Aquapark
Patrzyłem jak urzeczony na Rachelę, zadając sobie pytanie, dlaczego piękne kobiety lgną zawsze do takich nieudaczników jak Jakub.
Z "Akropolis" Wyspiańskiego ten spektakl nic wspólnego nie ma. Może już nawet nie jest teatrem. Może jest po prostu nowym show, który fragmenty chłopięcych i miłosnych zabaw w aqaparku łączy z nieco surrealną antologią obrazów podejrzanych u Lupy, Kantora, w teatrze jarmarcznym jak Compagnie Jo Bithume czy polskie Biuro Podróży. Podobny program prowadzi Andrzej Supron, bodaj w TVN. I tam trzeba wskakiwać w ubraniu do wody.
Jakoś ugrzązł dawny, dynamiczny teatr Piotra Cieplaka w rekwizytorni minionej dekady. Senna i nużąca była ta "Historia Jakuba". Nawet nie historia - lecz komiks według biblijnej historii Jakuba. Cieplak kompletnie pozbawił swój spektakl dramaturgii. Zabrakło w nim najważniejszej rzeczy w teatrze, tego, co zwykle dzieje się pomiędzy "wszedł na scenę" a "wyszedł z gniewem", czyli prawdy psychologicznej. Oglądamy trzy sekwencje dłużących się obrazów, w których naprawdę żywa jest tylko klimatyczna, jak mówią młodzi, muzyka Kormoranów, no i Rachela w interpretacji Renaty Kościelniak.
To zaskakujące, że w tym teatrze nie ma ról, lecz figury. Część pierwsza spektaklu to rodzaj ruchomej szopki. Dom ślepego patriarchy Izaaka wygląda jak gigantyczna krypta. Na podłodze w ostrych smugach światła punkowo nastroszony Ezaw (Radosław Kaim) i wymoczkowaty Jakub (Adam Woronowicz) grają w kule. Izaak (Zdzisław Kuźniar) siedzi przy stole. Rebeka (Irena Rybicka) raz siedzi, raz stoi. Mija kwadrans znaczącego milczenia-siedzenia na temat losu, bo gra w kule to głęboka metafora przypadkowości losu. Nagle Izaak zadysponował ni z gruchy, ni z pietruchy polowanie na Ezawa, a w konsekwencji udzielenie sprawnemu łowcy i kucharzowi błogosławieństwa - jeśli menu uzna za wytworne. Poważna jak gipsowe figury świętych Rebeka zmusza Jakuba do zawłaszczenia błogosławieństwa, które powinien dostać pierworodny - Ezaw. Przebiera go w sweter na narty - by był podobny do brata. Na głowę kładzie skórki, by dobrze udawał kudłatego Ezawa. Izaak w garniturze urzędnika państwowego niskiego szczebla daje się skorumpować pieczystym i daje uzurpatorowi ojcowskie błogosławieństwo. Spóźniony Ezaw dostaje rozstroju żołądka. Najpierw pożera stygnące danie, potem histerycznie wymiotuje na scenie, ugniatając wszystko jak rozkapryszony przedszkolak. - Zabiję brata mego - rzuca patetycznie i odchodzi. Część druga to Anioły Snu Jakubowego, czyli rapujący a la Świetlicki - chwilami zupełnie nieczytelnie - Eklezjastes (Eryk Lubos) z paradą podupadłych aniołów w tle. Anioły nie mają biblijnej drabiny, lecz poruszane są przez sznurki, idące w poprzek i wzwyż sceny, w dodatku jakby nieskończone - to akurat kapitalny pomysł - bo nawet uczepione do nich przedmioty kuchenne, czyli imbryczki i kubeczki, wędrują przez scenę jak zaczarowane.
Finał jest urzekający. Bo Renata Kościelniak i jej Rachela są piękne. Ta aktorka rozumie, co wyraża ciało, ma przy tym dobrą dykcję i żar wewnętrzny. Mówi może pięć zdań, bawiąc się wodą z Jakubem przy studni jak mała dziewczynka, a jest czystą i mądrą zmysłowością niczym bohaterka "Pieśni nad Pieśniami". Nie mizdrzy się, nie grymasi, nie histeryzuje. Gra!
Walka Jakuba z Czarnym Aniołem (Maciej Tomaszewski) w miniaturowym aquaparku - odgapionym z teatru Leszka Mądzika - także jest widowiskowa. Przyciemnione światła, dramatyzm muzyki, strugi zalewającej scenę wody, wadzący się o pomyślny los przemoczeni herosi robią wrażenie. Ale gdy Jakub z przetrąconym biodrem wyjdzie z sadzawki, znów skamle jak baba, a nie jak patriarcha. To bardzo kiepska rola Adama Woronowicza.
Dzień po premierze o "Historii Jakuba" prawie już zapomniałem. Nucę sobie melodyjki Kormoranów, ale to żadna pociecha.