Artykuły

Jak w kinie

"Scat, czyli od pucybuta do milionera" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Ocenia Magda Piekarska w Słowie Polskim Gazecie Wrocławskiej.

Kolorowy, żywy, muzycznie intrygujący, z talentem zagrany, ale za długi o dobrą godzinę - taki jest "Scat" Wojciecha Kościelniaka. Historię, którą można streścić w minutę, artyści Capitolu opowiadali przez minut 150.

Przed premierą reżyser podkreślał, że "Scat" to prosta opowieść. I to, że okazała się tak skomplikowana, było chyba największym zaskoczeniem. Głównym jej bohaterem miał być pucybut Piątek (Sambor Dudziński), schnący z miłości do pięknej kwiaciarki (Justyna Antoniak). Jednak - poza kilkoma pięknymi duetami z panną Kwiecień i przejmującym solowym songiem większą część spektaklu spędzał, drzemiąc na zydelku i pozwalając, by brawa i uwagę widowni kradły mu postaci drugoplanowe - bardziej charakterystyczne, narysowane ostrzejszą kreską, takie jak gwiazda Manuela (Magdalena Szczerbowska), pan Obsesja (Grzegorz Wojdon), Złośliwy Kelner (Konrad Imiela), pan Czerwiec (Bartek Porczyk) czy bliźniacy (Piotr i Paweł Kamińscy). Ich gagi, rodem z niemego kina, świetnie "siedziały" w konwencji przedstawienia, ale było ich tak wiele, że odciągały uwagę od głównego wątku. Używając filmowej terminologii - zabrakło montażysty, który tnie teatralny materiał bez sentymentów, za to z myślą o efekcie.

Drugim zgrzytem w tym bajecznie kolorowym kalejdoskopie był duch ojca Piątka, który miał personifikować ukrytą przyczynę kompleksów bohatera. Grzebanie się w psychice bohatera w komiksowym sztafażu nie wychodziło historii na dobre.

Żeby było jasne: "Scat" ma w sobie potencjał na hit Capitolu, który ściągnie do teatru nie tylko wrocławian. Ma świetną muzykę Leszka Możdżera, pełną nawiązań do rozmaitych (nie tylko jazzowych) stylistyk, znakomitych wykonawców, zjawiskowe kostiumy Katarzyny Adamczyk i sprawnego reżysera, który ze swobodą czerpie zarówno ze scenicznych, jak i z kinowych środków wyrazu. I - co jest już sukcesem - "scatowane" piosenki bez słów łapie w lot i rozumie publiczność. Wystarczyłoby tylko, żeby obaj twórcy spektaklu - Wojciech Kościelniak i Leszek Możdżer - spojrzeli na swoje dzieło z dystansu. Może wtedy łatwiej będzie się rozstać z kilkoma nutami i obrazami, w których zdążyli się zakochać. Scenicznej historii wyjdzie to na dobre.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji