Artykuły

Ryzykowny Mrożek

Sławomir Mrożek to pisarz przysłowiowy, tak samo jak reżyser Bareja zajeżdżony inteligenckimi, półinteligenckimi i ćwierćinteligenckimi wywołaniami - pisze Witold Mrozek w felietonie dla e-teatru.

"Jak z Barei!", "jak z Mrożka!" - krzyczy co chwilę polski inteligent, gdy cokolwiek rozmija się z jego wizją "normalnego", "cywilizowanego" społeczeństwa i zdrowego rozsądku. Wydawać by się zatem mogło, że trudno odnaleźć dziś w twórczości autora "Emigrantów" polityczny potencjał - dziś, kiedy potrzebujemy przede wszystkim wizji świata innej niż ta, którą przedstawia się nam jako naturalną, zdroworozsądkowa i bezalternatywną, bo możliwą do zastąpienia jedynie przez absurdy rodem z "Misia", "Słonia" czy "Półpancerzy praktycznych". Ostatni ważny spór o Mrożka politycznego odbył się przecież w latach dziewięćdziesiątych z udziałem Jacka Kopcińskiego i Pawła Goźlińskiego, dotyczył "Tanga" i był modelowym dla sfery publicznej III RP starciem oświeconego konserwatysty z liberałem spod znaku "Gazety Wyborczej", prawicowca z nieprawicowcem, antykomunisty z fanem grubej kreski. Odgrzewanie ówczesnych emocji byłoby dziś jakimś teatrem śmierci, scenicznym dialogiem politycznych trumien Jana Olszewskiego i Tadeusza Mazowieckiego.

Jednak można inaczej. Nie w Warszawie, a w Nowej Hucie; nie o rozliczaniu pokolenia ojców, a o zawiedzionych nadziejach dzieci; nie tylko mówiąc o problemach wyobrażonej narodowej wspólnoty, ale także próbując powołać wspólnotę lokalną, "tu i teraz". Bartosz Szydłowski, reżyser i dyrektor nowohuckiego Teatru Łaźnia Nowa oraz Igor Stokfiszewski - autor "Zwrotu politycznego", krytyk i dramaturg rodem z miasta Łodzi - nie skreślili z tekstu Mrożka ani jednego słowa. Na warsztat wzięli opowiadanie "Fakir". Na głębokiej prowincji władza ludowa zaczyna budować fabrykę; niestety - zanim upadnie, zdąży postawić tylko komin. Mieszkańcy przez ogłoszenie w "The Wall Street Journal" szukają więc kapitalisty, który dobuduje resztę. Odpowiada na nie hinduski fakir; przybysz przekonuje mieszkańców, że wybuduje fabrykę grając na fujarce.

Sama fabuła opowiadania mówi zatem o iluzjach i rozczarowaniach gospodarczej transformacji. Spektakl rozpoczyna wspomnienie innych rozczarowań - długa sekwencja zmontowanych filmowych archiwaliów. Powstanie Nowej Huty, robotnicze pochody - a potem "Solidarność". Nieudana próba budowy w Polsce komunizmu - i nieudana próba komunistycznej z ducha odpowiedzi robotników na degenerację "robotniczego" ponoć państwa. Dwie utopie, dwa bankructwa. Projekcję komentuje sam Szydłowski - mówi o zakłamaniu słów takich jak "wspólnota", o tym jak zapadły w pamięć skompromitowane i puste. Za chwilę sam podejmie próbę przywrócenia im sensu. Na scenie pojawią się amatorzy - starsi i młodsi mieszkańcy Nowej Huty; w ciągu wykonywanych na żywo etiud oraz odtwarzając film zarejestrowany podczas teatralnych warsztatów z własnym udziałem opowiedzą historię o fakirze; wreszcie na scenę wejdzie Igor Stokfiszewski z zespołem "Orły Walcowni" i wyrapuje (!) swój manifest a zarazem odczytanie spektaklu, w którym centralne miejsce - obok opowiadania Mrożka jako przypowieści o kapitalizmie i o spotkaniu z innym - zajmuje pojęcie tworzonej przez widzów i wykonawców wspólnoty.

"Fakir czyli optymizm" to przedsięwzięcie niewątpliwie odważne politycznie. Nie w mieszczańskich kategoriach "skandalu", które wciąż do zjawisk teatralnych o politycznym charakterze próbuje przypasować liberalna prasa, z politycznie zaangażowanych artystów starając się zrobić młodopolskich dekadentów i romantycznych buntowników. To, co dzieje się w Łaźni, jest teatrem politycznym wysokiego ryzyka ze względu na same założenia i strukturę. Kiedy Stokfiszewski wchodzi na scenę, tekst krytyka/dramaturga pojawia się podczas trwania samego spektaklu, sugerując określoną lekturę i wchodząc w konflikt z liberalnym przykazaniem swobody interpretacji . Jak zawsze jednak, chodzi o utratę pozornej niewinności. W ramy przedstawienia włączone zostają ramy interpretacyjne wyznaczone przez mocnych "graczy" pola teatru - właśnie krytyków, dramaturgów czy kierowników literackich. Ramy te i tak obecne są w recenzjach, publicystyce - ale też w notach programowych i materiałach prasowych, przepisywanych przez stażystów działów kulturalnych mainstreamowych gazet, kreujących recepcję spektaklu w stopniu nie mniejszym od otwartych scenicznych deklaracji Stokfiszewskiego.

Jeszcze jedno. Teatr Szydłowskiego to teatr postrobotniczy - bo odwołuje się do tradycji robotniczych teatrów tam, gdzie robotników niewielu już zostało. Co za tym idzie, angażuje amatorów. Pracują oni pod kierunkiem doświadczonych zawodowców; nietrudno tu o uwikłanie w spotęgowaną relację władzy, niewiele trzeba, by aktor-amator został uwiedziony i zdominowany przez reżysera. Bartosz Szydłowski nie ukrywa jednak tej dwuznacznej relacji, a eksponuje ją i demaskuje - stawiając siebie w tytułowej roli fakira - hochsztaplera, uwodziciela, ale i "innego", z kontaktu z którym wynosimy dla siebie coś nowego. Czy reżyser daje dzięki temu radę rozbroić pułapkę hierarchiczności? Na pewno udała mu się trudna sztuka włączenia w działanie teatralnej machiny amatorów - i to z grup defaworyzowanych - w sposób, który nie budzi uczucia zażenowania czy politowania. Decyzja o podjęciu politycznego ryzyka budowy wspólnoty okazała się opłacalna. Warto zaryzykować dla niej wycieczkę do Nowej Huty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji