Artykuły

Nie taki horror straszny...

To musical czysto rozrywkowy, absurdalny, porozumiewawczo mrugający do widza ze sceny, kpiący z konwencji, kpiący z kiepskiego kina. To spektakl, który ogląda się z uśmiechem na ustach - o "The Rocky Horror Show" w reż. Tomasza Dutkiewicza w Och-Teatrze w Warszawie pisze Agnieszka Serlikowska z Nowej Siły Krytycznej.

Musicalowe opary absurdu ponownie unoszą się nad Wisłą. Dwanaście lat po polskiej prapremierze i cztery lata po zdjęciu z afisza przez Teatr Rozrywki w Chorzowie, "The Rocky Horror Show" powraca w nowej inscenizacji, wskrzeszony przez Tomasza Dudkiewicza w Och-Teatrze.

"The Rocky Horror Show" to musicalowa parodia komiksów i filmów grozy, stworzona przez bezrobotnego aktora Richarda O'Briena na początku lat 70. XX wieku w Wielkiej Brytanii. Opowiada historię narzeczonych - Janet i Brada, którzy przez pomyłkę trafiają do zamku biseksualnego transwestyty Franka 'N' Furtera w noc, w którą tworzy on swoje największe dzieło - Rocky'ego, idealnego mężczyznę, "potwora nocy". Sławę spektaklowi przyniosła jego ekranizacja "The Rocky Horror Picture Show" z Timem Curry i Susan Sarandon w rolach głównych. Film z 1975 roku, który początkowo okazał się spektakularną klapą, zyskał drugie życie dzięki nocnym seansom w kinie w Nowym Jorku, podczas których widzowie przebierali się za bohaterów ekranizacji i odgrywali poszczególne sceny na widowni. Częstokroć występy te były bardziej absurdalne niż filmowe fragmenty. Wkrótce szaleństwo z nocnych pokazów przeniosło się do innych kin i teatru. Narodziła się popkulturowa legenda "The Rocky Horror Show".

"TRHS", jak w skrócie nazywają spektakl fani, jest musicalem, który wystawiany był już tyle razy, że trudno zinterpretować go w sposób świeży i nietypowy. Niektórzy wyciągają z niego wątki odkrywania własnej seksualności, a także problem inności, nietolerancji oraz emocjonalnego dojrzewania. Tomasz Dutkiewicz nie próbuje na siłę szukać ukrytego sensu spektaklu. "The Rocky Horror Show" Och-Teatru to musical czysto rozrywkowy, absurdalny, porozumiewawczo mrugający do widza ze sceny, kpiący z konwencji, kpiący z kiepskiego kina. To spektakl, który ogląda się z uśmiechem na ustach. Jedynym paradoksem jest fakt, że musical dawniej uważany za mocno kontrowersyjny i reklamowany przez Och-Teatr hasłem "Przychodzisz na własną odpowiedzialność", właściwie niczym nie szokuje. Widowni, mocno zróżnicowanej wiekowo, nie oburzyły niewybredne, często wulgarne żarty, kpiny z nazizmu, czy też stroje aktorów, które - bez względu na ich płeć - składały się ze szpilek, obcisłej bielizny, gorsetów i podwiązek. Wszystko gładko wpisało się w niepoważną, absurdalną konwencję.

Ogromną trudnością było wystawienie nowej inscenizacji musicalu "TRHS" na mikroskopijnej scenie Och-Teatru. Problem rozwiązano za pomocą zajmującego większość przestrzeni dwukondygnacyjnego, metalowego rusztowania odgrywającego rolę zamku Franka. Dzięki temu podczas spektaklu nie odczuwa się wrażenia tłoczności, a intrygująca choreografia odwraca uwagę od ubogiej scenografii. Interesująco została przedstawiona podróż samochodowa Janet i Brada, broni się scena stworzenia Rocky'ego i jego wyjścia z lodówki, a pionowo ustawione łóżko, sprawia, że wszyscy widzowie dostrzegają to, co dzieje się na scenie. Dwupoziomowe rusztowanie stanowi jednak spore wyzwanie dla aktorów poruszających się na szpilkach. Wysokie buty nie ułatwiają im wchodzenia na "drugie piętro" po wąskich metalowych schodkach, co czasem niekorzystnie oddziałuje na płynność spektaklu.

Niewątpliwym atutem "The Rocky Horror Show" jest kilka świetnych kreacji aktorskich. Pośród oryginalnych służących Frank 'N' Furthera, na pierwszy plan wybił się kapitalny Grzegorz Pacanowski w roli Riff-Raffa -garbatego lokaja. Jego interesujący, mocny głos, dobrze brzmiał w "Time Warp", a zaprezentowany przez niego ruch sceniczny zwracał uwagę w każdym zbiorowym układzie tanecznym. Świetną, barwną postać stworzyła Agnieszka Wajs w roli Columbiny, która mocną osobowością i rozbudową mimiką zawłaszczyła niemal każdą scenę ze swoim udziałem. Zawiodła Marta Wiejak jako Magenta - choć aktorka bardzo dobrze śpiewała, na tle innych kreacji wypadła blado i nijako. Para narzeczonych stworzyła dobry, komediowy duet. Brad Kamila Dominiaka urzekł interesującym głosem i śmieszył niezdarnością. Aneta Todorczuk-Perchuć lepiej wypadła w roli niewinnej Janet, później trochę zbyt gwałtownie przeszła przemianę i aktorsko przedramatyzowała "Touch-a, Touch-a, Touch-a, Touch me". Maciej Radel jako Rocky z pewnością prezentował formę fizyczną odpowiednią dla jego bohatera, jednak zabrakło mu jeszcze kondycji. Skomplikowana choreografia przy "The Sword of Damocles" sprawiła, że zabrakło mu oddechu do śpiewania, przez co dźwięki nie były dociągnięte, a głos uciekał. Aktor sprawdził się jednak w typowej dla siebie roli pięknego chłopca. Odgrywający podwójną rolę Błażej Olma, jako Eddie był poprawny, zabrakło mu trochę błysku i nonszalancji Meat Loafa (odtwórcy tej roli w filmie), natomiast jako doktor Everett Scott, wypadł świetnie - dynamicznie, różnorodnie z odpowiednio kontrolowanym niemieckim akcentem.

Absolutnie nie sprawdził się natomiast zabieg obsadzenia Rafała Bryndala w roli narratora. Dziennikarz sprawiał wrażenie nie do końca przygotowanego, zawieszał głos w połowie zdania, niepotrzebnie akcentował wyrazy. Narrator w "The Rocky Horror Show" to kryminolog, podchodzący do sprawy niemal naukowo, co jest przyczyną komizmu. Nieustannie uśmiechający się Bryndal sprawiał wrażenie widza zachwyconego spektaklem, który przez przypadek zabłąkał się na scenę. Niemal każde jego wejście wywoływało niepotrzebny zastój. Jedynym jasnym punktem jego wystąpienia był prześmieszny taniec do "Time Warp".

Centralną postacią "The Rocky Horror Show" jest Frank 'N' Further. To na odtwórcy roli transwestyty spoczywa ciężar całego spektaklu. Bohater musi być jednocześnie kobiecy i męski, bardzo pewny siebie, magnetyczny i świadomy swojej seksualności. Wcielający się we Franka Andrzej Skorupa poradził sobie z tą rolą z drobnymi tylko potknięciami. Wprowadzającą postać piosenkę "Sweet Transvestite" zaśpiewał z lekką rezerwą, brakowało mu jeszcze trochę pewności i swobody w poruszaniu. Niepotrzebnie próbował też kilkakrotnie wypowiedzieć swoje kwestie zbyt miękko, jakby chciał przedstawić stereotypową parodię homoseksualisty. Na szczęście szybko zaniechał tego środka i właściwe od sceny narodzin Rocky'ego grał bez zarzutu, by całkowicie zrehabilitować się w scenie łóżkowej z Janet i Bradem. Drugi akt należał już absolutnie do Skorupy, a jego punktem kulminacyjnym był popis wokalny i aktorski przy wykonaniu "I'm Going Home".

Warto zwrócić uwagę na wspomnianą już intrygującą choreografię, w której tancerze nie tylko budują atmosferę na scenie, ale również stanowią ożywioną scenografię spektaklu. Większość popisów tanecznych jest jednocześnie niemymi popisami aktorskimi. Na scenie wyróżnili się Anna Andrzejewska -prześmiesznie odgrywająca znudzenie podczas "Once in a While" i Jarosław Derybowski, którego osobowość emanowała na każdy jego ruch taneczny.

"The Rocky Horror Show" w interpretacji Och-Teatru nie jest spektaklem bez wad. Wręcz przeciwnie, mankamentów posiada całkiem sporo. Jednak przez wytworzoną na scenie atmosferę dzikiej radości i nieograniczonej wolności, wychodząc z teatru z uśmiechem na ustach ma się ochotę zaśpiewać: "Niech znów zapętli się czas".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji