Artykuły

Dwa rodzaje nudy

Nuda życiowa może być w teatrze bardzo atrakcyjna. Gdy jednak chce się ją teatralnie uatrakcyjnić, stać się może bardzo nudna. W "Cukrze w normie" istnieją oba te rodzaje nudy

Scena jest płytka i rozciągnięta wzdłuż całej ściany wielkiej sali Łaźni. Na scenie - dwa mieszkania, między nimi - ekran. Z lewej strony - drzwi windy. Jest jeszcze jedno mieszkanie, z boku, po lewej stronie. Miejsce gry wygląda jak przekrój wielkiego bloku, niezbyt może przyjemnego, ale takiego, w którym da się żyć. Mieszkania umeblowane skromnie, ale przyzwoicie: wersalki, stoły, krzesła, szafki. W jednym lodówka, we wszystkich - telewizory. Telewizory wciąż włączone, pokazywane są w nich a to hinduski melodramat (na przyspieszonych obrotach), a to "ręce, które leczą", a to monotonnie przesuwające się urządzenie, a to "Wigilia z jedynką", a to tańce indiańskie, a to wreszcie obraz szeregów biało ubranych ludzi.

Program telewizyjny jest tu równie absurdalny jak życie właścicieli telewizorów. Życie ich pokazano w serii krótkich scen, błysków, fleszy. Nic o bohaterach nie wiemy, nie mają życiorysów, scenki nie mają puent. To zwykłe, banalne do bólu mikrosytuacje życiowe. Pod windą zatacza się zalany facet w majtkach i koszuli, coś gryzmoli na ścianie. Na ekranie widzimy powiększone gryzmoły: "Zając psie powieś się". Tenże facet (Sebastian Oberc), już w mieszkaniu, na wersalce, ma pretensje do żony (Paulina Napora), że ktoś wyjął telewizorowego pilota z plastikowego woreczka i pilot się niszczy. W pokoju po prawej przy stole siedzą ludzie, zajadają, rozmawiają. O fryzurach, o jedzeniu, o prezentach. To przyjęcie komunijne. Mężczyzna (Tadeusz Łomnicki) i kobieta (Aldona Grochal) rozmawiają o zakupach. On kupił komplet wierteł, ona też chciałaby coś kupić. Sytuacje są wypreparowane z kontekstu, przypadkowe, ale pokazane w zbliżeniu mają dużą siłę. Są śmieszne, zrobione lekko, z pazurem i wrażliwością na absurd rzeczywistości, a bez satyrycznej intencji czy ambicji stawiania socjologicznych diagnoz.

Tak jest przez pierwszą (mniej więcej) godzinę - potem coś zaczyna się psuć. Historyjki stają się coraz dłuższe, pojawia się - niestety - ambicja tworzenia niezbyt odkrywczych ideologii, co nieuchronnie wpycha spektakl w banały na temat wyobcowania, wszechwładzy mediów (reklamy, telewizji), upadku tradycyjnych wartości itp. Nie pomaga inkrustowanie przedstawienia piosenkami (mało zresztą atrakcyjnymi), śpiewanymi przez tercet paneli podłogowych, kiełbasę i wątrobę; wręcz przeciwnie, te wstawki spychają przedstawienie w rejony niezbyt lotnego kabareciku. Aktorzy też nabierają kabaretowej wyrazistości, widownia, owszem, się śmieje, ale to, co tak interesująco się zapowiadało przez pierwszą godzinę przedstawienia, już nie powraca. Zamiast puzzli do samodzielnego złożenia mamy gotowy obrazek, w dodatku nieciekawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji