Artykuły

Konrad w sweterku

Grzegorz Mrówczyński 110 rocznicę powstania Teatru Polskiego fetował "Nie-boską komedią" Krasińskiego. Potem były fascynujące i nie rocznicowe "Dziady" Mickiewicza. Triadę narodową na deskach Teatru Polskiego w jego 115-lecie zamyka "Wyzwolenie" St. Wyspiańskiego. Darmo o lepszy tekst dramatyczny, który wyartykułowałby "co się komu w duszy gra". Mrówczyński klucz inscenizacyjny "znalazł" na ulicy. Zaprosił na scenę aktora ubranego w prymitywny strój. Ten czysto zewnętrzny zabieg sugeruje jednocześnie linię interpretacyjną dzieła. Bohaterem poznańskiego "Wyzwolenia" jest każdy. Każdym bowiem targają niepokoje o Polskę, o naród, o siebie samego. Reżyser zrezygnował z wątków antycznych. Dywagacje na temat funkcji sztuki w życiu prywatnym człowieka i w życiu narodu ograniczył do wymiaru niezbędnego dla "choroby duszy" artysty. Z niedobrze napisanego scenariusza (za taki uchodzi tekst "Wyzwolenia") inscenizator uczynił wcale zgrabną sztukę.

Myśleniu inscenizatora towarzyszy myślenie architekta. Grzegorz Mrówczyński wyprowadził Maski z pudła sceny. Siedzą na widowni i w lożach bocznych, na balkonach. Maski jawią się niczym dyskutanci1 z sali na spotkaniu autorskim z pisarzem, politykiem, aktorem. Nękają Konrada pytaniami, na które nie ma łatwych odpowiedzi. Maski - sądząc po strojach iście premierowych - współgrają z prywatnością Konrada. Ich rozmowy momentami momentami nie przypominają dialogów scenicznych, a zwyczajne Polaków dyskusje. Rewelacyjnie jako polemiści spisali się Irena Dziudzińska, Edmund Pietryk i Janusz Stolarski. Niektórym Maskom zabrakło jednak umiejętności aktorskich, które pozwoliłyby przezwyciężyć swoistą sztuczność scenicznego wysłowienia. Tu zaczynają się pęknięcia w koncepcji inscenizacyjnej; aktorzy nie potrafią (?), nie mogą (2) przefiltrować przez swoją prywatność myśli i słów Wyspiańskiego. Co z tego, że Konrad - Wojciech Siedlecki - ma dobrą dykcję, kiedy nie potrafi konsekwentnie utrzymać się w roli. Co jakiś czas zapomina o tym, iż jest "każdym" i miast zwykłej refleksji czy ludzkiej ekscytacji serwuje nam patetyczną emfazę. Słuchu współczesności brakuje też wielu innym, nie mogą wyjść poza aktorską sztampę. Widać, że rozmowy sezonowe w Teatrze Polskim nie przebiegały ostro. Bez uszczerbku dla zespołu można by kilkoro pań i panów pożegnać lub wymienić.

Niedostatki aktorskie usiłowali łatać kompozytor Krzesimir Dębski i choreograf Conrad Drzewiecki. Widać rękę mistrza w scenach zbiorowych zwłaszcza, gdy w takt improwizacji na motywach "Poloneza" Ogińskiego dyskutują ze sobą Karmazyn i Hołysz, czy przemawiają po kolei Prymas, Kaznodzieja, Mówca... Urokliwą perełkę dał widowni również Konrad, mówiąc modlitwę ilustrowaną wariacjami na temat "Lulajże Jezuniu". Szkoda, że ten mądry i przenikliwy tekst rozmywa się przez niejednorodność aktorską, przez niekonsekwencje inscenizacyjne pozostające czasami nawet w sprzeczności z adaptacją utworu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji