Artykuły

Nieprzyjaciel Juliena Greena

W znakomitym Dzienniku Julien Green zapisał kiedyś, że spośród swoich trzech dramatów Nieprzyjaciela lubi najbardziej. W innym miejscu Dziennika wyznał: "klucz do mojego nawrócenia znajduje się w L'ennemi". Czy dramat Greena da się lubić, to trudno powiedzieć: twórczość piszącego po francusku Amerykanina, protestanta, który przeszedł na katolicyzm, homoseksualisty, który miota się w jarzmie głębokiej i żarliwej wiary, dając wyraz psychologicznym i moralnym dylematom w starannie kryptonimowanych powieściach i sztukach, mało jest w Polsce znana, choć dość obficie była wydawana. Myślę, że ten skądinąd bardzo francuski, w tradycji Amiela, Peguy, Bernanosa czy nawet niektórych stronic Gide'a, namysł nad życiem rozpiętym czy rozdartym między doświadczeniem sacrum a pokusą grzechu, namiętnością, erotyzmem nie bardzo idzie w parze z makatkowymi zasadami Dolskiego katolicyzmu.

Pisarstwo Greena ciągnie na głębokie wody, gdzie do Boga można się zwracać rzeczywiście "z otchłani". Bratkowski, wystawiając Nieprzyjaciela, podjął ryzyko, że narazi się świętoszkom. Co więcej, podjął ryzyko, że odwykłych już od poważnej literatury widzów zrazi pewna retoryczność sztuki. Ale nic to. Dobrze, że Nieprzyjaciel pojawia się w Teatrze Telewizji, bo przypomina rzadko dziś spotykany ton, w którym można rozmawiać o najgłębszych ludzkich dramatach. Ta rozmowa, w wykonaniu Anny Korcz, Jana Frycza i Jana Englerta wydaje mi się pasjonująca. Nie zrażałbym się na miejscu Bratkowskiego, jeśli po premierze usłyszy od głupców, że Nieprzyjaciel to papier albo co gorsza - francuska galanteria.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji