ale też ciepło ludzkie i dobroć. Nie często zdarza się taki Dyndalski na scenie, na ogół aktorzy robią z niego zramolałego, sklerotycznego starca, który sprawia wrażenie, iż nie wie czy żyje... Cieszy więc ta rola, tym bardziej, że jest ona benefisem aktora. Wieńczy 50 lat Jego pracy scenicznej. Uściski Panie Kazimierzu!
Wracając do przerwanego wątku - a wiec - śmiejemy sie serdecznie: komedia kończy się pomyślnie, ale jednak coś czai się wśród tej radości. Przyglądamy się uważniej... Skłóceni sąsiedzi - nie bardzo wiadomo o co. O mur? Mur to pretekst do kolejnej awantury. I nagle pogodzeni miłością dzieci jakby wbrew sobie? A za nimi zadowoleni, zachwyceni takim obrotem sprawy stoją wiarołomna Podstolina, fircykowaty Papkin i inni poplecznicy pogodzonych - zuchwali, nie stroniący od kieliszka, skorzy do bójek. Wiwat! - wołają.
No i co? Uśmiechamy się jeszcze. Stara sztuka, minione czasy, zapomniane typy - mówimy. Zapomniane - bo w kontuszach? Ale przecież to Polacy. Przecież to komedia charakterów, komedia polska... I już wisi w powietrzu pytanie, które trzeba powtórzyć za innym wielkim dramaturgiem: "Z kogo się śmiejecie?..."
Odpowiedzi nie będzie - znacie ją wszyscy.