Brudy z importu
Warszawskiemu przeglądowi nowej dramaturgii niemieckiej towarzyszyła polska premiera "Ognia w głowie" Mariusa von Mayenburga w reżyserii Pawła Łysaka. Sztuka traktuje o bohaterze, który żyje w kazirodczym związku z siostrą, zabawia się podpalaniem magazynów, szkół i kościołów, by w końcu zatłuc rodziców młotkiem. Opuszczony przez siostrę, która odejdzie z kochankiem, polewa się benzyną, pociera zapałkę... Biedaczek. Łza w oku się kręci. Nie moim. Sztuka von Mayenburga stawia problem konfliktu pokoleniowego na głowie. Przyzwoitych, aż nadto tolerancyjnych rodziców, na miarę możliwości i kwalifikacji starających się wychować swoje dzieci na porządnych ludzi, autor, gdzie tylko może, stawia w ośmieszających sytuacjach. Im bardziej jednak stara mi się wmówić ich tępotę, nieczułość i ignorancję, tym bardziej mu nie wierzę. I odwrotnie -
całą swą sympatię kieruje pisarz w stronę obu latorośli, Olgi i Kurta, choć ich postępowanie przeczy nie tylko najbardziej podstawowym normom współżycia rodzaju ludzkiego, ale i instynktowi samozachowawczemu i tzw zdrowemu rozsądkowi.
Mnie ta autorska przekora nie bawi. Widzę sztukę, w której dramaturg daje ujście obsesyjnej nienawiści dla niedoskonałości człowieka jako tworu natury. Poza ślepą agresją nie proponuje jednak nic w zamian.
Spektakl Łysaka (podobnie jak jego wcześniejsza inscenizacja "Shopping and Fucking" Ravenhilla) jest bardziej do odchorowania niż do obejrzenia. Zwłaszcza że w "Ogniu w głowie" nie brakuje scen utrzymanych w stylistyce przekraczającej granice przyzwoitości - wręcz obrzydliwych. Wszystkie te pośpieszne rozbierania, obmacywania, kopulacje, pośladki i nogi sterczące z wanny mają tu charakter konwulsyjny i nieestetyczny. Mieszczą się zdecydowanie bliżej patologii niż normy. Cóż... każda epoka ma taki obyczaj - i teatr! - na jaki zasługuje.
Niemiecką wersję "Ognia w głowie" w reżyserii Thomasa Ostermeiera oglądałem na festiwalu Kontakt w Toruniu z jeszcze większym niesmakiem i zażenowaniem, przyznaję. W niczym nie zmienia to mego przekonania, że w następstwie naszego ślepego zapatrzenia na Zachód mamy oto kolejny chwast, który rozplenia się na polskich scenach. Wychodzi na to, że do tego stopnia brak nam wokół nieszczęść, chorób i wszelkiego rodzaju brudu, że musimy starać się o nie z importu.