Artykuły

Czy teatr powinien być niepolityczny? - z dyskusji w Gazeta Cafe

- Wałbrzych to miasto bieda szybów, gdzie ludzie, żeby przeżyć zimę, narażając życie, muszą wydobywać węgiel. To miejsce, gdzie politycy kupują głosy wyborców. W takim mieście literatura, sztuka same się tworzą. Tam musiał powstać interesujący teatr - Maciej Nowak podczas rozmowy w Gazeta Cafe. W klubokawiarni przy Czerskiej gościli też Monika Strzępka i Paweł Demirski.

Kilka dni temu podczas spotkania w cyklu "Film, muzyka, teatr w Gazeta Cafe"Gazeta: Paweł Demirski i Monika Strzępka poznali się w Teatrze Wybrzeże, którego dyrektorem był wówczas siedzący tu obok Maciej Nowak. Macieju, czy już wtedy widziałeś w nich rebeliantów, rewolucjonistów, o których dzisiaj krytycy piszą "Bony i Clyde teatru"? Maciej Nowak: Myślałem, że to będzie krótki romans, a przerodził się w poważną sprawę. O Monice usłyszałem wcześniej, od jej profesora ze szkoły teatralnej Zbyszka Maciaka, który kazał mi zwrócić uwagę na dwie zdolne Moniki, tą drugą była Monika Pęcikiewicz. Zanim Strzępce zaproponowałem współpracę, zrealizowała kilka przedstawień w Bydgoszczy, w Cieszynie, w Kielcach. Z Pawłem Demirskim było trochę inaczej. Ogłosiliśmy w Teatrze Wybrzeże konkurs na dramaturga, czy też kierownika literackiego, przyszło kilkanaście aplikacji, przeglądałem je razem z Krzysiem Kopką, i ta Pawła wydała nam się najciekawsza. Zanim rozpoczął pracę z nami, pomogliśmy mu wyjechać na stypendium do Royal Court do Londynu. Bardzo mi odpowiadało, że Paweł to ktoś z innego pokolenia, wychowany na innych lekturach, mający inną wrażliwość i inne spojrzenie na świat. Przyssałem się i wypiłem tyle krwi, ile mogłem. Monika pracowała w Teatrze Wybrzeże nad monodramem szekspirowskim "Szeks Show Presents Yorick", Paweł współpracował z nią chyba jako dramaturg. Za to, co się zdarzyło w roku 2007, czyli za ich pierwszy wspólny spektakl "Dziady. Ekshumacja" w Teatrze Polskim we Wrocławiu, już nie jestem odpowiedzialny, ale nieustannie im kibicuję.

Mam satysfakcję, że na naszych oczach zdarza się historia. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, nasza trójka poruszała się jeszcze jak we mgle. To były pierwsze spotkania ze Sławkiem Sierakowskim i z "Krytyką Polityczną", które bardzo dużo nam dały. Dzięki Sławkowi przeczytałem na przykład "Płomienie", miałem egzemplarz po dziadkach, kartki nie były nawet przecięte. Od tych spotkań bardzo się wszyscy zmieniliśmy. A Strzępka i Demirski stali się radykalnym duetem teatralnym.

Pawle, wspomniane warsztaty w Royal Court wpłynęły na twoje pisanie?

Paweł Demirski: Zawsze się wstydzę, kiedy o tym słyszę, bo ten pobyt trwał zaledwie kilka tygodni, ale to prawda, zetknąłem się z zupełnie innym myśleniem o pisaniu. Większość pisarzy otwarcie mówiła o swoich poglądach, o tym, że scena jest miejscem na mówienie o polityce. Wracając do Polski, czułem już, w którą stronę chciałbym pójść w teatrze.

Teatr nie może być niepolityczny?

P.D.: Nie chcę robić teatru niepolitycznego. Oczywiście nie uznaję, że cały teatr taki musi być. To ja chcę dotykać tematów społecznych, polityczności.

Monika, czytałem, że dla ciebie teatr zawsze jest polityczny.

Monika Strzępka: Jestem bardziej radykalna niż Paweł. Bez względu na to, co na scenie powstaje, zawsze jest polityczne. Pozostaje pytanie, o to, czy artysta ma świadomość polityczności swoich działań, czy też polityka używa artysty jak bezwolnego medium.

Pierwszą sztuką Pawła, którą przeczytałaś, była "From Poland with Love". Czym cię urzekła?

M.S.: Studiowałam w Akademii Teatralnej, gdzie panowało przekonanie, że polska współczesna literatura dramaturgiczna nie jest prawdziwą sztuką. Czytałam dużo, tylko

Byłaś uprzedzona po prostu.

M.S.: Przeczytałam tekst Pawła i zrozumiałam, że to autor, który świadomie posługuje się językiem, co dla mnie było istotne. W sposób świadomy konstruuje rzeczywistość, która ma zaistnieć w teatrze. Czytam z przekonaniem, że to facet, który pisze dla teatru, a nie po prostu opowiada historię z podziałem na postacie, rozpisaną dialogowo.

Jak powstają wasze spektakle?

M.S.: Paweł jest autorem tekstów, ja jestem ich reżyserką. Kiedy zaczynałam pracę w teatrze, żeby w ogóle zaistnieć, trzeba było zrobić Szekspira albo Czechowa. Ci, którzy realizowali współczesną dramaturgię, nie byli poważnie brani pod uwagę. Więc skoro zdecydowałam się na taką drogę, aby realizować współczesne dramaty, teksty Pawła, po prostu muszę mieć coś w zamian za to, że nie robię "Fantazego". Na każdym etapie mam wpływ na przedstawienie.

P.D.: Wychodzimy zawsze od pomysłu, który staramy się zrozumieć. Jest koncept, musimy wymyślić, jakie tkwią w nim potencjały. To długa praca, rozmawiamy, robię notatki, weryfikujemy pomysły. Potem staram się to rozpisać na sceny, na postaci, i pokazuję pierwsze próby Monice. Zaczynamy się kłócić. Ostatnio na przykład zaczęliśmy próby z aktorami, kiedy miałem chyba ze 20 stron tekstu, w czasie prób powstało jeszcze 90 stron.

M.S.: To model pracy, który nam odpowiada najbardziej i przynajmniej w dwóch teatrach w Polsce możemy pójść z taką propozycją.

P.D.: Zaczęliśmy współpracę od "Dziadów. Ekshumacji". Tekst jest w pewnym sensie interpretacją "Dziadów" Mickiewicza, czyli jest to coś, co tak naprawdę reżyser robi na scenie. Bierze tekst, stara się go interpretować. My robimy to już na poziomie tekstu.

Dla mnie jedno z najmocniejszych zdań z tego tekstu to słowa Konrada: "Nie wiem, czy to mnie pałowali, czy ja pałowałem". Po premierze opowiadaliście o zaskakujących reakcjach publiczności.

P.D.: Spektakl działał na publiczność na trzy sposoby - albo bardzo zapalał, albo bardzo nudził, albo zmuszał niektóre osoby do wyjścia.

M.S.: Pewna starsza para przerwała przedstawienie. Wstając z krzeseł, powiedzieli na cały głos: "Co wy robicie, wy nie jesteście Polakami, osoba, która to napisała, nie może być Polakiem!". I wyszli.

P.D.: To było bardzo przykre, bo to byli ludzie w wieku naszych dziadków i babć, ten spektakl naprawdę ich zabolał, skoro podjęli decyzję, żeby w teatrze, przy innych ludziach coś takiego powiedzieć, przecież ten komentarz musiał ich też kosztować. Przeżyli coś naprawdę bolesnego.

Swój teatr znaleźliście w Wałbrzychu. To właśnie tam powstały dwa wasze głośne i nagradzane spektakle "Niech żyje wojna!!!" i "Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej". Macieju, na czym polega fenomen wałbrzyskiego teatru?

M.N.: O Wałbrzychu często opowiadam za granicą, kiedy chcę opowiedzieć o polskim teatrze. Mówię, że zdarzył się niezwykły teatr w miejscu, które jest systemowo zdegradowane. Dwadzieścia ostatnich lat to same klęski dla tego miasta. Zamknięcie kopalni, monstrualne bezrobocie, to powrót narracji, które znamy z dziewiętnastowiecznych opisów, z Zoli, z kapitalizmu dziewiętnastowiecznego. Wałbrzych to miasto bieda szybów, gdzie ludzie, żeby przeżyć zimę, narażając życie, muszą wydobywać węgiel. To miejsce, gdzie politycy kupują głosy wyborców. W takim mieście literatura, sztuka same się tworzą. Tam musiał powstać interesujący teatr. Nie jest to przypadek, że dwie kolejne dyrekcje teatru, czyli najpierw Piotrka Kruszczyńskiego, a teraz Sebastiana Majewskiego, są tak istotne. Dyrektorzy uświadomili sobie, że Wałbrzych jest tematem. Oczywiście nie robili teatru górniczego, tylko teatr, który stale dialoguje sytuację w tym mieście, zderza ją ze świadomością mieszkańców. Sebastian Majewski znalazł bardzo interesujący klucz do wyborów repertuarowych. Ostatnie sezony zorganizował pod hasłem "Znacie - znamy". To w większości tytuły, które wszyscy znamy czyli "Czterej pancerni i pies" właśnie, według których powstała "Niech żyje wojna!!!", "Dynastia" [na zdjęciu], za chwilę "W pustyni i w puszczy".

M.S.: "Gwiezdne wojny", "Ania z Zielonego Wzgórza", "James Bond".

M.N.: To ukłon wobec publiczności - rozmawiamy z wami wątkami, które są dla was czytelne, a przy okazji pokazujemy, ile w tych utworach, które znacie, jest prawdy i zakłamania o świecie. Teatr w Wałbrzychu to dzisiaj chyba najbardziej wyrazisty artystycznie teatr w Polsce. Nikt, poza Sebastianem Majewskim, tak radykalnej oceny swojego środowiska, swoich możliwości artystycznych nie zdołał dokonać.

Microsoft Cloud PowerBezpłatne Case Study i Dokumenty o Microsoft Cloud Power. Już Dziś!

Microsoft.pl/Cloud

Sklep Renault F1 Team.Oryginalne czapki, polary, kurtki oraz t-shirty Renault Team F1!

www.renault.pl

Renault Laguna.Dynamiczna i bezpieczna z technologią 4CONTROL. Sprawdź sam!

www.renault.pl

Gazeta Biznes Zapytam jeszcze o wasz ostatni spektakl, o "Tęczową trybunę 2012", która powstała z kolei we Wrocławiu. Wierzyliście, że uda się wygrać tęczową trybunę?

P.D.: To trudne pytanie, bo nie do końca się nad tym zastanawialiśmy. Ale chyba nie wierzyliśmy.

M.S.: W ogóle nie wierzyliśmy.

P.D.: No nie, trochę wierzyliśmy, trochę nie.

Dlatego zrobiliście spektakl?

M.S.: Tak, właśnie dlatego.

P.D.: Mieliśmy nadzieję, że może z tematu, wokół którego toczy się spektakl - homoseksualni kibice i ich prawa na stadionie, homoseksualiści, sport i przemysł sportowy, piłkarze, geje - coś wyniknie, ale organizacje gejowskie nie potraktowały poważne tego tematu, chyba nawet polscy geje nie traktują poważnie polskich gejów kibiców i dialog między nimi się nie do końca udał.

Co w tym roku trzeba koniecznie zobaczyć na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych?

M.N.: Nie wydobędziesz ode mnie zeznania, co najbardziej warto zobaczyć, bo uważam, że każdy spektakl, który włączyliśmy do programu, jest najfajniejszy i każdy trzeba obejrzeć. Natomiast chętnie opowiem, co wynika z programu tegorocznych spotkań, i to jest podpowiedź do rozmyślań o polskim teatrze. Formułuję to w trzech punktach. Po pierwsze, w bardzo mocnym tematem polskiego teatru jest kobieta - kobieta jako twórca, kobieta jako temat, i to jest coś, co odróżnia nasz teatr od teatru europejskiego. W dużym stopniu wizerunek teatru zachodniego tworzą jednak reżyserzy mężczyźni. My mamy bardzo dużą grupę wybitnych kobiet reżyserek. Radzę w tym nurcie zobaczyć "Babel" w reżyserii Mai Kleczewskiej. Warto zobaczyć oba spektakle Basi Wysockiej, czyli "Szosę Wołokołamską" i "Kaspara", oczywiście spektakle Moniki Strzępki czy "Dynastię" Natalii Korczakowskiej. Drugi wątek, na który chciałem zwrócić uwagę, to dialog z tradycją. Ten nowy, młody teatr jest bardzo często oskarżany o odrzucanie tradycji, dorobku starych mistrzów. Mam poczucie, że jest dokładnie odwrotnie. W tegorocznym programie z jednej strony "Trylogia" Jana Klaty, czyli wielka dyskusja z polską tradycją narodową, z mitem, jakim jest "Trylogia" i w ogóle pisanie o historii przez Henryka Sienkiewicza. Klata mierzy się z tym w sposób finezyjny i bardzo ciekawy. Drugi biegun tych dyskusji to spektakl Teatru Chorea, dyskutujący z Jerzym Grotowskim, czyli jednym z największych artystów teatru światowego, a być może w ogóle największym artystą XX wieku. Tomasz Rodowicz zaproponował swoim młodym aktorom, swoim uczniom, żeby pokłócili się z mitem Grotowskiego, jego techniki. Trzeci wymiar WST to teatr dla młodego widza, dla dzieci. Sam pamiętam, że jeszcze jak byłem w Teatrze Wybrzeże, wielu twórcom wydawało się, że przedstawienia dla dzieci to chałtura. To się w ostatnich sezonach zmieniło. Może dlatego, że to pokolenie reżyserów i aktorów, które weszło do teatru pod koniec lat 90., zaczyna rodzić dzieci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji