Artykuły

Wstęp, rozwinięcie i zakończenie

Wstęp

KLIENT EKSCELENCJA: Więc po­wiada mistrz, że Barbarzyńcy są blisko?

KRAWIEC Są tu, w przedpokoju.

KLIENT EKSCELENCJA: Od kiedyż to? Zawsze mniemałem, że dzieli nas od nich co najmniej sto lat i parę oce­anów.

KRAWIEC Czas szybko leci, z oce­anami także jest krucho.

KLIENT EKSCELENCJA: Nieprzy­jemna wiadomość. Jak oni wyglądają?

KRAWIEC: Strasznie. Są prawie nadzy.

KLIENT EKSCELENCJA: Jak się za­chowują?

KRAWIEC: Nad podziw spokojnie. Oglądają tapety, nieufnie obwąchują krzesła. Jeden z nich zjadł bukiet róż.

KLIENT EKSCELENCJA: Razem z kolcami?

KRAWIEC: Nie, przedtem oddzielił kolce od łodygi za pomocą scyzoryka.

Rozwinięcie

Nie jest dobrze... Skąd mi się wziął ten głupawy eufemizm?... Jedna z na­szych ambitnych kapel rockowych mia­ła kiedyś wystąpić w pewnym Młodzie­żowym Domu Kultury na Śląsku. Poja­wił się problem. Rzecz w tym, iż kapela dość niezręcznie się nazywała. Ni mniej, ni więcej, tylko: "Przej.....". Tak się mia­nowicie kapela nazywała. Czujny Dyrektor Młodzieżowego Domu Kultury stanął na wysokości zadania i zapropo­nował kosmetyczny retusz. - Panowie - rzekł do artystów, co wyglądali, jakby przyszli wprost ze zdjęć próbnych do fil­mu "Walka o ogień" - panowie... Nie przesadzajmy... W końcu o młodzież tu­taj chodzi, małolaty są stawką, a wiado­mo przecież: czym skorupka coś tam za młodu, to na starość coś tam:... W związ­ku z tym proponuję chwilowy rozsądek w postaci: "Nie jest dobrze..."... Jak się bowiem nazywacie, tak się nazywacie, ale i tak robicie swoje. Nieprawdaż?

Tak, nie jest dobrze, prawdę mówiąc - jest bardzo źle. Katastrofalnie jest, po­nieważ Sławomir Mrożek okazał się nie­stety pisarzem ponadczasowym. Pisa­łem o nim wczoraj, cytuję go dziś, jutro zapewne podobnie będzie. Nie wiem, ja­kim cudem przetrwałem spektakl "Ogień w głowie", ale jakoś przetrwa­łem. W piątej minucie nie udusiłem mej Małgorzaty, która chciała mnie udusić w trzeciej, i dlatego wiem dziś niezbicie, iż finał, który nastąpił w minucie osiem­dziesiątej, tylko jedno oznacza. (O, Mał­gorzato ma, czemuś odpuściła w trze­ciej...). Otóż, finał ten udowadnia, że te­atralni barbarzyńcy rzeczywiście są już w przedpokoju i żrą wszystko, co ma choćby najmniejszy walor rozsądku. W nieśmiertelnym, zamieszczonym

w programie do przedstawienia, eseju "Przez skórę" Renata Derejczyk zwie ich mianem obywateli "nowego brutalizmu". Tak, są tuż-tuż. W Londynie, w Berlinie... Gdybyż jeszcze fachowi brutale to byli, gdybyż jakąś prawidłową maczugą mnie tłukli albo Małgorzatę mą świętą celnie przytulili... Ale - gdzie tam! Tragedia z brzdącami "nowego brutalizmu" nie tylko na tym polega, że piszą. Oni piszą dla teatru! Niech nam ziemia lekką będzie...

Ściśle mówiąc - wydaje im się, że pi­szą. Mariusowi von Mayenburgowi - autorowi "Ognia w głowie", którego to autora, by z ponadczasowym Mroż­kiem być w zgodzie, Onucym drama­turgii nazywał będę od teraz - otóż, onemu Onucemu pióra roi się, że pisze. Po prostu - wrzuca w świat absolutną kiszkę stylistyczno-myślową, a świat to kupuje. Mówiąc precyzyjnie - Krzysz­tof Orzechowski, dyrektor Teatru Sło­wackiego, kupuje to właśnie. Dziwię się mu szczerze, bo reżyserowi Sroce, którego ujął Onucy, nie dziwię się wca­le. Po prostu: swój do swego po swoje...

Co kupił Orzechowski? Stek grafomaństwa o cierpieniach dojrzewają­cych małolatów. Kupę pretensjonal­nych banałów o małoletnich bólach du­chowych. Sążniste kazanie o zanikają­cym w świecie współczuciu dla dorastających licealistów. Kupił nudę skoń­czoną, kupił kawał pretensjonalnego epatowania świata złem, co niby w ser­cu świata tkwi. Nabrał się na hucpę zbuntowanego Onucego, co bezkom­promisowy chce być i dlatego na odlew bije po pysku mieszczańskie ciepełko. Słowem - Orzechowski nabył klon z Zapolskiej, tylko nie zauważył, że klon jest kompletnym analfabetą, w związku z czym nigdy nie wybaczę Małgosi, że nie udusiła mnie w trzeciej. Młodzież dorasta karkołomnie, a ro­dzice nieczule czytają gazetę - ot, i ma­my istotę kłopotów, z którymi boryka się nasz Onucy. I mamy istotę kolejnego ar­cydzieła Sroki, a przy okazji sedno pisa­nego teatru wszystkich Onucych "nowe­go brutalizmu". Zwyczajnie - lita gazeta. Nasz Onucy chce wstrząsnąć nami, pra­gnie, byśmy w pierś się klepnęli, gazetę precz odrzucili, a dzieciom loda nabyli, albo nawet i dwa. Przepraszam najmoc­niej, ale może by tak wreszcie skórę wy­łoić, co? A reszta jest zwyczajną groblą wedle stawu. Co w sercu, to na języku. Co w mózgu reżysera, to na scenie Mi­niatury. Krzysztof Jędrysek (Ojciec) nic, tylko gazetę czyta. I to jest dobre. Innych aktorów nie wymieniam, gdyż ich lubię. Dlatego wielki żal mnie ogarnia, że Sro­ka znalazł nić porozumienia tylko z Jędryskiem, którego wymieniam, ponieważ też go lubię. Generalnie zaś zauwa­żyć pragnę, że jak się jest dyrektorem te­atru, to nie ma się co wygłupiać i zacho­wywać jak dyrektor Młodzieżowego Do­mu Kultury. Otóż - w teatrze trzeba wie­dzieć, że jak jest prze....... to muzyka Turnaua wiosny nie uczyni.

Zakończenie

Którzy myślicie, że znęcam się nad konkretem - mylicie się haniebnie. Ten Onucy, ten Sroka, ten Orzechowski i to sceniczne ucieleśnienie zapisanej przez Onucego myślowej kiszki - to pestki po prostu. Powtarzam - barbarzyńcy te­atralni są już w przedpokoju. Jeden Mayenburg, jeden Sroka, nie czynią zi­my. Poczytajcie Onucych naszej krytyki, pochylcie się nad dziełami Pawłowskie­go i Gruszczyńskiego, a dowiecie się, że sceniczne barbarzyństwo ma wielkie wzięcie. Czciciele nachalnej aktualności teatralnej, smętne dzieci brukowców, już żrą nasze kwiaty. Wymachują pre­tensjonalnymi scyzorykami i nie pojmu­ją, że wszystko winno mieć wstęp, roz­winięcie i zakończenie. Już pukają. Nie jest dobrze. Mamy lekko prze......

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji